[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Petersenówna jest żmiją! - zawołał Sokole Oko.- Karen? - zdumiałem się.- Przewraca do pana oczami, a pan daje się nabrać - rzekł zdecydowanie Sokole Oko.Chrząknąłem z zażenowaniem.To prawda, że panna Petersen bardzo mi się podobała.Ale nie wydawało mi się, że jest to temat do rozmowy z chlopcami.- Spać! - zawołałem.- Najwyższa pora, żebyście leżeli w namiocie! Wtem w ciemności nocnej zabrzmiał kobiecy głos:- A pewnie, że już od dawna powinni spać.Bardzo się dziwię, że pan pozwala trzem młodym ludziom buszować po nocy.- To ona - szepnął Tell.- Ta, co nas spotkała koło domku nauczyciela,Rozmowa z chłopcami odbywała się w pobliżu mego auta, które ze zgaszonymi światłami stało na skraju wsi.Nie miałem pojęcia, od jak dawna ta dziwna kobieta pozostawała w ciemności nie zauważona przez nas.Być może słyszała całą naszą rozmowę.- Nie jest ładnie podsłuchiwać - powiedziałem w stronę nadchodzącej.- Mówiliście tak głośno, że słychać was było na kilometr – zaśmiala się.Była to wysoka dziewczyna o ciemnych, krótko przystrzyżonych włosach.Miała na sobie czarne spodnie i czarny, gruby sweter.W nocy jej czarna sylwetka nie rzucała się w oczy.- Wszyscy poszukiwacze skarbów rozłożyli slę obozem na brzegu jeziora Miłkokuk - odezwała slę drwiąco, - Chcą być jak najbliżej domku nauczyclela.Za lasem jest droga do jeziora - wskazała kierunek.Niepotrzebnie zresztą, bo właśnie dostrzegliśmy na tej drodze potężne światła lincolna Petersenów.Zapewne i oni pojechali nad jezioro, aby spędzić tam noc.- Znam lepsze miejsce na biwak - rzekłem.- Pan już bywał w tych stronach? Udałem, że nie dosłyszałem pytania.- Siadajcie, chłopcy, jedziemy - rzuciłem rozkaz.I wtedy znowu zobaczyliśmy światła reflektorów samochodowych.Z lasu wyjechało jakieś auto i zmierzało do Miłkokuku.Po chwili minęła nas Warszawa, zmierzająca do wsi.- Znowu jacyś zapóźnieni poszukłwacze skarbów - westchnęła czarna dziewczyna.- Muszę wrócić do wsi, żeby ich poinformować o nieobecności nauczyciela.- Kim pani jest, do licha? - spytałem.- Informatorką opłacaną przez zakon templariuszy?- Być może - skinęła głową.Nagle zmieniła zdanie: - W którą stronę jedziecie? Być może, zabiorę się z wami.Mam dosyć udzielania informacji.Tym bardzłej, że nikt mi za to nie płaci.Wtrącił się Wilhelm Tell:- To wcale nie będzłe rozsądne, jeśli rozbijemy biwak daleko od domku nauczyciela.A jeśli nauczyciel niespodziewanłe powróci z wycieczki?Odciągnął mnie na bok i szeptem począł klarować, że ich trójka rozstawi namiot w sąsiedztwie domku nauczyciela i że nie ma najmniejszego sensu, abyśmy wszyscy działali w jednym i tym samym miejscu.Powinniśmy rozdzielić między siebie zadania i obowiązki.Oni bądą obserwować domek nauczyciela i czekać na jego powrót, a ja zajmę się obserwowaniem naszych konkurentów, przede wszystkim Petersenów.Było to mądrze pomyślane, więc uległem argumentacji Tella.Rozdzieliliśmy między siebie śpiwory, koce, żywność.- Gdyby się stało coś ważnego, szukajcie mnie nad jeziorem Pomorze.Dwa kilometry stąd.Od leśnlczówki drogą w prawo traficie nad małą zatoczkę ogromnego jeziora.Tam rozłożę się obozem - tłumaczyłem chłopcom na pożegnanie.Odezwała się czarno ubrana dziewczyna:- W takim razie ja zabiorę się z panem Samochodzikiem.- Nie jestem dla pani żadnym panem Samochodziklem - oburzyłem się.- Bardzo przepraszam.Wydaje mi się jednak, ta to dość sympatyczne przezwisko.- Owszem, lubię je, ale tylko wtedy gdy słyszę je od swoich przyjaciół.- Sądzi pan, że nie zostaniemy przyjaciółmi? Bardzo polubiłam pańskich chłopców.- Niech pani siada.Proszę uprzejmie – uciąłem rozmowę.Pojechaliśmy leśną drogą nad jezioro Pomorze.Przez całą podróż - niedługą zresztą - wymieniliśmy zaledwie kilka zdań na temat okolicy: że jest bardzo piękna, bogata w lasy i jeziora.Wyznaję, że moja towarzyszka bardzo mnie intrygowała i rad byłbym dowiedzieć się, kim jest i co robi w tych stronach.Zrobiło się nieco widniej, gdyż przez chinury przedarł się księżyc.Droga zbliżyła się do jeziora - zobaczyłem ogromną połać wody, marszczącej się jakby od dotknięcia blasku księżycowego światła.Głęboko w ląd wrzynała się wąska zatoka zarośnięta przy brzegu trzcinami.- To tutaj - powiedziałem, skręcając na łagodną pochylość terenu obnłżającego się do jeziora.W tym miejscu skraj lasu dzieliła od wody nieduża łączka o wysokiej, puszystej trawie.Właśnie tu zamierzałem nocować.- A pani? Gdzie pani pójdzie? Przecież od tego miejsca w promieniu przynajmniej trzech kilometrów nie ma żadnej chałupy.- Dam sobie radę.Do zobaczenialWyskoczyła z wehikułu i pobiegła przez łączkę aż nad wodę.Na krótką chwilę zniknęła mi z oczu w trzcinach przybrzeżnych.Potem, na ogromnej połaci jeziora, w strudze księżycowego światla, zobaczyłem podłużny kształt kajaka sunącego w stronę przeciwległego brzegu.A więc w trzcinach miała ukryty kajak.Płynęła szybko, równo pracując wiosłami.Przypomniałem sobie, że ja także - będąc w tej okolicy na urłopie - kilkakrotnie w tych samych trzcinach zostawiałem kajak.Miejsce świetnie się nadawało do tego celu, bo trzciny były bardzo gęste.Stąd właśnie robiłem najmilsze wycieczki po okolicy.Śledziłem wzrokiem kajak, dopóki nie uciekł ze strugi śwlatła i nie rozpłynął się w nocnej ciemności, która pokrywała drugi brzeg.Nie chciało mi się już rozbijać namiotu.Umyłem się w chłodnej wodzie jeziora i rozłożyłem siedzenia w aucie.Mimo zmęczenia i senności długo nie mogłem zasnąć.Minął dopiero pierwszy dzień wyprawy po skarb templariuszy, a ileż przeżyłem wrażeń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]