[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mógłby tak aż do rana, szkicując wszystko, co mu przyszło do głowy, nazywając każde z Pięćdziesięciu Miast i wie­le innych miejsc, ale po paru minutach Ivla podeszła i potarła policzkiem o jego ramię.Na razie znudziła ją geografia.- Shabilikat - powiedziała i poprowadziła go do domu.11Ścieżka wiodąca na królewskie łowiska zaczynała się zaraz za pałacem i po pięciu ostrych zakosach wnikała w głęboką, niewidoczną z dołu skalną szczelinę.Dalej, zakręcając kilka­krotnie i pnąc się w górę, biegła w końcu na szczyt ściany ota­czającej wioskę.Przypominała trasę do jaskini zakładników; była równie trudna, wąska i skalista, lecz nie tak stroma.Harpiriasowi wspinaczka nią wydała się łatwiejsza, choć spadły przed kilku dniami, nie stopniały jeszcze śnieg uczynił szlak znacznie ryzykowniejszym.Na wyprawę wyruszyło dwunastu łowców.Prowadził Toikella mający przy sobie wielkiego kapłana Mankhelma, za nimi szło sześciu wioskowych myśliwych, nieśli oszczep i jakieś świę­te symbole władzy zamknięte w drewnianej, malowanej skrzyn­ce.Harpirias szedł z Korinaamem, tłumaczem, pozwolono mu także zabrać ze sobą dwóch Skandarów - prawdopodobnie ja­ko tragarzy, choć nic nie musieli nieść.Ta część skalnej ściany była wyższa i bardziej nieregular­na niż przy jaskini zakładników.Nie wieńczył jej szeroki płaski szczyt, lecz szereg kolejnych, coraz wyższych wierzchołków, roz­ciągających się daleko na północ; na najeżonym nimi, wznoszą­cym się stromo płaskowyżu żyły niewątpliwie zwierzęta, na któ­re miał zamiar zapolować król.Po pokonaniu skalnej ściany, zatrzymali się na dłuższą chwilę w płaskim miejscu przed dalszym marszem nierównym i stromym wzniesieniem prowadzącym na północ.Nadal widzie­li wioskę - zagubioną gdzieś w dole, malutką - od tego miejsca mieli ją już stracić z oczu.Król rozebrał się tu do naga - chłód najwyraźniej wcale mu nie przeszkadzał - a Mankhelm odprawił długi szereg rytuałów.Pieczołowicie ułożył na ziemi źdźbła i łodygi suchej trawy wraz z kawałkami barwionej skóry i podpalił je, z kamyków ułożył trzy małe kopce, po czym przemawiał cicho do każdego z nich, otwo­rzył dzban piwa oraz czegoś prawdopodobnie znacznie mocniej­szego od piwa i rozlał jedno i drugie na cztery strony świata.Najważniejszy moment uroczystości nastąpił, gdy jeden z myśliwych rozwinął pęk futer związany przedtem grubym rze­mieniem, wydobywając z niego włócznię niezwykłej wręcz dłu­gości, z dużym trójkątnym grotem z jakiegoś przypominające­go szkło białego, wyostrzonego niczym brzytwa kamienia.Wręczył ją Mankhelmowi, który z kolei uniósł ją oburącz i po­dał Toikelli.Na oczach zdumionego Harpiriasa nagi król wzniósł ciężką broń nad głowę, potrząsnął nią wściekle trzy razy, jakby próbował onieśmielić bogów, po czym wydał z siebie długi, chrypliwy okrzyk wojenny, odbijający się od skał z taką siłą, że mógłby chyba spowodować lawinę.Oto Majipoor, pomyślał Harpirias, w trzynastym roku pon­tyfikatu Taghina Gawada!Echo okrzyku Toikelli umilkło.Król okrył ciało płaszczem, myśliwi wzięli od niego ceremonialną włócznię i na powrót owi­nęli ją futrami, wielki kapłan Mankhelm kopniakiem zrównał z ziemią kopce kamieni, wdeptując je w resztki spalonej tra­wy.Uroczystość dobiegła końca.Najwyraźniej nadszedł czas na polowanie.- Popatrzcie! - powiedział Eskenazo Marabaut.Skandar wskazywał szczyt jednego z dalszych wzniesień.Harpirias osłonił oczy oślepiony jasnym światłem, ale nie miał wzroku Marabauta i niczego niezwykłego nie zauważył.Król Toikella, który także spojrzał w kierunku wskazanym przez Skandara, dostrzegł coś, czego nie widział jego gość.Za­marł w przedziwnej pozycji, z szeroko rozstawionymi nogami, z odrzuconą w tył głową, obserwował szczyt z widocznym napię­ciem.Po chwili z jego gardła wydarł się zduszony wrzask wście­kłości.- O co chodzi? - spytał Skandara Harpirias.- Ktoś tam jest.Jakieś postaci poruszają się tam, na szczy­cie.- Nic nie widzę.- Wytęż wzrok, książę.Tam, tam, właśnie schodzą po zboczu.Harpirias w napięciu patrzył na szczyt.Widział tylko bez­ładnie spiętrzone głazy.Zerknął na Korinaama.Metamorf wpatrywał się w przestrzeń równie zachłannie jak król.i drżał na całym ciele.Dłonie kurczowo splótł na plecach, ramiona od bar­ków po nadgarstki drżały mu i wiły się jak dwa podrażnione węże.I w końcu Harpirias dostrzegł to, co przed nim dojrzeli in­ni: ciemną linię poruszających się niewielkich postaci - było ich osiem, może dziesięć - niczym złowrogie gnomy wynurzyły się z bezpiecznych skalnych szczelin i schodziły powoli w stro­nę swego rodzaju naturalnego amfiteatru, znajdującego się tuż pod szczytem.Postacie te sprawiały wrażenie smukłych, deli­katnych, niemal pajęczych - bardzo różniły się od przysadzi­stych Othinorczyków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl