[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szkodników nie da się reedukować lub resocjalizować.Rezultaty takiego postępowania dotychczas były opłakane.Szkodnikitrzeba tępić.Tak uważa Gawrił, tak uważają Burunduki.Ich mental-ność innych sądów nie dopuszcza i nie uznaje.Zimnik odchodzi w prawo.My skręcamy pod kątem prostym w lewo i wychodzimy na drogę geologów.Drogę wykonały najcięższebuldożery kilkanaście lat temu, gdy w tych stronach pojawił się zwiadgeologiczny.Buldożery te zepchnęły na pobocza dziewiczy pas tajgi, o szero-kości około 10 m.Usunęły nie tylko las, ale i podłoże, na którym rosłydrzewa.To, co rosło na obecnej drodze, leży teraz na poboczu i gnije.Nikt nie wykorzystał ani jednego kubika wysokiej klasy drewna.Niktsię tym nie interesuje.Wszyscy mówią: nie ma gospodarza, ale niktnie po gospodarsku nie postępuje.Długość tej drogi jest nieznana,kończy się tam, gdzie doszedł zwiad.Gdy napotyka ona dużą prze-szkodę wodną, to wezwane helikoptery przenoszą sprzęt na drugibrzeg i buldożery dalej robią swoje.Dotychczasowa jazda zimnikiem, biegnącym dolinami międzywzgórzami, była jazdą jak po najlepszej autostradzie w porównaniu ztym, co się zaczęło dziać na drodze geologów.Buldożery, tnąc drogęna wprost, nie omijały mniejszych wzgórz i głębszych dolin.Wszystko, co było do pokonania przez ich gąsienice, było pokony-wane.Nasza jazda bardziej przypominała slalom połączony z crossemczołgowym niż normalną jazdę.Obijany o wszystkie ściany kabinyochronnej leśnego ciągnika z przerażeniem patrzyłem, jak Gawrił - znajwiększą uwagą, na granicy ryzyka - prowadził tę piekielną ma-szynę.Pojąłem teraz, dlaczego zimowle do ciągnika przytwierdzonejest dwoma sztywnymi metalowymi holami; inaczej tańczyłoby onowokół ciągnika i rozbiłoby się na pierwszych stu metrach.Na szczęście po przejechaniu około godziny po tej zwariowanejdrodze, ciągnik ponownie skręca w lewo, pod kątem większym nieconiż 90 stopni.Według moich obliczeń ponownie zbliżamy się doCzosnykowki.Wjechaliśmy na drogę Zeków.Jak nazwa wskazuje,budowali ją więzniowie.Ma ona pełnić rolę zimnika dla przyszłegowywozu drewna z tej części tajgi.Drogę poprowadzono w ten sposób,aby w każdym miejscu była przejezdna dla transportu kołowego.Biegła więc dolinkami lub łagodnymi skłonami wzgórz w sposóbwyjątkowo kręty.Cała szerokość drogi była porośnięta pięcioletnią samosiejką brzozy, gdyż nie jest wykorzystywana do bieżącychpotrzeb transportowych, a okresowy przejazd nie robi wrażenia natym leśnym chwaście.Jedziemy strącając śnieg z gałęzi brzózek, codaje wrażenie jazdy w gęstej mgle.Nisko ścięte pniaki, w tak grubejwarstwie śniegu, są prawie niewyczuwalne dla gąsienic naszegopojazdu.Jazda wydaje się równa jak po stole.Oczywiście, tylko wporównaniu z drogą geologów.Po pół godzinie jazdy skręt w lewo, awięc Czosnykowkę mamy w przybliżeniu na naszym kursie.Je-dziemy rzadką tajgą, omijając z trudem nieprzejezdne skupiskadrzew.Po przejechaniu bezdrożem około kilometra, przed namipotok, a obok zwarte skupisko młodych drzew.Gawrił prawie za-wraca, wykonując skręt jedną z gąsienic, a następnie cofa powolutku,aż do momentu znalezienia się zimowla pod zwartym okapem ce-drowych gałęzi.Gasi silnik i mówi:- Jesteśmy na miejscu, będzie tu wam zacisznie, jak u mamy.Wysiadamy.Z zimowla wyskakują najpierw psy, a pózniej wy-chodzą ludzie, z uczuciem wyraznej ulgi.Rozglądamy się po najbliższym otoczeniu.Zimowle stanęło wpodcieniu drzew mniej więcej równo.Przed drzwiami, w odległości10 metrów, zamarznięty potok, a obok całe kłody i pocięte kawałkismolnego modrzewia, zapas drewna opałowego z poprzedniegopobytu Gawriła i Sławika w tajdze.Obok też leży tytanowa beczka,wypełniona do jednej trzeciej lodem.Po podgrzaniu, jej otworemwycieka woda potrzebna do codziennego użytku.Można tak braćwodę lub rąbać lód w potoku i grzać w wiadrze obok piecyka wzimowlu.Woda ta sama i taka sama.Topienia śniegu w celu uzyskaniawody - odradzają.- Na mnie już czas, za godzinę będzie się ściemniać - mówiGawrił i dodaje, zwracając się do mnie: - Jutro wieczorem dojdzie dociebie i Sławika, twój  Złotousty , przyprowadzi ci psy, bo bez nichnic nie zrobisz.Poprowadzi też ciebie w tajgę.Ja będę was częstoodwiedzał, to będziemy razem polować.No to cześć, do zobaczenia.Pożegnał się, zapalił silnik ciągnika i odjechał. - No, to do roboty! - zakomenderował jak zwykle Sławik, zbie-rając się do poukładania na miejsce porozrzucanych w czasie jazdyrzeczy.A było tego sporo.Ja zabrałem się za palenie ognia, co przyzapasach kory brzozowej i suchego smolnego drzewa nie było żad-nym problemem.Następnie zająłem się przygotowaniem zapasuwody.Sławik dokonywał przeglądu broni i selekcji niezbędnej nanajbliższe potrzeby amunicji.Jacek, jako najbardziej obeznany ze sztuką kulinarną, już kręcił sięprzy patelni, na której smakowicie skwierczały dwie wyrzucone zpuszek konserwy tyrolskie.Domagał się ode mnie pilnie wody naherbatę i mleko, o które przymilał się Sławik.Lód wyrąbany z potoku,którego kawałki wypełniły wiadro stojące na piecyku, wcale nie miałzamiaru szybko się roztopić.W końcu potrzebną ilość wody zebra-liśmy, odlewając ją porcjami z wiadra.- Nie ma psów - mówię, wracając z dworu.- Gwizdałem, gwiz-dałem i nic, poszły w tajgę.- Pewnie, że poszły.Też nie próżnują.Zapoznają się z terenem wmiejscu pobytu, na wypadek gdybyś zabłądził, żeby cię mogłyodszukać i przyprowadzić - śmieje się Sławik.Kolacja gotowa, zimowle ciepłe, nastroje pogodne, wesołe.W czasie bardzo długiej kolacji, jedzonej bez pośpiechu, jakby naraty, Sławik robi coś na kształt odprawy służbowej, połączonej zinstruktażem sytuacyjnym i pewnymi formami doradztwa, podanymiżartobliwie, niby nieobowiązująco, ale bardzo celnymi.Gdy pierwszygłód został zaspokojony i kubki z gorącą herbatą stanęły na stole,Sławik rzekł:- Tu, gdzie jesteśmy, nie ma żadnego Związku Radzieckiego.Jest tylko tajga.Nie ma prokuratora, sądu, milicji.Nie ma pieniędzy,zaopatrzenia, lekarza, pogotowia ratunkowego i szpitala.W tajdze.-zawiesza głos i patrzy w naszym kierunku.- Wiemy, wiemy - odpowiadamy chórem.- Każdy siebie zaopa-truje i broni.- Oho! Popatrz, popatrz.to oni już prawdziwi Sybiracy.Zoba- czymy, jak się te słowa mają do czynów.Może okazać się, że duchochoczy, tylko ciało mdłe.Ale w  praniu wszystko wyjdzie.Ztakiego stanu rzeczy wynikają pewne konieczne wnioski.Niech nikt,w żadnym wypadku, nie oddala się od zimowla bez powiadomieniapozostałych o kierunku i czasu trwania zamierzonej wycieczki.Czywycieczka ma trwać godzinę, dobę lub więcej, zawsze w nieodłącz-nym plecaku, niezależnie od zaopatrzenia bieżącego, muszą byćzapasy, które składają się z: jednodniowej kalorycznej porcji żyw-ności, dwóch kompletów ciepłej bielizny, skarpet i onuc, trzechniezależnych zródeł ognia i dwóch zródeł światła.Nie mówię o broni,amunicji i kompasie, bo to jest absolutnie konieczne.Na dłuższewyprawy w tajgę, np.na dobę, należy zabrać również wojłok dospania o grubości dwóch centymetrów, dwóch metrów długości, metrszerokości oraz płaszcz-namiot (wojskowa pałatka), a do tego nieo-dzowne rakiety śniegowe.W tajdze lepiej nosić, niż prosić.Kto tegonie przestrzega lub lekceważy, powinien siedzieć w domu, w ciepłychpantoflach i oglądać telewizję, bardziej mu to wyjdzie na zdrowie.Wtajdze bardzo przydatna jest siekiera, ale niekonieczna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl