[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyglądał nie tyle na pogrążonego we śnie, co raczej na nieprzytomnego, jego twarz zaś wydawała się nieprawdopodobnie stara.Obserwując go w przyćmionym świetle wpadającym z korytarza przez uchylone drzwi, odniosła przez chwilę wrażenie, iż ma mocno przerzedzone włosy, uchylone usta zaś są zupełnie pozbawione zębów.Z jej gardła wydobył się rozpaczliwy skrzek i nie zastanawiając się pobiegła do niego.Z bliska przekonała się jednak, że to on, Arnie, i że złudzenie wywołane było przez słabe oświetlenie i jej pobudzoną ostatnimi przeżyciami wyobraźnię.Zauważyła, że nastawił budzenie na 4.30; przemknęła jej myśl, czy nie powinna wyłączyć brzęczyka i nawet wyciągnęła już rękę, ale okazało się, że nie jest w stanie tego zrobić.Poszła do swojej sypialni, usiadła przy stoliku i wzięła do ręki słuchawkę.Trzymała ją przez dłuższy czas, zastanawiając się głęboko.Jeżeli zadzwoni do Mike’a w środku nocy, gotów jeszcze pomyśleć, że.Że stało się coś okropnego?Zachichotała mimowolnie.Przecież się stało, prawda? I działo się w dalszym ciągu.Wykręciła numer Ramada Inn w Kansas City, gdzie zatrzymał się jej mąż, zdając sobie niejasno sprawę z tego, że po raz pierwszy od chwili, kiedy przed dwudziestu siedmiu laty opuściła na zawsze ponury dwupiętrowy dom w Rocksburgu, wzywa kogoś na pomoc.28.LEIGH SKŁADA WIZYTĘNie chciałbym robić zbytniego rejwachu,Ale czy opchniesz mi swój magiczny autobus, brachu?Zwisa mi, ile za niego zabulę,Ale koniecznie muszę odwiedzić moją brzydulę.Muszę go mieć.Muszę go mieć.Muszę go mieć.(Nic z tego, koleś.Cześć).The WhoPrzez większą część opowieści udało jej się przebrnąć bez problemów.Siedziała ze ściśniętymi mocno kolanami na jednym z dwóch krzeseł przeznaczonych dla gości, ubrana w ładny różnokolorowy wełniany sweter i brązową sztruksową spódniczkę.Rozpłakała się dopiero pod sam koniec i nie mogła znaleźć chusteczki.Dennis Guilder wręczył jej pudełko jednorazówek stojące na szafce przy łóżku.- Uspokój się, Leigh - powiedział.- Ja.uuu-uuu.Nie mogę! Od tamtej pory ani razu mnie nie odwiedził.W szkole wygląda na okropnie zmęczonego.A ty powiedziałeś, że tutaj też nie był.- Przyjdzie, jak będzie mnie potrzebował - odparł Dennis.- Idiotyczne, zarozumiałe samcze pieprzenie! - prychnęła, po czym raptownie umilkła, w komiczny sposób zdumiona tym, co powiedziała.Łzy wyżłobiły sobie kręte ścieżki w jej dyskretnym makijażu.Leigh i Dennis przez chwilę spoglądali na siebie bez słowa, po czym parsknęli śmiechem.Był to jednak bardzo krótki śmiech, a w dodatku niezupełnie szczery.- Rozmawiał z nim Motopaszcza? - zapytał Dennis.- Kto?- Motopaszcza.Tak Lenny Barongg nazwał pana Vickersa, tego od poradnictwa.- Aha.Tak, chyba tak.W każdym razie przedwczoraj wezwali go tam, ale nic mi potem nie powiedział, a ja nie miałam odwagi, żeby go zapytać.W ogóle nic nie mówi.Zrobił się bardzo dziwny.Dennis skinął głową.Wątpił, czy Leigh zdawała sobie z tego sprawę - chyba nie, gdyż była zbyt głęboko pogrążona we własnych zmartwieniach i niepewności - ale myśląc o Arniem doznawał coraz wyraźniejszego uczucia bezsilności i nasilającego się strachu.Sądząc z wieści, jakie w ciągu ostatnich dni dotarły do niego, Arnie znajdował się na krawędzi nerwowego załamania.Relacja Leigh stanowiła najświeższy i najbardziej oczywisty dowód.Jeszcze nigdy do tej pory Dennis nie chciał tak bardzo wyjść ze szpitala.Oczywiście mógł zadzwonić do Vickersa i zaoferować swoją pomoc, a także mógł zadzwonić do Arniego.tyle tylko, że według słów Leigh Arnie był teraz zawsze albo w szkole, albo w Garażu Darnella, albo spał.Powiedziała mu, że jego ojciec wrócił wcześniej z jakiegoś sympozjum i u Cunninghamów doszło do kolejnej kłótni.Choć Arnie nie przyznał się przed nią do tego, to Leigh podejrzewała, iż niewiele brakowało, by po prostu wyprowadził się z domu.Z kolei Dennis nie miał najmniejszej ochoty dzwonić do Garażu Darnella.- Co mam począć? - zapytała Leigh.- Co ty byś zrobił na moim miejscu?- Zaczekaj - odparł Dennis.- Zdaje się, że to jedyne, co ci pozostało.- I jednocześnie najtrudniejsze.- szepnęła tak cicho, że ledwo usłyszał.Bezwiednie mięła i szarpała jednorazową chusteczkę, Obsypując brązową spódniczkę białymi strzępkami.- Rodzice chcą, żebym przestała się z nim spotykać.Boją się.Boją się, że Repperton i reszta spróbują czegoś innego.- A więc jesteś pewna, że to sprawka Buddy’ego i jego kolesiów?- Tak.Wszyscy tak uważają.Pan Cunningham zawiadomił nawet policję, choć Arnie prosił, żeby tego nie robił.Powiedział, że sam wyrówna rachunki i zdaje się, że to najbardziej ich przeraziło.Mnie zresztą też.Policja zatrzymała Buddy’ego i jednego z jego przyjaciół, tego, którego nazywają Moochie.Wiesz, o kim mówię?- Tak.- I tego chłopca, który pracuje na parkingu przy lotnisku.Zdaje się, że nazywa się Galton.- Sandy Galton.- Widocznie podejrzewają, że był z nimi albo przynajmniej wpuścił ich na parking.- Owszem, trzyma się z nimi, ale nie jest tak zdegenerowany jak reszta.Skoro to wszystko wiesz, musiałaś jednak z kimś rozmawiać.- Najpierw z panią Cunningham, a potem z jej mężem.Chyba żadne z nich nie wie, że rozmawiałam z nimi obojgiem.Są strasznie.- Przygnębieni - podpowiedział Dennis.Potrząsnęła głową.- Więcej.Oboje wyglądają, jakby.jakby byli półprzytomni czy coś w tym rodzaju.Jej wcale mi nie żal, bo cały czas sprawia wrażenie, jakby zależało jej tylko na tym, żeby postawić na swoim, ale strasznie mi przykro z powodu pana Cunninghama.Jest taki.taki.- Umilkła na chwilę, po czym ciągnęła: - Kiedy pojechałam tam wczoraj zaraz po szkole, pani Cunningham kazała mi mówić do siebie po imieniu, ale jakoś nie mogę się przemóc.Dennis uśmiechnął się.- A ty możesz? - zapytała Leigh.- Tak, ale miałem znacznie więcej czasu, żeby się przyzwyczaić.Po raz pierwszy podczas tej wizyty na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech.- Chyba właśnie na tym polega różnica
[ Pobierz całość w formacie PDF ]