[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. mruknął Steve,patrząc na stygnący, zapadnięty i pokurczony jak bryła gorącego żużlu szczątekza rufą.Przyhamowany strumieniem fotonów z dysz astrolotu, teraz wyraznie po-zostawał w tyle. Niech to licho! Kamil ochłonął nieco. Silniki niesprawne, nawet niemożemy zawrócić i zbadać, co z tego zostało! Czy bardzo zeszliśmy z kursu przezten dziki manewr? Nie powiedział Steve, zerkając na wskazniki. Zepchnęło nas trochęw bok, ale to drobiazg.A jeśli chcesz obejrzeć to z bliska, możemy wysłać patro-lówkę.To nie potrwa długo, on jest jeszcze niedaleko. Chętnie polecę Kamil skierował się ku drzwiom, usiłując nie ulecieć podsufit. Czy nie można włączyć chociaż silników manewrowych, żeby uzyskaćobrót? Nie lubię stanu nieważkości! Niestety.Piotr wyłączył cały rozrząd.W drzwiach sterowni Kamil zderzył się z Idą. Nie leć tam powiedziała, patrząc na niego. Dlaczego? Nie leć.Nie trzeba ryzykować. Czym? Przecież to już martwa, stygnąca bryła materii. Nie leć.Wyślij automatyczną sondę.Boję się o ciebie. Zgoda Kamil uległ wreszcie spojrzeniu Idy. Niech będzie sonda.Pobierze próbkę, może dowiemy się, co to było.Przygotowanie sondy trwało pół godziny.W tym czasie nawigator wyliczyłwzględną prędkość i położenie zniszczonego intruza.Sonda wystrzeliła w próżnię, znacząc swój szlak świetlną strugą z jonowychsilników.Kamil śledził jej lot na ekranie, dopóki nie zlała się w jedno z ciem-niejącą, widoczną już tylko w podczerwieni bryłą.Wyskakujące w okienkachwskaznika cyfry, oznaczające odległość sondy od celu, zmieniały się coraz wol-niej.Radar sondy naprowadzał ją powoli na środek bryły, skąd miała zaczerpnąćpróbkę.W kolejnych okienkach pojawiły się zera, tylko dwa ostatnie migotały60jeszcze zmieniającymi się liczbami metrów.Gdy w nich także pojawiły się zera,sonda przestała istnieć: potężny błysk radiacji, zarejestrowany przez zewnętrzneradiometry astrolotu, nie pozostawiał żadnych wątpliwości. To było z antymaterii! powiedział Kamil i poczuł, że blednie. Wyobraz sobie, że poleciałeś tam patrolówką! powiedział Steve, patrzącna Kamila. Głupstwo.Wyobraz sobie, że to mogło dogonić nasz astrolot. mruknąłKamil, nie patrząc na nikogo. Ten diabelski, niesamowity przypadek, który uratował astrolot.Wprost wie-rzyć się nie chce! Gdyby nie to, byłoby po nas.Nie przyszłoby nam nigdy dogłowy wykorzystanie silników astrolotu jako broni zaczepnej.Strzelalibyśmy an-tymaterią, dopóki ktoś nie wpadłby na pomysł, że trzeba użyć zwykłego pocisku.A wtedy on byłby za blisko: anihilacja takiej masy w pobliżu astrolotu oznacza-łaby naszą zagładę od samego choćby promieniowania!Czym był intruz z antyświata , który odszukał nas wśród pustki i gonił, bynas zniszczyć? Czy był kierowany świadomą myślą? Czy zniszczenie nas byłocelem jego pogoni? Jeśli tak, to był martwym pociskiem, bo sam mógłby też ulecunicestwieniu.A jeśli był statkiem obcych istot? W takim razie trzeba by założyć,że i one nie wiedziały o tym, iż jesteśmy zbudowani z innych atomów.Prawdy niedowiemy się pewnie już nigdy.Jakże wdzięczny jestem Idzie, że odwiodła mnie od myśli o locie rakietą pa-trolową! To był przypadek, że usłuchałem jej rady.A przecież z niepowodzeniaprzy próbie strzelania antymaterią powinienem sam wywnioskować, z czym wal-czymy! Woleliśmy przyjąć, że nasz przeciwnik dysponuje osłoną przeciwko an-typrotonom!Nie mogę jednak uwierzyć w ten przypadek.Awaria rozrządu, która w swychskutkach ratuje nas od zguby.Jeśli przyjmiemy, że jest wśród nas ktoś, kto zna Kosmos lepiej niż my, jeśliwiedział, czym grozi spotkanie z meduzowatym przybyszem, cóż mógłby przed-sięwziąć nie mogąc wprost powiedzieć nam, jak należy postąpić? Musiał stwo-rzyć przypadek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]