[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z szafy grającej wydobywały się głośne tony jakiejś melodii.Takiej muzyki nigdy dotąd nie słyszał.Zajął miejsce przy barze, wpychając Magnuma głęboko za pas, aby nie było go widać, po czym zdjął kurtkę i rzucił ją na sąsiedni stołek.- Daj mi setkę, piwo i kanapkę z szynką - powiedział do podchodzącego mężczyzny, ubranego w biały fartuch.Tamten skinął łysą głową, postawił przed Tannerem stugramowy kieliszek i napełnił go.Potem napompował uwieńczony czapą białej piany kufel piwa i kichnął przez prawe ramie.Tanner wychylił jednym haustem kieliszek wódki i pociągał małymi łyczkami piwo.Po chwili naparapecie okienka, widniejącego w ścianie naprzeciw kontuaru, pojawił się talerzyk z kanapką.Barman przechodząc wziął go stamtąd i postawił przed Tannerem, napisał coś na zielonej karteczce i wsunął jąpod talerzyk.Tanner wbił zęby w kanapkę, odgryzł spory kęs i spłukał go do żołądka łykiem piwa.Obserwując otaczających go ludzi stwierdził, że zachowują się tak samo głośno, jak klientela każdego innego baru, a zwiedził ich już sporo.Starszy człowiek siedzący po jego lewej ręce wydał mu się sympatyczny, spytał go wiec:- Są jakieś wieści z Bostonu?- Nic zupełnie nie wiadomo.- Broda mężczyzny trzęsła się.gdy robił przerwy miedzy poszczególnymi słowami, ale nie wyglądało, aby się tym przejmował.- Tylko patrzeć jak pod koniec tygodnia kupcy zaczną zamykać swoje sklepy.- Jaki dzisiaj dzień?- Wtorek.Tanner skończył kanapkę i dopijając resztę piwa palił papierosa.Potem spojrzał na rachunek.Było na nim napisane “0,85".Położył na rachunku banknot dolarowy, odwrócił się i skierował w stronę wyjścia.Zdążył zrobić dwa kroki, gdy barman zawołał za nim:- Chwileczkę, Mister! Tanner obejrzał się.- Tak?- Co chcesz mi tu wcisnąć?- O co chodzi?- Co za śmieciem mi płacisz?- Jakim śmieciem?Mężczyzna pomachał dolarem Tannera.Czart podszedł bliżej i przyjrzał się banknotowi.- Nie widzę tu nic złego.Co ci się w nim nie podoba?- To nie są pieniądze!- Chcesz przez to powiedzieć, że moje pieniądze nie są dobre?- No przecież mówię.Nigdy nie widziałem takiego banknotu!- To przyjrzyj mu się dobrze.Widzisz nadruk u samego dołu? W sali zapadła cisza.Od stolika podniósł się jakiś mężczyzna i podchodząc do barmana, wyciągnął rękę.- Daj, zobaczę, Bili - powiedział.Barman podał mu banknot i oczy mężczyzny rozszerzyły się ze zdumienia.- Został wypuszczony przez Bank Państwa Kalifornijskiego!- Tak, właśnie stamtąd jestem - odezwał się Tanner.- Przykro mi, ale tu jest nieważny - powiedział barman.- To najlepszy jaki mam.- Nikt go tutaj nie przyjmie.Masz przy sobie jakieś bostońskie pieniądze?- Nigdy nie byłem w Bostonie.- No to skąd, u diabła, się tu wziąłeś?- Przyjechałem.- Nie rób ze mnie wariata, synu.Skąd go ukradłeś?- Bierzesz moje pieniądze, czy nie? - Tanner stracił panowanie nad sobą.- Ani myślę - odparł barman.- No to się wypchaj - rzucił Tanner i odwracając się plecami do barmana ruszył w kierunku drzwi.Jak zawsze w takich sytuacjach był czujny na wszystko co dzieje się z tyłu.za nim.Kiedy usłyszał szybkie kroki, odwrócił się i stanął twarz w twarz z mężczyzną, który sprawdzał przed chwilą banknot,Ręka Tannera zacisnęła chwyt na skórzanej kurtce, którą trzymał przerzuconą przez prawe ramie.Zamachnął się i z całej siły uderzył mężczyznę kurtką w wierzch głowy.Tamten upadł.Po sali rozszedł się nie wróżący nic dobrego pomruk.Kilku ludzi zerwało się z miejsc i ruszyło w stronę Tannera.Czart wyrwał zza pasa rewolwer.- Przepraszam panów - wycedził przez zęby, kierując na nich jego lufę.Zatrzymali się.- Nie uwierzycie mi pewnie, kiedy wam powiem, że w Bostonie panuje epidemia - ciągnął - ale to prawda.A może mi uwierzycie? Nie wiem, ale nie przypuszczam, żeby któryś z was uwierzył w to, że przyjechałem tu z Państwa Kalifornijskiego samochodem pełnym antyserum Haffikiny, chociaż to również prawda.Wyślijcie ten banknot do jakiegoś dużego banku w Bostonie, to go wam wymienią.Zresztą sami to wiecie.Teraz musze już iść i niech nikt nie próbuje mnie zatrzymywać.Jeśli dalej uważacie, że wpuszczam was w maliny, to zobaczcie czym będę odjeżdżał.Tyle miałem do powiedzenia.Wycofał się przez drzwi i wspinając się do kabiny trzymał je ciągle na muszce.Znalazłszy się w środku, zapuścił silnik, zawrócił i odjechał na pełnym gazie.Na wstecznym ekranie widział odprowadzającą go wzrokiem grupkę mężczyzn, którzy wylegli na chodnik przed barem.Roześmiał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]