[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na odnale­zienie prawidłowego rozwiązania niezwykłego problemu macie za­tem dość czasu.O zagadce porozmawiamy, gdy tylko wrócimy tu­taj z Arku.Tymczasem trzymajcie za nas mocno kciuki, abyśmy zdołali powrócić z nagrodą.Po czym Hodża wraz z żołnierzami pomaszerował żwawym kro­kiem w stronę placyku, na którym rozsiadła się medresa Czor-Minor z czterema charakterystycznymi minaretami.Minął ją i zapuścił się w cienistą uliczkę wiodącą wprost na Plac Piaszczy­sty, ku cytadeli Ark.Na widok Hodży Nasreddina postępującego w towarzystwie dwóch sarbazów podobnych do siebie jak dwie krople kobylego mleka strażnik u wrót twierdzy zamienił się w słup soli.W bied­nej czaszce ani rusz nie mogło pomieścić się to, co obserwowały źrenice.Bo czyż widział kto kiedykolwiek, aby Allach stworzył jednego człowieka w dwóch egzemplarzach?Przed wejściem do komnaty tronowej mędrzec gestem zatrzy­mał obydwu młodzieńców.- Zaczekajcie tu na mnie chwilkę - rzekł.- Zaraz po was wrócę.Muszę zapowiedzieć naszą wizytę.Aby poddać kaprysy władcy zagadkowej próbie, trzeba wpierw sprawdzić, czy humor emirowy planów nam nie pokrzyżuje.To mówiąc mędrzec zniknął za ciężką atłasową kotarą, bogato przetykaną złotem.Emir spojrzał niecierpliwym wzrokiem na wchodzącego.- Nudzę się, Hodżo - wystękał.- Nie bawią mnie ani walki zapaśników dworskich, ani grajkowie, ani pląsy tadżyckich tan­cerek.Spać też mi się nie chce.- Ale, ale - przypomniał sobie - miałeś mi dzisiaj dostar­czyć problem trudny do rozwiązania.Nie zapomniałeś chyba? Wytłumacz się, dlaczego przyszedłeś do pałacu z pustymi rę­kami?- Zagadkę płodzą nie ręce, lecz głowa - odpowiedział spo­kojnie mędrzec.- Mój orzech niełatwy do rozgryzienia już cze­ka, a właściwie dwa niemałe orzeszki oczekują w pierwszej komnacie na wezwanie.- Co to znaczy: czekają? - ożywił się władca.- Czyżbyś, Hodżo, mówił o niejednym problemie?- Myślę o jednym problemie, ale występującym w dwóch młodych osobach.Czy pozwolisz, panie, abym przedstawił ci te­raz moich dżygitów?Emir, nieco zaskoczony, skinął głową.- Słyszałeś, czego pragnie władca? - zwrócił się mędrzec do strażnika sterczącego z nagą szablą przy wejściu.- Każ natych­miast wprowadzić oczekujących.Sługa podążył pośpiesznie z poleceniem władcy.Po chwili cięż­ka kotara uchyliła się i nagle przed obliczem emirowym, zamiast dwóch młodzieńców w żołnierskich strojach, pojawił się samot­ny, przygarbiony człowieczek o twarzy pomarszczonej jak suszo­na śliwka.Spiczasta wełniana krymka pokryta haftowanymi cy­tatami z Koranu pozwalała domyślać się, iż przybyły był derwi­szem, zwyczajnym żebrakiem z zakonu kałandarów, od jakich roiło się we wszystkich miastach Wschodu.Emir ściągnął brwi.- Czy zdawało mi się tylko, Hodżo, czy rzeczywiście mówi­łeś przed sekundą o dwóch młodych osobach - zapytał gniew­nie.- Tutaj zaś wyraźnie widzę jednego człowieka.Kto jest więc tym drugim? A może chcesz mnie przekonać, filozofie, iż wzrok mój zawodzi? Jeśli tak, to uważaj, ażeby cię kat nie do­strzegł.Wszakże wiek tego zwiędłego stworzenia nawet maddach-fantasta opowiadający baśnie pod murami medresy nie od­ważyłby się porównać do rozkwitłej rośliny.Mędrzec, równie zaskoczony co i władca, zaprotestował na­tychmiast:- Panie mój, tego derwisza spotykam po raz pierwszy w ży­ciu.Najwidoczniej przyszedł do pałacu we własnych sprawach.Zapewniam, że nie ma nic wspólnego z zagadkowym problemem do rozwiązywania ani z dwoma dżygitami z Kermine, którzy przybyli tu ze mną.Emir wycelował palcem w nieznajomego.- Kim zatem jesteś, przybyszu? - burknął.- Po cóż nie wołany, zabierasz nam bezcenne chwile i mącisz zasłużony spo­kój?Derwisz pochylił nisko głowę i wyseplenił:- Przyszedłem do pałacu po wsparcie, o władco najszlachet­niejszy z prześwietnych.A jestem, jak widzisz, pokornym sługą Allacha.- Wszyscy nimi jesteśmy - padła odpowiedź z wysokości tronu.- Nie widzę w tym jeszcze przyczyny, dla której powi­nienem napełnić ci sakiewkę złotem.Sądzisz, barania głowo, że szlachetny kruszec dobywa się na polu motyką?Derwisz mamrotał dalej nie podnosząc głowy:- Rzekłeś, władco Wschodu.Ale wiedz, żem nie tylko sługą Allacha, jestem ponadto twoim dalekim krewnym.I dlatego przy­puszczam, o najszlachetniejszy z prześwietnych, iż kuzynowi twa hojność nie odmówi wsparcia.Emir, w pierwszej chwili osłupiał.Minęła minuta, zanim głos odzyskał.- Co takiego? Krewnym, powiedziałeś? Dalekim kuzynem? A z jakiegoż to rodu wywodzisz się, niezwykły przybyszu? Mów wyraźnie, niechaj usłyszę godność twoich przodków.Kimże był twój rodzic?- Ojciec mój pochodził z bagdadzkiego rodu Dżamali Mocar­nych, o najszlachetniejszy z prześwietnych.Emir zastanowił się.- Z bagdadzkiego rodu Dżamali Mocarnych, powiadasz? Hm, nie pamiętam, abym był spowinowacony z tym rodem.Ale jeśli tak twierdzisz, nie zaprzeczę.Siadaj tedy z nami, drogi kuzy­nie - zwrócił się łaskawie do derwisza, po czym szeptem cisnął w ucho nadwornemu pisarzowi: - A ty, gryzipiórku, wyszukaj co rychlej w księgach rodowodowych miejsce, w którym gałąź mojego rodu splata się z bagdadzkimi Dżamalami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl