[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochodnie rzucały na ściany migotliwe plamy światła i długie, ruchome cienie.Stwarzało to złudzenie, że po eonach uśpienia budziły się do życia starożytne wspomnienia.Dawne sprzęty i wszystko, co znajdowało się niegdyś w sali i miało realny, konkretny kształt, zmieniło się w porozrzucane po podłodze stosy szczątków i śmieci.Strzaskany kawałek drewna, powyginany żelazny pręt, samotna złota skorupa zaledwie sugerowały, czym mogły być kiedyś, strzegąc zazdrośnie całej prawdy.Jedynym obiektem, który zdawał się nietknięty mimo upływu czasu, był kamienny tron na podwyższeniu w połowie długości prawej ściany.Martin zbliżył się powoli i delikatnie dotknął wiekowego kamienia.– To tutaj zasiadał niegdyś Valheru.stolica potęgi i władzy.Jak gdyby wspominając dawno przebrzmiały sen, wyraźnie odczuli, jak obce i złowieszcze jest to miejsce.Minęły całe tysiąclecia, a potęga Jeźdźców Smoków trwała tu nadal, snując się delikatnym echem pod mrocznymi sklepieniami.Nie mogło być mowy o żadnej pomyłce: znajdowali się w sercu spuścizny po starożytnej rasie.To tu właśnie tkwiło źródło marzeń moredheli.Tu znajdował się jeden z najważniejszych punktów Mrocznego Szlaku.– Niewiele ocalało – powiedział Roald.– Kto to zrobił? Szabrownicy? Mroczne Bractwo?Martin spoglądał na ściany, jakby w pokrywającej je warstwie kurzu dostrzegał ślady minionych wieków.– Nie wydaje mi się.Z tego, co pamiętam ze starożytnej historii, wszystko mogło przetrwać w nienaruszonym stanie od czasu Wojen Chaosu.– Zatoczył ręką łuk, wskazując na całkowite zniszczenie.– Podczas walki dosiadali smoków.Jak mówi legenda, rzucili wyzwanie bogom.Ocalało niewiele śladów tych straszliwych zmagań.Pewnie nigdy nie poznamy całej prawdy.Jimmy łaził po sali, zaglądał w każdy kąt i grzebał w stosach rupieci.Powrócił do nich po kilku minutach.– Nic tu nie rośnie.– Zatem gdzie jest Srebrzysty Cierń? – spytał Arutha z goryczą w głosie.– Szukaliśmy wszędzie.Długą chwilę panowała niczym nie zmącona, przygnębiająca cisza.– Nie, nie wszędzie – odezwał się w końcu Jimmy.– Sprawdzaliśmy wokół jeziora i tutaj – machnął ręką wokół – pod jeziorem.ale nie szukaliśmy w jeziorze.– W jeziorze? – zdziwił się Martin.– Tak.Calin i Galain mówili, że ziele rośnie bardzo blisko lustra wody.Czy komuś wpadło do głowy, by zapytać Elfy, czy ostatnio padały ulewne deszcze?Oczy Martina rozszerzyły się gwałtownie.– Poziom wody się podniósł!– Ktoś ma ochotę popływać? – rzucił wesoło Jimmy.Jimmy cofnął gwałtownie stopę.– Uch, zimna – szepnął.Martin nachylił się do ucha Baru.– Miastowy chłopaczek.Na wysokości prawie dwóch i pół tysiąca metrów w górach dziwi się nieborak, że woda w jeziorze jest zimna.Martin cicho i ostrożnie wszedł do wody.Baru poszedł w jego ślady.Jimmy wziął głęboki oddech i ruszył za nimi.Krzywił się niemiłosiernie przy każdym kolejnym kroku, gdy woda sięgała coraz wyżej.Łagodnie opadające dno skończyło się nagle jak nożem uciął i Jimmy zanurzył się niespodziewanie po pas.Krzyknął bezgłośnie i zachłysnął się powietrzem.Laurie, trzymający wartę na brzegu, skrzywił się współczująco, solidaryzując się z cierpieniem chłopaka.Arutha i Roald czujnie obserwowali most, by w porę dostrzec zagrożenie.Cała trójka przykucnęła za łagodnym wzniesieniem okalającym brzeg jeziora.Noc była cicha i spokojna.Większość moredheli oraz ludzkich renegatów spała po drugiej stronie mostu.Po naradzie zdecydowali się rozpocząć poszukiwania na krótko przed świtem.Liczyli, że jeśli wartę pełnili ludzie, to o tej porze ze zmęczenia i niewyspania ledwo będą patrzyli na oczy.Natomiast moredhele mogły zakładać, że tuż przed wschodem słońca nic już się nie wydarzy.Z jeziora dochodziły cichutkie odgłosy brodzących.W pewnej chwili Laurie usłyszał, jak ktoś gwałtownie wciągnął powietrze w płuca.Głowa Jimmy'ego zniknęła pod powierzchnią wody, by po kilku sekundach pojawić się znowu.Chłopak chwytał przez moment oddech i ponownie zanurkował.Jak pozostali szukał po omacku, przesuwając wokół stopy i ręce.Przeciskając dłoń pomiędzy pokrytymi mchem głazami, poczuł nagle piekący ból.Natrafił na coś ostrego.Wyprysnął na powierzchnię i chwycił głośno powietrze.Przestraszył się, że został usłyszany na moście, ale panował tam absolutny spokój.Ponownie skrył się pod wodą i gorączkowo macał kamienie.Odkrył kolczastą roślinkę, nadziewając się na nią dłonią.Tym razem nie wynurzył się.Pokaleczył się dotkliwie, szukając po omacku wolnego od kolców miejsca, gdzie mógłby dobrze uchwycić.Szarpnął i korzenie puściły nagle.Wystawił głowę ponad powierzchnię.– Mam coś!Szczerzył zęby w szerokim uśmiechu.Podniósł wysoko roślinę, która w promieniach małego księżyca lśniła prawie białą poświatą.Ziele wyglądało, jakby ktoś ponabijał czerwone jagody na gałązkę dzikiej róży ze srebrnymi kolcami.Jimmy przyglądał się z zachwytem.– Ach! – szepnął radośnie.– Znalazłem! Mam! Martin i Baru dobrnęli do niego i szczegółowo zbadali znalezisko.– Czy to wystarczy? – spytał góral.– Elfy nie powiedziały, ile potrzeba – wyszeptał Arutha.– Znajdźcie jeszcze kilka gałązek, jeśli się uda.Najdalej za kilka minut musimy stąd znikać.– Szybko owinął roślinkę w szmatkę i schował do plecaka.W ciągu następnych dziesięciu minut znaleźli jeszcze trzy.Arutha był przekonany, że to wystarczy i dał znak, by wracać do jaskini.Ociekając wodą i trzęsąc się z zimna, Jimmy, Martin i Baru pognali ku szczelinie i zniknęli pod ziemią.Pozostała trojka trzymała w tym czasie wartę.Kiedy wszyscy znaleźli się w jaskini, Arutha obejrzał zdobycz w wątłym świetle smolnej drzazgi trzymanej przez Roalda.Książę wyglądał jak nowo narodzony.Jimmy, chociaż zęby mu szczękały, uśmiechnął się do Martina.Arutha nie mógł oderwać oczu od Srebrzystego Ciernia.Przedziwne odczucia napełniały mu serce, gdy przypatrywał się drobnym gałązkom z błyszczącymi metalicznie kolcami, czerwonym jagodom i zielonym liściom.Gdzieś daleko za ciernistą roślinką rysował się coraz wyraziściej obraz tylko przez niego widziany.Wróciła nadzieja, że może znowu usłyszy delikatny śmiech, poczuje na twarzy łagodny dotyk jej dłoni i że uosobienie największego szczęścia, które znał, może znowu będzie należało do niego.Jimmy spojrzał na Lauriego.-– Niech mnie szlag trafi, jeśli się nam nie uda.Laurie rzucił chłopakowi swoją bluzę.– Jedyne, co nam teraz pozostało do zrobienia, to wrócić.Arutha poderwał gwałtownie głowę.– Ubierajcie się szybko.Wyruszamy natychmiast.Arutha wspiął się na krawędź wąwozu.– Właśnie miałem wciągnąć linę – powiedział cicho Galain.– To się nazywa perfekcyjne zgranie w czasie, Arutha.– Uważałem, że trzeba wynieść się z gór najszybciej, jak się da.Nie chciałem czekać jeszcze jednego dnia.– Nie zamierzam polemizować z tym poglądem.Zeszłej nocy doszło do kłótni pomiędzy szefem ludzkich wyrzutków a dowódcami moredheli.Nie mogłem się podkraść na tyle blisko, żeby ich podsłuchać, ale między moredhelami i ludźmi nie układa się najlepiej.Podejrzewam, że niedługo układ między nimi zostanie zerwany.Jeśli to nastąpi, Murad może zdecydować się na dalsze poszukiwania, zamiast biernie czekać na miejscu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]