[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Człowiek bał się oddychać, żeby nie napełnić płucsłowami, farbą i wyschniętymi włóknami kleju i papieru.W jednym z rogów stała płytka szafa z otwartymi drzwiami.Wgłębienia w wytar-tym dywanie wskazywały, gdzie Julian ustawił drabinkę, by dostać się do którejś z pół-ek.Książki na samej górze spoczywały niemal w mroku, pośród starych pajęczyn, zbie-rających kurz.Podczas gdy tomy na niższych półkach stały równymi rzędami, tam pię-trzyły się przypadkowo, jakby niedawno do nich sięgano.75Wstała. Jestem małą dziewczynką, tak? A w takim razie, kim ty jesteś? Wiesz, dzieli nastylko rok różnicy. Podeszła do drabinki, zaczęła się wspinać.Młodzieniec zadrżał.Odrzucił książkę i uniósł się lekko. Zostaw w spokoju najwyższą półkę powiedział obojętnie, podchodząc do dra-binki.Ignorując go, spojrzała na tytuły. Coates.Ludzki magnetyzm czyli jak hipnotyzować.Hę! Hokus-pokus! Likan.hm, Likantropia.Co? I.Erotyki Beardsleya! Z radością klasnęła w dłonie. Zwiń-skie obrazki, Julianie? Zdjęła książkę z półki i otworzyła ją. Och! powiedziałajuż ciszej.Czarno-biały rysunek, który zobaczyła, miał w sobie więcej makabry niż ero-tyzmu. Odłóż to! syknął z dołu chłopak.Helen odstawiła Beardsleya i przeczytała jeszcze kilka tytułów. Wampiryzm, brr! Moce seksualne satyrów i nimfomanek, Sadyzm a aberracjeseksualne.I.Stworzenia pasożytnicze? Cóż za urozmaicenie! I ani śladu kurzu na tychstarych książkach.Często je czytujesz? Zejdz stamtąd! potrząsnął drabinką nalegając.Głos jego był dość cichy, niemal grozny.Gardłowy i znacznie niższy niż przedtem.Prawie męski, na pewno nie młodzieńczy.Spojrzała w dół.Julian stał przy drabince, z twarzą zwróconą w górę pod ostrym kątem, na poziomiejej kolan.Oczy jego wyglądały jak dziurki w papierowej masce, o zrenicach lśniącychjak czarne kuleczki.Posłała mu grozne spojrzenie, ale nie dostrzegł go, gdyż nie patrzyłna jej twarz. No proszę stwierdziła wówczas, kokieteryjnie. Niegrzeczny z ciebie chłopak.Te książki i cała reszta.Z uwagi na upał, miała na sobie krótką sukienkę i była teraz z tego zadowolona.Spojrzał w innym kierunku, dotknął palcem brwi i odsunął się na bok. Chciałaś.zobaczyć stodołę? Głos znów miał miękki. Możemy? W okamgnieniu była już na dole. Uwielbiam stare stodoły! Aletwoja mama powiedziała, że tam jest niebezpiecznie. Uważam, że to wystarczająco bezpieczne miejsce odparł. Georgina lubi sięzamartwiać.Od maleńkości nazywał swoją matkę Georgina.Chyba jej to nie przeszkadzało.Wyszli przed chaotycznie zaprojektowany dom.Julian cofnął się jeszcze do swojegopokoju.Wrócił w ciemnych okularach i szerokokresym kapeluszu. Wyglądasz teraz jak blady meksykański bandyta stwierdziła Helen, idąc przo-dem.Ruszyli w kierunku stodoły, a za nimi podskakiwał czarny szczeniak.76Stodoła była właściwie prostą, kamienną przybudówką, a rolę stryszku pełniła plat-forma z desek, położona na belkach stropu.Obok budynku mieściły się stajnie, kom-pletnie zaniedbane niszczejąca ruina.Przed pięcioma czy sześcioma laty rodzina Bo-descu wyraziła zgodę, by jeden z miejscowych farmerów trzymał w nich przez zimęswoje kucyki.Siano dla nich przechowywał w stodole. Po co wam taki wielki dom? zapytała Helen, kiedy wchodzili do wnętrza, mija-jąc skrzypiące drzwi.Młodzieniec pragnął skryć się w cieniu, pośród tylko nielicznychpromieni słońca, na których huśtał się kurz. Przepraszam? rzekł po chwili, błądząc myślami gdzieś daleko. Ten dom.Cały teren.I wysoki kamienny mur, który go otacza ile ziemi ogar-nia? Trzy akry? Trochę ponad trzy i pół odpowiedział. Wielki dom, pełen zakamarków, stare stajnie, stodoły, zapuszczony padok, nawetcienisty zagajnik na jesienne spacery, kiedy wszystkie barwy zaczynają się starzeć! Cze-mu dwoje zwyczajnych ludzi potrzebuje aż tak wielkiej przestrzeni do życia? Zwyczajnych? Julian spojrzał na nią zaciekawiony, oczy za ciemnymi szkłamizdawały się wilgotne. A ty uważasz się za zwyczajną? Oczywiście. Ja sądzę inaczej.Uważam, że jesteś nadzwyczajna.Georgina też, każda z innegopowodu mówił szczerze, niemal agresywnie, jakby się bał, że mu zaprzeczy.Potemjednak wzruszył ramionami. Poza tym, nie chodzi o to, dlaczego tego potrzebujemy.To po prostu jest nasze. Ale skąd się wzięło? Przecież nie mogliście tego kupić! Jest wiele innych, no, ła-twiejszych miejsc do życia.Julian szedł po wyłożonej płytami posadzce, mijając sterty starych dachówek i poła-mane narzędzia, kierując się ku drewnianym schodom. Stryszek powiedział, wpatrując się w nią ciemnymi oczyma.Nie widziała ich,ale czuła, że przeszywa ją zimny dreszcz.Niekiedy poruszał się tak lekko, jakby płynął, czy chodził we śnie.Tak właśnie byłoteraz, kiedy piął się powoli, krok za krokiem, po schodach. Siano jeszcze jest oznajmił głosem leniwym, dochodzącym gdzieś z głębi.Obserwowała go, dopóki nie zniknął z jej pola widzenia.Było w nim coś drapieżne-go, jakiś głód.Jej ojciec uważał go za delikatnego, dziewczęcego, ale Helen sądziła ina-czej.Widziała w nim inteligentne zwierzę, coś w rodzaju wilka.Przyczajone i nie rzuca-jące się w oczy, zawsze z boku, czekające na swoją szansę.Poczuła nagle, że jej duszno i trzykrotnie zaczerpnęła powietrza. Przypomniałam sobie! To po twoim pradziadku, prawda? To znaczy, dom ode-zwała się, wchodząc ostrożnie po drewnianych schodach.77Weszli na stryszek.Trzy wielkie snopy siana, zbielałe ze starości, schły, tworząc pira-midę.Jeden z krańców pomieszczenia był jedynie zamknięty sterczącym fragmentemszczytowej ściany domu.Przez szczeliny między dachówkami przeciskały się cienkie,gorące promienie słońca.Chwytały unoszący się kurz jak bursztyn muchy, rzucały nadeski podłogi miniaturowe snopy światła.Chłopak wydobył z kieszeni nóż i pewnym ruchem rozciął sznur, wiążący snopek.Siano rozpadło się jak stronice starej księgi, a młodzieniec rozłożył jego naręcze na de-skach. Aoże dla Cygana pomyślała Helen albo dla rozpustnicy.Rzuciła się na siano, świadoma, że kiedy się kładła na brzuchu, sukienka podsunę-ła się powyżej majtek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]