[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kedrigern przełknął ślinę, oblizał wyschnięte wargi i powiedział zniżonym głosem:- Dyraxie, najlepiej zasłoń koniowi oczy i przeprowadź go przez pole.I trzymaj się ścieżki.Uważaj, żebyś nie zboczył ze ścieżki i nie podeptał.rżyska.Dyrax posłuchał rady czarodzieja i nie zadawał żadnych pytań.Przeszedł przez pole nie rozglądając się na boki, wpatrując się w syl­wetkę Kedrigerna.Kedrigern, chociaż udawał zucha, w głębi duszy był przerażo­ny.Te poczerniałe paznokcie i spuchnięte, plamiste, gnijące ciało przyprawiały go o mdłości.Pole trupich palców - męskich, kobie­cych i dziecięcych, sądząc po rozmiarach - stanowiło wyjątkowo od­rażający widok.Same palce wystające z ziemi wyglądały wystarczają­co koszmarnie, a co najgorsze, wszystkie wyginały się obleśnie, jakby kiwały na czarodzieja.Za tym czarem niewątpliwie kryła się jakaś złowroga moc, której nikt nie powinien rzucać wyzwania, jeśli nie był w szczytowej formie.A jednak Kedrigern musiał szybko się stąd wydostać ze względu na Księżniczkę, żeby zaś odnaleźć drogę powrotną, musiał wytropić i zneutralizować żYódło magii.Nie miał pojęcia, jak się do tego za­brać.Im dłużej myślał o polu martwych, kiwających palców, tym bar­dziej pragnął uniknąć konfrontacji z jego twórcą.Miał nadzieję, że nie czekają na nich kolejne demoralizujące widoki.Niestety nadzieja prysła, gdy tylko ponownie zanurzyli się w las.Droga stała się szersza i jechali teraz obok siebie.Pomimo tej bli­skości obaj milczeli.Kedrigern odgrzebywał z pamięci wiadomości o haemonii, a Dyrax zastanawiał się, czy naprawdę widział na polu to, co go tak przestraszyło, i próbował sobie wmówić, że tylko mu się zda­wało, stopniowo jednak nabierał pewności, że naprawdę to widział.Zerknął tylko raz, kątem oka, ale to wystarczyło.Czuł się wyczerpany, marzył o wypoczynku.Na lekkim wzniesieniu obok ścieżki zobaczył polanę z potężnym dębem i wskazał ją Kedrigernowi.- Mistrzu, możemy tam odpocząć przez chwilę? - zapytał.- Co? Ach tak, odpocząć.Dobrze.Pod tym wielkim drzewem?- Właśnie.Wygląda tam czysto i będziemy mieli dobry widok na wszystkie strony.- Bardzo roztropnie, Dyraxie - pochwalił go Kedrigern, wytę­żając wzrok.- A właściwie co to za drzewo?- Trudno powiedzieć.Wygląda jak.jak dąb, tak mi się wydaje.- Ale spójrz na owoce.Czy to jabłka?- To nie może być jabłoń.Kształt jest zupełnie inny.I owoce są za duże.Może.- Dyrax podjechał bliżej, potem wydał okrzyk prze­rażenia, zeskoczył z konia i głośno zwymiotował przy drodze.- Och, mistrzu Kedrigernie - wyjąkał słabym głosem, kiedy już doszedł do siebie.- Nigdy nie widziałem.takich.takich.Kedrigern poklepał go po ramieniu, a potem skierował wierz­chowca w stronę drzewa.Wyglądało jeszcze gorzej, niż się spodzie­wał.Nie owoce, lecz spuchnięte głowy zwisały z gałęzi i śledziły go wybałuszonymi, umęczonymi oczami.Rozdziawione usta poruszały się spazmatycznie, ale wydobywały się z nich tylko zdławione jęki.Kedrigern spuścił wzrok.Kiedy zobaczył, co leży pod drzewem, moc­no zacisnął powieki, przełknął ślinę i próbował opanować mdłości.Brunatne, zeschnięte strzępki pokrywające ziemię to nie były opa­dłe liście, tylko ludzkie języki.Wielki czarny kort czarodzieja głośno wciągnął powietrze, prychnął, podrzucił łbem z błyskiem srebra i wycofał się z cienia rzucanego przez drzewo.- Możecie coś powiedzieć? Zdejmę ten czar i uwolnię was, je­śli zdołam - zawołał Kedrigern do głów kołyszących się wśród gałęzi.Nie odpowiedziały, tylko jęczały żałośnie.Czarodziej wrócił do Dyraxa.- Nie wytrzymam już więcej, mistrzu Kedrigernie - wyznał roz­trzęsiony młodzieniec.- Ani ja - odparł Kedrigern.- Więc co zrobimy?- No, tutaj nie możemy zostać.- Nie! - zawołał gwałtownie Dyrax.- Więc jedziemy dalej.- Dokąd? Robi się coraz gorzej.Pomyśl, co nas czeka dalej!- Myślę o tym, Dyraxie, możesz mi wierzyć.Ale nie mamy wy­boru.Dyrax ponuro uznał słuszność tego argumentu.Dosiadł konia i pojechali dalej, ale nie napotkali więcej okropnych widoków.W południe zatrzymali się na posiłek i odpoczynek, po czym pod­jęli podróż w lepszym nastroju.Ujechali zaledwie kawałek drogi, kiedy Kedrigern ściągnął wodze swego wierzchowca i odwróciů siŁ do Dyraxa.- Czuję mrowienie w powietrzu - oznajmił z podnieceniem.-Ja nic nie czuję.- No, aleja czuję.Na pewno.Moja moc powraca.Haemoniajuż działa.- Co będzie tym razem, bagno wnętrzności? - rzucił Dyrax ze wstrętem.- Wygląda mi raczej na zaklęcie wróżki.Żadnych trupów.Dyrax kiwnął głową i nie odzywał się więcej.Wkrótce dotarli na szczyt wzgórza.W dole ujrzeli bajkowy zamek z błyszczącego białe­go kamienia, zwieńczony strzelistymi wieżyczkami i iglicami, wznie­siony na wyspie pośrodku jeziora, które otaczały wysokie drzewa.Zamek wydawał się niezbyt duży, nie wyglądał groźnie ani złowrogo, nie był też niedostępny, ponieważ szeroki pomost łączył brzeg jezio­ra z bramą, a most zwodzony był opuszczony.- Myślisz, że w środku znajdziemy ludojada? - zagadnął Dyrax z ożywieniem, jakiego nie wykazywał, odkąd wjechali do zaczarowa­nego lasu.- Trudno powiedzieć - mruknął w zamyśleniu Kedrigern.- To może olbrzyma?-Jeśli tam siedzi olbrzym, strasznie mu niewygodnie - odparł czarodziej, sięgając pod tunikę.- Mam nadzieję, że będę mógł użyć swojego miecza i dokonać bohaterskiego czynu - zawołał z zapałem młodzieniec.Kedrigern wyjął medalion i spojrzał na zamek przez Szczelinę Prawdziwej Wizji.Sprawdził wieżyczki, bramę i most i długo wpatry­wał się w rzeźby, których dosłownie setki stały w niszach w murze oraz w grotach rozrzuconych po parku.Rzeźby przedstawiały męż­czyzn i kobiety o uduchowionych, pobożnych twarzach - widocznie postacie świętych.Czarodziej zamrugał i pocierając oko, odwrócił się do Dyraxa z szerokim uśmiechem.- Chyba będziesz miał sposobność dokonać wielkiego czynu, mój chłopcze, i to bez trudu.- Co masz na myśli, mistrz Kedrigernie?- Zobaczysz.Chodź.Kedrigern galopem zjechał ze wzgórza, a Dyrax deptał mu po piętach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl