[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musi prowadzić Franka.Kochając go ze wszystkimi jego wadami, widząc w jego naturze uzupełnienie swojej, nie mogła pozwolić na zniszczenie ich szczęścia.Byłoby szaleństwem stać spokojnie i przyglądać się, jak ich wspólne życie rozpada się w gruzy.Z bezwiednym westchnieniem przyznała w duchu, że postąpiła słusznie.Załatwiła sprawę raz na zawsze.Frank był oburzony - jak dobrze znała to wysunięcie wargi, ten nagły poryw gniewu, gwałtowność natury, mogącej z równą łatwością poddawać się rozdrażnieniu, łatwowierności, sceptycyzmowi i egzaltacji.Ale jego oburzenie nie potrwa długo, a ona jest gotowa - każdej chwili gotowa przebaczyć mu, skoro tylko zechce do niej wrócić.Teraz, czekając, wyobrażała sobie to ponowne pogodzenie się - nie usprawiedliwienie przy pierwszej okazji - ale prawdziwą skruchę, kiedy z żalem przyzna jej rację.Oto słodka chwila, do której tęskni.Rzuciwszy okiem na zegarek stojący na kominku, westchnęła ponownie i odrzuciwszy kołdrę, wstała.Ubierała się powoli, pełna zadumy, następnie wyszła z pokoju i po krótkim wahaniu zapukała do jego drzwi.- Franku - powiedziała łagodnie.- Czy wyjdziesz ze mną o dziesiątej?Nie było odpowiedzi.Łucja czekała dłuższą chwilę, nasłuchując trwożnie, pewna, że Frank jest za tymi drzwiami, lecz nie powtórzyła pytania.Nie chciała ponownej sprzeczki, postanowiła, że pozwoli mu się wydąsać, aż zły nastrój minie sam.Wystarczy, że ona tu jest, by w odpowiedniej chwili nadać właściwy bieg sprawie! Wtedy - ach, wtedy czeka ją rekompensata.Podniosła więc głowę i zeszła na parter, gdzie zjadła śniadanie z dziwnym uczuciem osamotnienia.Nie będzie jej towarzyszyć dzisiejszego ranka - to pewne, kazała więc służącej przygotować śniadanie na tacy, którą zaniosła i postawiła przed drzwiami jego pokoju.Następnie wyszła samotnie.Dzień był szary, drzewa ociekały wilgocią, mgła unosiła się jeszcze nad ziemią, a przeciwległy brzeg zatoki wyglądał na tle kłębiących się oparów niby niewyraźna plama.Rozmokłe liście pod nogami Łucji nie szeleściły już, wdeptane w ziemię, z której powstały i która oto wchłaniała je z powrotem.Panowało przygnębiające wilgotne zimno i dziwny smutek, jakby żal za czymś, co się skończyło.Od czasu do czasu przedzierało się kapryśne blade słońce, skądś poprzez słone opary mgły dochodziły leniwe głosy syren niewidocznych statków, kierowanych w stronę lądu dźwięcznymi sygnałami boi z przystani Ardmore, powtarzającymi się nieprzerwanie, monotonnie i beznadziejnie.To wilgotne zimno przejęło ją mimo woli przykrym uczuciem.Drżąc, spiesznym krokiem zdążała ku kościołowi.Nie była dziś w pobożnym nastroju, wszystko wydawało się jej nużące, kazanie dłuższe, nudniejsze niż kiedykolwiek.Ze skupioną twarzą i spojrzeniem skierowanym na książeczkę do nabożeństwa - był to "Klucz do nieba" - bezustannie myślała o Franku, gorąco pragnąc wrócić do niego.Nareszcie msza się skończyła, Łucja wyszła z poczuciem spełnionego obowiązku i opanowując chęć przyspieszenia kroku ruszyła do domu.Zostawiła w hallu płaszcz i kapelusz.Mimo pozornego spokoju pierwszym jej odruchem było skierować się do jego pokoju.Z trudem zapanowała jednak nad sobą i weszła do kuchni, gdzie od razu spostrzegła jego tacę.Przystanęła.Zjadł więc śniadanie i to porządne śniadanie.Ze sztucznym spokojem zwróciła się do Netty:- Czy pan Moore jest już na dole?Nie odwracając głowy od zlewu, nad którym obierała kartofle, Netta odrzekła bez namysłu.- Wyszedł.Coś powiedział, że idzie do pana Lennoxa.- Ach, prawda - powoli mówiła Łucja.- Przypominam sobie.- Starając się zachować spokój, powtórzyła: - Tak, teraz sobie przypominam.Nic sobie oczywiście nie przypominała: wypadało jednak uzasadnić jego postępowanie.Wcale nie poszedł do Lennoxa, lecz - była o tym przekonana - na jeden z tych samotnych spacerów, które oznaczały zawsze kulminacyjny punkt jego złego humoru.Kąciki jej ust opadły lekko: chwila pojednania znów została odłożona.W każdym razie wróci z tego spaceru.I to wróci do niej.Poszła do frontowego pokoju, usiadła przy oknie i sięgnęła po książkę.Nie mogła jednak czytać: od czasu do czasu przyłapywała się na tym, że w roztargnieniu nieruchomo patrzyła przez okno.Nagle usłyszała kroki na dworze, więc opanowawszy się szybko, z bijącym sercem przygotowywała się, by go przywitać.Ale to nie był on.A widok własnej twarzy, odbitej w lustrze nad kominkiem, przejął ją nagłym uczuciem przykrości.Czy poszedł do Lennoxa? Czy wałęsa się gdzieś w tej szarej mgle?Minęła pierwsza, a Frank nie wrócił.Zaczęła odczuwać całkiem wyraźny niepokój, połączony z dziwną irytacją - doprawdy, za dużo sobie pozwala, a kiedy o pół do drugiej weszła Netta, pragnąc co prędzej podać obiad, by móc skorzystać z wolnego popołudnia, Łucja z tym samym sztucznym spokojem oświadczyła:- Dobrze! Podaj mi obiad.Pan Moore został widocznie zatrzymany.A może.może został istotnie zatrzymany? Nie było to prawdopodobne, ale nie było też niemożliwe.Ostatecznie mógł pójść jednak do Lennoxa i zostać zatrzymany na obiedzie.Słaby błysk rozjaśnił jej zachmurzone oczy, gdy pod wpływem nagłej myśli zaczęła rozważać możliwość jego pójścia do Lennoxa, w celu podjęcia osobiście sprawy spółki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]