[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sander żywił szaleńczą nadzieję, że to właśnie oni.W milczeniu ujął miotacz strzał, poluźnił długi nóż w pochwie i stąpając najciszej, jak potrafił, przemierzył pomieszczenie, by przycisnąć ucho do zabarykadowanych drzwi.Rozdział ósmyFakt, że Sander nic nie słyszał, wcale nie znaczył, że alarm był fałszywy.Przywiesił broń do pasa i odwrócił się do ściany, na której wisiały półki.Mógłby ich użyć jako drabiny, wspinając się po nich na wysokość jednego z umieszczonych pod dachem okienek.Szybko usunął z wybranych półek stojące tam pojemniki i sprawdził miejsca łączenia desek, wieszając się na nich całym ciężarem.Choć drewno skrzypiało ostrzegawczo, trzymały się mocno.Wdrapał się więc na górę, przycupnął chybocząc się na wąskiej górnej desce, po czym balansując dla utrzymania równowagi sięgnął rękoma nad głowę i uczepił się obu stron wąskiego okiennego otworu.Ku jego zaskoczeniu, otwory zakryte były kawałkami szkła, nie przepuszczającymi powietrza.Takie wyrafinowanie zdumiało go.Czy szkło, ta najbardziej krucha spuścizna Poprzedniej Epoki, rzeczywiście istniało w tym rumowisku, w kawałkach wystarczająco dużych do odtworzenia i uratowania?Sander przycisnął twarz do szyby.Wyglądając przez nią na zewnątrz odkrył, że szkło nie jest idealnie czyste, lecz ma w sobie bąbelki powietrza i różne zniekształcenia.Niedoskonałości te nie przeszkadzały jednak w dobrym widoku na polanę przed domem.Mroki burzy rozproszyły się.Oceniając kąt padania bladego światła na drzwi stwierdził, że było późne popołudnie.Nie pora jednak go interesowała, lecz to, co mogło się czaić na zewnątrz.Teren tuż przed drzwiami był pusty i niezadrzewiony.Zarośla, tworzące pierwszy szereg leśnej roślinności, znajdowały się w pewnym oddaleniu.Ziemię pokrywała cienka warstewka śniegu, na której widniały ślady!Śnieg musiał spaść pod koniec burzy.Zaczynał już topnieć pod padającymi nań promieniami słońca, zwłaszcza przy krawędziach licznych śladów.Przez pęcherzykowate szkło Sander nie był w stanie rozróżnić ich wyraźnie, lecz zauważył, że były większe od śladów jakiegokolwiek znanego mu zwierzęcia.Zdawały się bezkształtne, a w ich ogólnych proporcjach było coś… Sander nie pozwolił sobie na spekulacje.Nie miał nawet pewności, czy był to trop jednego, czy może kilku osobników.Być może było to jedno stworzenie, które wyczuło ich obecność i dreptało przez pewien czas tam i z powrotem.Sander przesunął się nieco na swym punkcie obserwacyjnym.Zobaczył miejsce, w którym te ślady wyłaniały się z lasu, lecz nie było żadnego tropu powrotnego.Czyżby stwór czaił się gdzieś z tyłu budynku?W tym momencie cisza wewnątrz i na zewnątrz domu została zakłócona przez wysoki, płaczliwy krzyk, który tak przeraził Sandera, że o mało nie spadł ze swego szpiegowskiego stanowiska.Z dołu odpowiedziało mu warczenie Rhina, syk wężaczy, a potem ciche wołanie Fanyi.— Co to było?— Nie wiem — Sander wyciągał szyję na wszystkie strony, usiłując dojrzeć coś dalej, zarówno z prawa, jak i z lewa.— Coś się tam czai, ale nie widzę, co.Ledwo wypowiedział ostatnie słowo, na światło słoneczne wytoczyło się, powłócząc nogami, wielkie cielsko.Nadeszło z lewej strony, jakby właśnie ukończyło kolejne okrążanie domu.Zatrzymało się przed drzwiami, a wysunięta ku przodowi głowa znalazła się niemal na poziomie okienka, przez które wyglądał Sander.Co to było? Zwierzę…? Przecież chodziło w pozycji pionowej! Poza tym przyjrzawszy się dokładniej stwierdził, że brudna, skołtuniona sierść nie stanowi części ciała stwora, lecz jest czymś w rodzaju odzienia.Odzienia? Więc to był człowiek?Sander przełknął ślinę.To coś było tak ogromne jak tamta leśna samica.Musiało prawie wcale nie mieć szyi, gdyż głowa wyrastała niemal wprost spomiędzy ramion.Pokrywała ją stercząca strzecha sztywnych włosów, których końce opadając zakrywały do połowy małe oczka.Stworzenie niecierpliwym ruchem uniosło wielką, szponiastą rękę — czy raczej łapę — by odgarnąć włosy.Nie odczuwali pokrewieństwa z leśnymi ludźmi, a ten tu był jeszcze większą karykaturą człowieka.Krótkie i grube nogi podtrzymywały masywny korpus.Dla kontrastu ramiona były tak długie, że kiedy stwór opuszczał je luźno na dół, końce palców dotykały ziemi.Jego szczęka była bardziej pyskiem niż dolną częścią prawdziwej twarzy i zakończona była sterczącą, rzadką bródką.Ogólnie przypominało to koszmar z dziecięcych snów, z którego człowiek budził się z krzykiem.Teraz stworzenie pochyliło się, opierając jedną ogromną pięść na zabarykadowanych drzwiach i wyraźnie na nie napierając.Sander usłyszał zgrzytnięcie drewna o sztabę.Czy wytrzyma…?Rzucił się w panice na dół.Potwór na zewnątrz bombardował właśnie ciosami drzwi, a sztaba mogła lada moment puścić.Warczenie kojota i syki wężaczy przybrały na sile.Jasne, że miały powód, by bać się napastnika.— To jest… — Sander pospiesznie wyjaśnił dziewczynie, co widział.— Słyszałaś kiedyś o takim?— Tak, od jednego z Handlarzy — odparła.— Mówił, że one polują na północy i pożerają ludzi.Widzisz, kowalu, tak oto sprawdza się jedna z ich opowieści.Walenie w drzwi nie ustawało.Sztaba mogła wytrzymać, lecz czy przytwierdzające ją gwoździe okażą się dość mocne? Zostać złapanym tu, w środku… Z tego, co widział, stwór nie miał broni, lecz z tymi potężnymi łapami czyż jej potrzebował? Nic dziwnego, że budowniczowie tego domu umieścili go nad tym umożliwiającym ucieczkę otworem w podłodze.Sander szybko podszedł do niego i szarpnął umieszczony tam tak pieczołowicie blokujący go kawał drewna.Gdy podważał okrągłe wieko, cały dom drżał już pod gradem ciosów z zewnątrz.— Weź pochodnię — polecił Fanyi.Ostrzegła go wcześniej, że jej latarka ma ograniczoną długość działania, a nie miał zamiaru uciekać w panujących tam na dole ciemnościach.Dziewczyna podbiegła do ognia, złapała długą szczapę i wsadziła jeden jej koniec w płomienie.O ramię Sandera otarła się jedwabista sierść.Wężacze już niknęły w dziurze.Rhin… Czy Rhin zdoła zejść? Sander miał nadzieję, że tak, jeśli nie będzie obciążony pakunkami.Kojot przytruchtał do boku kowala i opuścił łeb, węsząc u wylotu zejścia.Potem odwrócił się zadem do dziury i ostrożnie zaczął tyłem schodzić w dół.Kiedy zewnętrzne drzwi pękły na pół, Rhin zniknął, jakby spadł.Moment później z dołu dobiegło jego uspokajające wycie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]