[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najwyraźniej nie wiedział, że tam są; zapewne dlatego, że Van wciąż zmuszał go do skupienia się na obronie.Jeszcze tylko kilka kroków, a Van będzie mógł wziąć ich pod własne osłony.Ale akurat ten moment - pomimo wysiłków Stefena, aby ją powstrzymać i zasłonić własnym ciałem - Tressa wybrała na podniesienie się z ziemi.Jej ruch przyciągnął uwagę maga.Popatrzył Vanyelowi prosto w oczy i uśmiechnął się.Następnie sięgnął do kieszonki w swym bucie, rzucił czymś.Nie była to żadna nowa broń napędzana siłami magii, ale materialny, stalowy przedmiot, za którym mag posłał pio­run.Ale to nie Vanyel był celem.Była nim Tressa.- NIE! - wrzasnął Vanyel, rzucając się pomiędzy matkę a prujące wprost na nią ostrze.Gdy zderzył się z Tressa i razem z nią padał na ziemię, poczuł uderzenie na ramieniu.Zaraz potem nastąpił szok, który w mgnieniu oka znie­kształcił cały świat nie do poznania, chwycił Vanyela za kark, potrząsnął jak pies ścierką i rzucił go w ciemność.Stef robił wszystko, żeby ściągnąć Tressę z powrotem na ziemię, gdy kolejny z oślepiających błysków rozprysł się na jego twarzy.Krzyknął z bólu, kiedy żar wypalał mu oczy, i jeszcze raz, kiedy runęły na niego dwa ciała.“Nic nie widzę.Nie mogę złapać tchu.Muszę się stąd wydostać.”Szamotał się, usiłując się spod nich wydostać.Z oczu płynęły mu łzy, zamazując obraz wszystkiego wokół.Próbował zmusić oczy do patrzenia.Jedyną osobą stoją­cą jeszcze na nogach była brązowa postać maga, który ich zaatakował.Postać podniosła coś w górę, a Stef szamotał się jeszcze bardziej, chcąc się uwolnić, bo wiedział, że tym razem nic nie może maga powstrzymać.że mag jakimś sposobem pozbył się Vanyela,.- Hej! - Zabrzmiał szorstki okrzyk.Mag podskoczył i odwrócił się akurat w momencie, gdy oczy Stefena odzyskały ostrość widzenia.Mag w szoku roz­dziawił gębę i starał się nadać nowy kierunek strumieniowi energii, którym miał właśnie porazić swe trzy ofiary.Ale było za późno.Radevel już się na niego zamierzał; spuścił swój ciężki miecz ćwiczebny na głowę maga, który albo próbował uchy­lić się przed ciosem, albo pchnąć na Radevela magiczny piorun przeznaczony dla kogo innego.To nie miało znacze­nia.Tępe, metalowe ostrze oderżnęło mu obydwie ręce jak suche patyki, prując dalej w niepohamowanym rozpędzie.Uderzający miecz wydawał dźwięk, jakiego Stef dotąd nie słyszał: głuchy łomot z dziwacznym poszumem, jakby pę­kało coś wilgotnego, jak wtedy gdy Rad niszczył nie wy­palone gliniane naczynie.Mag upadł, a Stef przełknął ślinę i czując, że mu się robi mdło, stłumił gwałtowną potrzebę zwymiotowania.Widział już mnóstwo trupów - ludzi, którzy umierali z zimna, gło­du, choroby, rozpusty - ale nigdy nie widział nikogo za­bijanego.W pieśniach wyglądało to zupełnie inaczej.Trudno mu było myśleć; miał nie sprecyzowane prze­konanie, że powinien poszukać Vanyela, ale jakoś nie mógł się pozbierać.W końcu zauważył, że Van był jedną z osób, które się na niego przewróciły.“Van.Nie rusza się.”Yfandes stanęła na równe nogi, gwałtownie potrząsnęła głową, wreszcie rozejrzała się za Vanyelem.Spostrzegła go obok powalonego maga.Ciężkim krokiem podeszła tam, odepchnęła Radevela i jęła deptać ciało maga wszystkimi czterema kopytami.“Jeżeli nie był martwy, padając na ziemię, to na pewno teraz jest.”Radevel włożył tępy miecz za pasek i odwrócił się.Zza drzew wyszło, posuwając się ku niemu z wolna, kilku młodych mężczyzn i chłopców - odgłosy torsji powiedziałyStefenowi, że najprawdopodobniej jest ich więcej, ale nie są jeszcze w stanie chodzić.- Mam nadzieję, że uważaliście - powiedział Radevel trzeźwo.- Jeśli pojmujecie, ile warte jest zaskoczenie maga w chwili, kiedy ma zamiar rzucić zaklęcie, to znacie najlepszy sposób, żeby go dostać.Trzeba przyciągnąć jego uwagę i przeszkodzić w czarach, a potem walić, zanim zdą­ży zmienić kierunek zaklęcia.Najpierw brać się za jego ręce - większość z nich macha ramionami przy rzucaniu zaklę­cia.Jeśli to możliwe, starajcie się utrzymać go przy życiu, żeby go potem przesłuchać.Obejrzał się przez ramię na Yfandes skowyczącą z wściekłości i ze wszystkich sił starającą się wdeptać w ziemię to, co zostało z maga.- Rzecz jasna - ciągnął dalej - kiedy w sprawę za­mieszana jest rodzina albo heroldowie, takie rozwiązanie nie jest zbyt dobre.Wyraz jego twarzy i ton głosu nie zmieniły się ani na jotę, lecz Stef zauważył (dziwnym zakamarkiem umysłu, który zdawał się rejestrować wszystko), że oczy Radevela rozszerzyły się, kiedy ponownie spojrzał na Yfandes, i teraz cofał się przed nią, powoli, spokojnie krok po kroku.Służący zmaterializowali się, ledwo mag padł na ziemię, i zaraz wyciągnęli Stefena spod herolda i jego matki.Potem nie zaprzątali sobie już nim głowy, koncentrując się na pró­bach ocucenia lady Tressy oraz Vanyela.Radevel zwołał grupkę swych uczniów i przeciskał się pomiędzy nimi, chcąc dotrzeć do ciotki i swego kuzyna.- Co się stało? - Jedna z dam złapała Radevela za ramię, gdy przechodził obok niej.- Skąd się tu wziął ten człowiek?- Van go przywiózł - rzucił Radevel, odrywając jej rękę od swego ramienia.- Łobuz napadł na niego, a Van myślał, że to wariat.Zostawił go z ojcem Tylerem.Chyba to nie taki wariat, jak Van sądził.Ledwo Tyler odszedł, ten skorzystał z okazji, uwolnił się i pchnął go nożem.A ja szedłem właśnie na ćwiczenia z tą bandą, kiedy go znala­złem - całe szczęście, bo wykrwawiłby się na śmierć, gdybym się na niego nie natknął.W każdym razie mniej więcej wtedy zobaczyłem, jak Van pędzi tu na złamanie karku, więc poszedłem jego śladem.Zanim kobieta zdążyła zapytać o cokolwiek, Radevel od­szedł od niej i klęknął obok Stefena.Ten nie miał pojęcia, co robić; Van był biały jak papier, z Tressa nie było lepiej.Obserwował służących, którzy sta­rali się ich ocucić, czuł się bezradny i bezużyteczny.Rade­vel spojrzał na trzonek malutkiego nożyka tkwiącego w ra­mieniu Vanyela, ale nie dotykał go; przyłożył dłoń do twarzy Tressy.- Coś tu nie gra - powiedział do Stefena.- To nie jest normalne.Przydałby się nam ekspert.Ty.- chwycił jedną ze starszych służek.- Uważaj, żeby nikt się przy nich nie kręcił.I niech mi żaden nie dotyka tego noża.Spro­wadzę uzdrowiciela.- Zawołam Savil.- zaoferował się Stef, usiłując sta­nąć na miękkich nogach, rad, że znalazło się dla niego jakieś zajęcie.Momentalnie, zanim ktokolwiek zdążył go powstrzy­mać, puścił się dzikim pędem, nie zważając na to, że jego oczy na przemian to zachodzą mgłą, to klarują się; ani na zawroty głowy, przez co wciąż się potykał.Oddech palił mu gardło i nim przebiegł pół ogrodu, dostał kolki w obu bokach.Coś było nie tak - nie powinien być aż tak zdyszany.Miał wrażenie, że coś wysysa z niego siły.Savil była już w drodze - zderzywszy się z Kellan przy wejściu do ogrodu, Stefen został przez nią odepchnięty jak piłka.Gdy zatrzymała się, o mały włos nie nastąpiwszy na niego, on z ledwością usunął się z drogi, unikając spot­kania z jej kopytami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl