[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczynał wierzyć, że w tym przeklętym miejscu nie może tak do końca ufać własnym zmysłom czy impulsom.Przed nimi były drzwi wyjściowe na korytarz ze stromym podejściem, prowadzącym na wyższe poziomy.Wężacze przemknęły przez szparę między skrzydłami.Szczelina była jednak zbyt wąska dla Rhina dźwigającego Fanyi.Sander odwiązał torbę z narzędziami i, podobnie jak w tunelu za miastem, wybrał największy z młotów.Z całej siły walnął najpierw w jedną krawędź szczeliny, potem w drugą, rozkładając równo energię, aż w końcu skrzydła drzwi ustąpiły z nieprzyjemnym zgrzytem i Rhinowi udało się przecisnąć.Sander nie odłożył młota do torby, lecz niósł go w ręku.Podobnie jak żelazna opaska na czole, dotyk znajomego trzonka w dłoni dawał mu więcej pewności niż miotacz strzał czy strzelająca promieniami pałeczka Poprzednich Ludzi.To stanowiło atrybut jego fachu i jako kowal czuł się z tym bezpieczny.Takie poczucie bezpieczeństwa było mu w tej chwili bardzo potrzebne.Wężacze nie wyrywały się zbytnio do przodu, jak zwykły to robić na zewnątrz, lecz kroczyły równo po obu stronach Sandera i Rhina.Od czasu do czasu posykiwały cicho, jednak nie z gniewu czy ze strachu, ale raczej komunikując się ze sobą.Fanyi, od chwili wymówienia własnego imienia potwierdzającego jej tożsamość, nie przejawiała oznak świadomości.Sander był przekonany, że sen, w którym była pogrążona, nie był naturalny.Pragnął ją zabrać jak najdalej stąd.Minęli stos metalowych odłamków pozostałych po mechanicznym strażniku.W innych okolicznościach Sander z przyjemnością przebadałby szczątki przedmiotu, szczególnie inne fragmenty ramion.Teraz miał uczucie, że im mniej spoufala się z czymkolwiek należącym do tego labiryntu, tym rozsądniej z jego strony.Rhin wspinał się na pochyłość.Sander szedł obok, jedną ręką podtrzymując Fanyi, w drugiej niosąc młot.Ta wspinaczka wydawała się dwukrotnie dłuższa niż przedtem schodzenie.Lecz dobrze było wydostać się na świeże powietrze, wciągnąć w płuca coś, co nie było przesycone drażniącymi odorami, tak intensywnymi na dole.W górnym holu Sander postanowił skierować się na powrót do pokoju, w którym znalazł większą maszynę z żywnością.Chociaż wężacze pochłonęły łapczywie wszystkie „herbatniki”, zgadywał, że nie najadły się do syta.Poza tym miał nadzieję, że wyłudzi od tego dziwacznego dostawcy pokarmu coś, co tchnie nowe życie w Fanyi.Rhin szedł pewnie naprzód i Sander nie wątpił, iż kojot wraca po śladach ich podróży.Uczucie mrowienia i skubania malało w miarę oddalania się od komnaty na dole.Jeżeli tam leżało źródło tych zakłóceń, być może istniała granica jego wpływu, chociaż dosięgło go przedtem, by ściągnąć go tutaj.Nie zamierzał zdejmować swego żelaznego zabezpieczenia, by zbadać jego siłę.Dotarli do pokoju, którego szukał.Tutaj odwiązał Fanyi i zdjął ją z derki, raz jeszcze układając ją na podłodze z własną kapotą pod głową i drugim płaszczem otulającym jej ciało.Skóra dziewczyna była ciągle chłodna i chociaż nie otworzyła oczu ani nie sprawiała wrażenia przytomnej, dygotała.Na oślep zaczął naciskać guziki w maszynie, rzucając zwierzakom mięsne herbatniki, które natychmiast żarłocznie połykały.Po chwili jedno fortunne naciśnięcie dostarczyło mu pojemnik z pokrywką, niemal po brzegi wypełniony gorącym płynem o zapachu i konsystencji gęstej zupy.Oparłszy głowę Fanyi na swym ramieniu, Sander zawołał ją po imieniu, wyrywając ją tym ze snu, tak że wymamrotała coś nerwowo i nieporadnie usiłowała wyzwolić się z jego objęć.Przyłożył jednak pojemnik do jej warg i w końcu pociągnęła mały łyk.Łagodnymi, ciepłymi słowami skłonił ją do przełknięcia następnego, potem jeszcze jednego.Każdy kolejny przyjmowała coraz chętniej, a kiedy się skończyło, otworzyła oczy, jakby prosząc o dokładkę.Pospiesznie nacisnął guzik i z maszyny wyskoczyła nowa porcja.Pomógł jej wysączyć również tę do ostatniej kropli.— Dobre… — wyszeptała.— Wyśmienite.Jest… jest mi… zimno.Cała dygotała, wstrząsana silnymi dreszczami.Sanderowi udało się ubrać ją w swój płaszcz, służący wcześniej za przykrycie.Potem zwrócił się do Rhina, zdjął z niego cały ekwipunek i otulił dziewczynę grubą, przesyconą zapachem zwierzęcego potu derkę, służącą mu za podkład podczas jazdy.Okrywszy ją najlepiej jak potrafił, zawołał wężacze, a one posłusznie ułożyły się po obu stronach Fanyi, użyczając jej ciepła swych ciał.Dopiero wówczas podszedł do maszyny i zaspokoił głód.Był zmęczony; nie pamiętał prawie, kiedy ostatnio spał.A wyczerpujące przejścia w niższych korytarzach nadwerężyły jego siły.Czy mogą się tu na jakiś czas zatrzymać? Jeśli Rhin i wężacze Fanyi pełniłyby straż…Wędrując przez pomieszczenia kompleksu, Sander nie natknął się na ślad innych mieszkańców.Pokoje, które według niego przeznaczone były na kwatery mieszkalne, sprawiały wrażenie od dawna opuszczonych, a jedynymi przemieszczającymi się tu osobami byli oni sami.Mimo to nie chciało mu się wierzyć, że Maxim był jedynym pozostałym przy życiu lokatorem tego miejsca.A każdy inny byłby wyposażony w broń i środki nie do ogarnięcia przez jego rozum.Im prędzej zatem wydostaną się z tych podziemi, tym lepiej dla nich.Jednakże kiedy o tym myślał, głowa opadała mu na piersi i zmagał się z ciężkimi powiekami, chcąc utrzymać oczy otwarte.Niebezpieczeństwo mogło czaić się na każdym kroku.Zagrożenie mogło pojawić się niespodziewanie i nie wiadomo skąd.Tak zmarnowany jak w tej chwili, na pewno nie da rady stawić mu czoła.Wypoczynek jest niezbędny.Przezwyciężając ostatkiem sił ogarniającą go senność, dał ręką znak Rhinowi.Kojot potruchtał do oddalonych drzwi i ułożył się w poprzek wejścia, opierając łeb na łapach.Sander znał go na tyle, by wiedzieć, że będzie drzemał, lecz ocknie się na najmniejszy ruch lub szelest.Chłopak wyciągnął się z drugiej strony Kayi, ściskając w ręku trzonek młota.Intensywny zapach wężaczy działał na niego uspokajająco, kojarząc się ze światem, który znał i któremu ufał, a nie z tymi podziemnymi katakumbami.— Sander…Odwrócił głowę.W głosie, który przerwał mu sen zapomniany natychmiast po otwarciu oczu, było coś naglącego.Fanyi siedziała wyprostowana.Płaszcz zsunął jej się z ramion, a wydłużona i znużona twarz wyglądała jak po straszliwej, wycieńczającej chorobie.— Sander! — wyciągnęła rękę, by potrząsnąć go za ramię.Kayi już między nimi nie leżała.Usiadł półprzytomny i potrząsnął głową.— Co… — zaczął.— Musimy stąd wyjść! — W jej oczach tlił się dziki ogień.— Musimy ich ostrzec…— Ich? — powtórzył Sander.Lecz jej podniecenie udzieliło się również jemu i zerwał się na równe nogi.— Handlarzy… resztę… całą resztę, Sander.Twój lud… wszystkich! — Wyrzucała z siebie słowa w takim pośpiechu, że miał trudności z ich zrozumieniem.Zreflektował się, że musi ją powstrzymać, uspokoić.Potrząsnął ją za ramiona, przytrzymał i spojrzał prosto w szeroko rozwarte oczy.— Fanyi… ostrzec ich, przed czym?— Przed… mózgożerem! — wybuchnęła.— Myliłam się… ach, jak bardzo się myliłam! — Jej dłonie zacisnęły się wokół jego nadgarstków tak mocno, że zabolało.— Mózgożer… on… to coś… zawładnie światem, zrobi z nim, co zechce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]