[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Reszta ludzi ruszyła jednocześnie z miejsca i przytłoczyła kucyka.Zawiśli u jego uszu, grzywy, ogona; leżeli kupą na jego grzbiecie, siedemnastu ludzi.Cieśla okrętowy chwycił hak od łańcucha ładunkowego i wlazł na sam wierzch stosu.Był to także bardzo dzielny podoficer, tylko że się jąkał.Czyście kiedy słyszeli jak poważny, jasnożółty, chudy, smętny Chińczyk jąka się w chińsko—angielskim żargonie? To jest doprawdy bardzo niesamowite.On był osiemnasty z kolei.Kuca wcale nie było widać, ale z chwiania i falowania całego stosu poznawało się, że na dnie jest coś żywego.Almayer zawołał drżącym głosem, stojąc na pomoście.— O, mój Boże!Z miejsca, gdzie stał, nie mógł widzieć, co się dzieje na pokładzie, chyba tylko wierzchołki głów, ale słyszał szamotanie się i potężne, głuche łoskoty, jakbyśmy demolowali statek.Spojrzałem na Almayera:— Co pan powiedział?— Niech pan nie da mu połamać wg! — błagał żałośnie.— Ależ nic podobnego! Już wszystko w porządku.Obezwładnili go.Tymczasem przyczepiono łańcuch od ładunku do szerokiej płóciennej pętli, która opasywała kucyka.Majtkowie odskoczyli jednocześnie w różne strony, wpadając jeden na drugiego, a zacny serang rzucił się do windy i odkręcił parę.— Wolno! — krzyknąłem w wielkim strachu, aby zwierzę nie zostało porwane aż do szczytu żurawia.Na pomoście Almayer zadreptał niespokojnie w swych słomianych chodakach.Zgrzyt windy ustał i wśród naprężonej ciszy kucyk zaczął sunąć nad pokładem.Jakiż był wiotki.Z chwilą gdy się poczuł w powietrzu, wszystkie jego muskuły odprężyły się w zadziwiający sposób.Cztery kopytka zetknęły się, potrącając jedno o drugie, głowa zwisła bezsilnie, ogon zwieszał się w zupełnym bezruchu.Przypominał mi jota w jotę wzruszające jagniątko, które wisi u naszyjnika orderu Złotego Runa.Nie wyobrażałem sobie, aby jakiekolwiek zwierzę, żywe czy umarłe, końskiego rodzaju mogło się stać tak wiotkie.Zwichrzona grzywa zwisała jedną masą jak kłąb włosia, zaczepne uszka obwisły, lecz gdy sunął, kołysząc się z wolna, wzdłuż frontu mostka, zauważyłem chytry błysk w jego sennym, na wpół przymkniętym oku.Godny zaufania podoficer kierował czujnie żurawiem z niepokojem w oczach i ustami rozwartymi w szerokim uśmiechu.Czuwałem nad tym wszystkim z.wielkim zajęciem.— Tak! Dosyć.Żuraw stanął.Majtkowie ustawili się rzędem przy barierze.Lina od płóciennej pętli wisiała przed Almayerem prostopadle i nieruchomo jak sznur dzwonka.Nastał zupełny spokój.Zaproponowałem przyjaźnie, żeby Almayer ujął linę i uważał na to, co robi.Wyciągnął rękę ruchem wyzywająco niedbałym i pełnym wyższości.— Uwaga! Na dół!Almayer pociągnął ku sobie linę w sposób dość sprytny, lecz z chwilą gdy kopyta kucyka dotknęły pomostu, poddał się nagle najlekkomyślniejszemu optymizmowi.Natychmiast, bez zastanowienia i prawie nie rzuciwszy okiem, zdjął pętlę z haka; łańcuch ciepnął kuca po zadzie i uderzył o burtę z głośnym, zgrzytliwym chrzęstem.Musiałem widać zmrużyć oczy na chwilę.Coś uszło mojej uwagi, bo zaraz potem zobaczyłem, że Almayer leży na wznak na pomoście.Był samOniemiałem ze zdziwienia, a tymczasem Almayer dźwigał się na nogi powoli i z trudem.Majtkowie przy poręczy rozdziawili gęby.Mgła płynąca z lekkim powiewem zgęstniała, zakrywając brzeg doszczętnie.— Jakim sposobem, u licha, pozwolił mu pan uciec? — spytałem ze zgorszeniem.Almayer popatrzył na bolącą dłoń prawej ręki, ale nie odpowiedział na pytanie.— Jak pan myśli, gdzie on mógł pobiec? — zawołałem.— Czy w tej mgle są gdzie jakie płoty? A czy może się dostać do lasu? Co teraz począć? Almayer wzruszył ramionami.— Moi ludzie są tam gdzieś z pewnością.Złapią go prędzej czy później.— Prędzej czy później! Bardzo pięknie, ale co będzie z moją płócienną pętlą? Poleciał z nią, a ja jej potrzebuję zaraz, natychmiast, żeby wyładować dwie krowy z Celebesu.Już począwszy od Dongoli mieliśmy na pokładzie razem z kucykiem parę sztuk ładnego, drobnego bydła rasy wyspiarskiej.Przywiązane po przeciwnej stronie na dziobie, zamiatały ogonami drugie drzwi od kambuza.Ale te krowy nie były przeznaczone dla Almayera, tylko dla Abdulli bin Selima, jego wroga.Almayer odnosił się do mych żądań z zupełnym lekceważeniem.— Na pańskim miejscu starałbym się zbadać, dokąd on uciekł — nalegałem.— Może pan zwoła swych ludzi, czy jak tam? Jeszcze się przewróci i pokaleczy.Przecież może nawet złamać nogę.Lecz Almayer pogrążył się w abstrakcyjnych rozmyślaniach i zdawało się, że już mu na kucu nie zależy.Zdumiony tą nagłą obojętnością, wysłałem na własną rękę wszystkich swych ludzi w pogoń za kucem, a właściwie za płócienną pętlą, którą miał na sobie.Cała załoga parowca z wyjątkiem palaczy i mechaników przebiegła obok zamyślonego Almayera i znikła mi z oczu.Biała mgła połknęła ich wszystkich i znów zapadła głęboka cisza, która rozciągała się, rzekłbyś, całe mile w górę rzeki.Almayer, wciąż milcząc, zaczął się wspinać na burtę, a ja zszedłem z mostka, aby się z nim spotkać na rufie.— Czy nie zechciałby pan powiedzieć kapitanowi, że pragnę z nim koniecznie pomówić? — zapytał cichym głosem, błądząc oczami po pokładzie.— I owszem.Pójdę go poszukać.Kapitan Craig, wielki i barczysty, stał w swojej kajucie, której drzwi były otwarte na oścież; wrócił przed chwilą z łazienki i czesał dwiema dużymi szczotkami gęste, wilgotne, siwe włosy koloru stali.— Pan Almayer mówił mi, że chce się koniecznie z panem widzieć, panie kapitanie.Mówiąc to uśmiechnąłem się — nie wiem dlaczego; chyba dlatego, że niepodobna było wspomnieć o Almayerze bez czegoś w rodzaju uśmiechu, który niekoniecznie musiał byó wesoły.Kapitan Craig zwrócił do mnie głowę i uśmiechnął się dość bezbarwnie.— Kuc mu uciekł, co?— Tak, panie kapitanie.Uciekł.— A gdzie on jest?— Bóg raczy wiedzieć.— Ale nie, ja mówię o Almayerze.Niech tu przyjdzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]