[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na żagle, liny i dziesiątki innych użytecznych rzeczy.– Co ty nie powiesz? – odezwał się September, który wrócił po dokonaniu krótkiej inspekcji mechanizmu sterującego tratwą.A potem zrobił coś takiego, że Ethan o mało co nie wrzasnął.Chwycił dolny brzeg żagla w obydwie dłonie i nagle szarpnął go gwałtownie w dwóch przeciwnych kierunkach.Ethan spodziewał się, że lada chwila powali go rój czterech rozwścieczonych żeglarzy.Nikt nie zwrócił jednak na niego najmniejszej uwagi.Ta-hoding nawet nie podniósł wzroku od swojego stanowiska przy kole.Podobnie jak pozostali żeglarze.Budjir i inni żołnierze nadal raczyli się opowieściami.W końcu September głęboko odetchnął i puścił żagiel.Na ile Ethan się orientował, materiału nawet nie naddarł.– Mocny to odpowiednie słowo.– Septembrowi oddech świstał w krtani.– Domyślam się, że z kilku warstw tego materiału, ściśle utkanego i nałożonego jedna na drugą można by zrobić solidną tarczę, co?Hunnar spojrzał na niego z nowym szacunkiem.– Jesteś więc wojskowym, przyjacielu September?– Powiedzmy, że miałem okazję parę razy brać się z innymi za łby.– Można by – przyznał rycerz – tylko że obrobione skóry hessavara nałożone na drewno, brąz lub żelazo są lepsze.Chociażby dlatego, że trudniej się palą.– Hm.Nie pomyślałem o tym.– Czy chciałbyś wypróbować mój miecz? – zaproponował Hunnar, pochylając się pod szczególnie gwałtownym podmuchem.Septembra wyraźnie to kusiło, ale nie chcąc narażać się na to, że zwróci na siebie uwagę i zdradzi własne ukryte zdolności lub brak takowych, uprzejmie odmówił.– Nie dziś, przyjacielu Hunnarze.W przyszłości, w bardziej sprzyjających okolicznościach, jeżeli nadarzy się jeszcze okazja.– Kiedy nadejdzie Horda, nie będziesz się musiał uskarżać na brak okazji – powiedział posępnie rycerz.Stracił nagle humor i poszedł porozmawiać z kapitanem.– Co to jest ta Horda, o której ciągle wspomina? – zapytał September Ethana.– Nie wiem.– Ethan patrzył w ślad za rycerzem.– Ale mam takie przeczucie, że dopóki się tego nie dowiemy, nie uda nam się zbliżyć do Asurdunu.ROZDZIAŁ VPrawdę mówiąc przyjechali nawet nieco szybciej, niż spodziewał się Hunnar.Wiatr wzmagał się, aż osiągnął miarowe sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, ale pod zręcznymi łapami Ta-hodinga i jego mikroskopijnej załogi niezdarna tratwa po prostu frunęła po lodzie.Kupiec był może komicznie wylewny, ale był także mistrzem lodowej żeglugi.Ethana przepełniała radość, kiedy tak stał na ostrym dziobie tratwy i pozwalał, by wiatr z wrzaskiem opływał mu twarz, bił w gogle i szarpał zbyt obszernym kapturem, który spowijał te-raz całą jego głowę i twarz.Gniewne powietrze miało w sobie tyle samo delikatności, co świeżo zaostrzony skalpel.Radość, tak.Ale o ileż bardziej radośnie by mu było, gdyby znowu zrobiło się ciepło.czy w ogóle jeszcze kiedyś będzie mu ciepło? Nagle uświadomił sobie, że obok niego stoi Hunnar.– Wannome – zamruczał rycerz – i wyspa Sofold.Mój dom.I twój na jakiś czas, przyjacielu Ethanie.Jeszcze przez chwilę wyspa majaczyła tylko niewyraźną plamą na horyzoncie, miał jednak wrażenie, że w miarę jak mała tratwa podjeżdża coraz bliżej, sceneria wyskakuje z lodu prosto na niego.Zanim się połapał, tratwa już sunęła pod wyniosłymi kamienistymi murami wśród roju podobnych do niej pojazdów.Wszystkie zbudowane były na bazie trójkąta.Większość była tej samej wielkości, co ich własny statek.Było też kilka dwa czy trzy razy dłuższych, a jedna wielka tratwa musiała mieć z dziewięćdziesiąt metrów.Dostrzegł na niej piętrową kabinę centralną i mniejsze kabinki z przodu i z tyłu.Pokłady zawalone były skrzyniami i pudłami, starannie poprzywiązywanymi, żeby ich wiatr nie zwiał.Dużą ich część chroniły pokrowce z tego samego materiału, co żagle.Oprzyrządowanie wielkiej tratwy było bardziej kolorowe, a tu i tam pobłyskiwały dekoracje z metalu i kości.Żagle robiły wrażenie rozprysków tęczy na lodzie.Ethan uświadomił sobie, że tutaj każdy kolor poza białym i zielonym był widoczny na wiele kilometrów.Kilka statków, którym w żagle dął zachodni wiatr, śmignęło obok nich z zawrotną prędkością.Wszystkie kierowały się do tego samego miejsca, do przerwy w murach, lub stamtąd wyjeżdżały.Wjazd oskrzydlały dwie masywne wieże z szarego kamienia, a ogromne mury ciągnęły się na prawo i lewo, zakręcały i znikały w dali.Ethan z trudem podszedł do wejścia do kabiny i wrzasnął do środka:– Panie du Kane, Colette, Millikenie, chodźcie popatrzeć.Jesteśmy na miejscu.– Tylko ciekawe, gdzie jest to miejsce – narzekała Colette.W chwilę później zgromadzili się wszyscy na dziobie tratwy.Ta-hoding kierujący tratwą za pomocą delikatnych manewrów i wyszukanych przekleństw prowadził ich zręcznie przez rojowisko w porcie.U góry, na wieżach oskrzydlających wjazd, widać było patrole tranów.Tratwa zgrabnie prześliznęła się pomiędzy murami i przybliżyła do kierującego się ku wyjściu statku handlowego o pomarańczowych żaglach i bogato rzeźbionej poręczy.W pewnym momencie bom tego statku niemal przeciął żagiel ich tratwy.Ta-hoding bluznął strumieniem inwektyw, z których Ethanowi udało się zrozumieć może połowę.Pierwszy oficer tamtego statku z łukiem w ręce podszedł do poręczy.Nic wcześniej nie wskazywało, że tubylcy znają łucznictwo.Wygrażał im, dopóki Hunnar nie podszedł i nie powiedział do niego po cichu kilku słów – na tyle cicho, na ile to było możliwe przy tym wietrze.Zacny oficer pospiesznie się zamknął i zniknął.– W jaki sposób zamykacie port? – zapytał Ethan.– Nie widzę tu niczego w rodzaju bramy.– Sieciami tkanymi z pika-piny – odparł rycerz.– Brama musiałaby spoczywać na lodzie.– A co w tym złego?– Porządny ogień, nawet rozpalony na lodzie z łatwością by ją osłabił.Same mury są głęboko wkopane w lód, ale z bramą nie można tak zrobić.Poza tym mamy Wielki Łańcuch.Przeciąga się go od jednej wieży bramnej do drugiej i wtedy nie mogą wjechać żadne statki poza najmniejszymi.A sieci bronią dostępu pieszym.Mury, jak zauważył Ethan, miały po kilka metrów grubości, na ich szczycie było mnóstwo miejsca na manewry oddziałów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]