[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Josella chwyciła mnie za rękę.- Nie, Bili, to niemożliwe!.Byłoby to coś.szatańskiego.Nie mogę w to uwierzyć.Bili, proszę cię!- Skarbie najdroższy, wszystkie te rzeczy tam w górze były czymś szatańskim.Przypuśćmy dalej, że popełniono omyłkę albo zdarzył się wypadek, może taki wypadek, jak autentyczne spotkanie z odłamkami komety, jeżeli koniecznie chcesz.No i niektóre pociski zaczynają wybuchać.Ktoś zaczyna mówić o kometach.Przeczenie takim pogłoskom mogło być z wielu względów niepolityczne.a potem okazało się, że jest tak mało czasu.Oczywiście wszystkie te diabelskie konstrukcje miały wybuchać blisko ziemi, gdzie można by dokładnie obliczyć zasięg ich działania.Ale zaczynają wybuchać w przestrzeni kosmicznej albo też wybuchają przy zetknięciu z atmosferą, w każdym razie zaczynają działać tak wysoko, że ludzie na całym świecie poddani są ich promieniowaniu.Co się w rzeczywistości stało, na ten temat możemy teraz tylko snuć domysły.Ale jednej rzeczy jestem zupełnie pewien: to myśmy sami zgotowali sobie ten los.A do tego jeszcze ta zaraza: sama wiesz, że to nie był tyfus.Otóż mój wniosek jest taki: byłby to zbyt wielki zbieg okoliczności, żeby po tylu tysiącach lat, w ciągu których mogła przybyć niszczycielska kometa, miała ona przybyć akurat w kilkanaście lat potem, jak udało nam się wprowadzić na orbitę okołoziemską uzbrojone satelity.Prawda, że trudno w to uwierzyć? Nie, ja myślę, że kroczyliśmy na napiętej linie wcale długo, zważywszy różne rzeczy, które mogły się zdarzyć, ale prędzej czy później noga musiała się nam powinąć.- Kiedy tak mi to wszystko przedstawiasz, nie jestem już pewna.- szepnęła Josella.Urwała i na dłuższą chwilę pogrążyła się w rozmyślaniach.Potem powiedziała:- Taka hipoteza powinna być bardziej chyba przerażająca niż myśl, że przyroda na oślep wymierzyła nam cios.Ale tak nie jest.Wszystko staje się przynajmniej zrozumiałe, a przez to mniej beznadziejne.Jeżeli rzeczywiście było tak, jak mówisz, to można się przynajmniej starać, żeby nic podobnego już się nie powtórzyło - słowem" jest to jeszcze jeden błąd, którego nasze prapraprawnuki będą musiały unikać.A przecież tyle popełniono błędów! Alę możemy w każdym razie ostrzec naszych potomków.- Hm.może.- powiedziałem.- Zresztą kiedy pokonają tryfidy i wygrzebią się z całej tej kabały, będą mogli popełniać własne, zupełnie nowe błędy.- Biedaki - powiedziała Josella, jak gdyby patrząc na coraz dalsze szeregi prawnuków.- Niewiele im mamy do ofiarowania, prawda?- Ludzie mówili dawniej: “człowiek jest kowalem własnego losu".- Ta maksyma, kochany mój Billu, jest absolutną bre.no, nie chcę być opryskliwa.Ale mój wuj Ted często powtarzał to przysłowie, dopóki ktoś nie zrzucił bomby, która urwała mu obie nogi.Wtedy zmienił zdanie.A ja osobiście żadnym swoim uczynkiem nie zasłużyłam na to, że teraz żyję.- Odrzuciła niedopałek papierosa.- Bili, cośmy takiego zrobili, że przypadło nam w udziale to szczęście? Czasem - kiedy nie czuję się przepracowana i zła na cały świat - myślę o tym, jakie mieliśmy szczęście, i bierze mnie ochota podziękować za to komuś albo czemuś.A zaraz przychodzi mi do głowy, że gdyby istniał ktoś, komu należałoby się podziękowanie, wybrałby na pewno osobę bardziej godną takiego losu.Dla prostej i niezbyt rozgarniętej kobiety sprawa jest okropnie zagmatwana.- A mnie się zdaje - odrzekłem - że gdyby od samego początku ktoś był przy sterze, bardzo wiele rzeczy w dziejach świata nie mogłoby się zdarzyć.Ale nie trapię się tym nadmiernie.Mieliśmy szczęście, najdroższe moje kochanie.Jeżeli jutro szczęście się odmieni, to trudno.Cokolwiek się zdarzy, nic już nam nie odbierze czasu, który wspólnie przeżyliśmy.Więcej to, niż zasłużyłem, i więcej, niż ktokolwiek zaznał przez całe życie.Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, patrząc na puste morze, a potem zjechaliśmy w dół do miasteczka.Po zakończeniu poszukiwań, uwieńczonych zdobyciem większości rzeczy wypisanych na naszej liście, zeszliśmy na brzeg morza i urządziliśmy piknik w słońcu - mając za plecami szeroki pas żwiru, aby żaden tryfid nie mógł zbliżyć się bezszelestnie.- Musimy częściej wyjeżdżać, dopóki się da - odezwała się Josella.- Teraz, kiedy Zuzanna dorasta, mogę się czasem wyrwać.- Tak, należy ci się trochę odpoczynku, i to bardziej niż komukolwiek innemu - zgodziłem się.- Zarobiłaś sobie na odpoczynek.Powiedziałem to, myśląc w duchu, że chciałbym, abyśmy pojechali razem pożegnać się na zawsze ze znanymi zakątkami, dopóki to jeszcze możliwe.Perspektywa uwięzienia siłą rzeczy zbliżała się z roku na rok.Już teraz po to, by wydostać się na północ od - Shirning, trzeba było zrobić wielki objazd, okolica bowiem w tamtym kierunku zamieniła się znów w bagnisko.Szosy stawały się coraz gorsze, gdyż deszcze i potoki powodowały erozję, a korzenie roślin rozbijały nawierzchnię.Można już było obliczyć szacunkowo okres, po którym nie można już będzie przywieźć do domu cysterny z paliwem.Zresztą niech tylko jedna taka cysterna utkwi na bocznej drodze, a zablokuje ją na dobre.Łazik nadal będzie się poruszał po każdym terenie, byle dość suchym, ale z czasem coraz trudniej będzie znaleźć drogę nie zatarasowaną.- I musimy ostatni raz się zabawić - powiedziałem.- Znowu się ładnie ubierzesz i pojedziemy do.- Tss! - przerwała mi Josella, podnosząc do góry palec i nastawiając ucho pod wiatr.Wstrzymałem oddech i wytężyłem słuch.Raczej poczułem, niż usłyszałem drganie powietrza.Dźwięk był ledwie dosłyszalny, ale narastał.- To.to samolot! - wyszeptała Josella.Patrzyliśmy na zachód, osłaniając oczy dłońmi.Warkot nadal był niewiele głośniejszy od brzęczenia owada.Wzmagał się - tak wolno, że mógł go wydawać jedynie helikopter, wszelki inny samolot w ciągu tego czasu przeleciałby już nad nami albo oddaliłby się tak, że już by się go nie słyszano.Josella pierwsza go zobaczyła.Mikroskopijna kropka, lecąca równolegle do brzegu i najwyraźniej zdążająca w naszą stronę.Wstaliśmy i zaczęliśmy wymachiwać rękami.Im większa stawała się kropka, tym gwałtowniej wymachiwaliśmy i - niezbyt rozsądnie - krzyczeliśmy na cały głos.Pilot musiałby zobaczyć nas na otwartej plaży, gdyby leciał dalej w tym kierunku, niestety jednak w odległości kilku kilometrów ód nas skręcił ostro na północ ku lądowi.Machaliśmy wciąż jak szaleni, w nadziei że nas jeszcze zauważy.Ale śmigłowiec nie zboczył ani na chwilę z kursu, nie dosłyszeliśmy żadnej zmiany w równomiernym warkocie silnika.Bucząc monotonnie, odleciał ponad wzgórza.Opuściliśmy ramiona i spojrzeliśmy po sobie.- Jeżeli raz przyleciał, może przyleci znowu - powiedziała Josella mężnie, choć bez wielkiego przekonania.Ale widok helikoptera radykalnie wszystko zmienił.Zburzył tak starannie przez nas wzniesioną zaporę rezygnacji.Mówiliśmy sobie dotychczas, że muszą istnieć inne grupy, ale z pewnością nie są w lepszej sytuacji od naszej, może nawet w gorszej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]