[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Uciekasz?- Naprawdę chcesz wiedzieć? To może być dla ciebie trudne.Zabłysły mu oczy.- Coś mi się zdaje, że moje życie jest zbyt proste.Tak, chcę wiedzieć.Jego sarkazm sprawił, że się uśmiechnęłam.- No więc tak, uciekamy.- Dziwnie było powiedzieć to na głos.- Nie zadzwoniłaś do Rona Kriciaka? - zapytał.- Nie.Zmrużył oczy.Mogłam niemal czytać w jego myślach.- Niełatwo jest zniknąć.Zwłaszcza bez niczyjej pomocy.Zadzwonił telefon.Słuchałam, jak włącza się sekretarka.Ktokolwiek zadzwonił, odłożył słuchawkę, nie zostawiając wiadomości.- Za dużo ludzi się mną interesuje.Nie ufam Służbie Marszali.Chyba nie mamy wielkiego wyboru.- Nie odpowiedział.- Kupiłam trochę książek - dodałam.- No wiesz, o tym, jak się ukryć.Przygotowuję się, odkąd przyjechałyśmy do Boulder.- Chciałam mu pokazać, że jestem rozważna, a nie impulsywna.- Będziesz potrzebowała pieniędzy.- Mam pieniądze.- Mówię o gotówce.- Mam gotówkę.Całkiem sporo.- Pomogę ci.Odniosłam wrażenie, że jest to szczery gest.Nie chciałam z niego korzystać, bo wymagało to zaufania, którego nie mogłam z siebie wykrzesać i uzależnienia, na które nie mogłam sobie pozwolić.- Tyle już dla nas zrobiłeś, dzięki.Jest parę drobiazgów.W komórce na dole, tej przy drzwiach, są dwa worki.Gdybyś mógł postawić je przy drzwiach, dobrze? Aha, i wystaw ze spiżarni w kuchni chłodziarkę turystyczną.Wstaw ją do zlewu i wrzuć na dno trochę kostek lodu.- Jasne.Ja tu jeszcze zostanę.Najpierw muszę wytrzeć parę rzeczy, na wypadek, gdyby ktoś chciał tu zdejmować odciski palców.- Wyszedł na korytarz w stronę schodów i zatrzymał się.- Powinnaś obejrzeć tego gościa, zobaczyć, czy go znasz.- Tak.Zaraz zejdę.No, no, ale ze mnie dama.Myśl, Peyton, myśl! Sprawdzić - worki, pieniądze, jedzenie, torebka.Landon.Zawołałam do niej przez korytarz.- Za dwie minuty wychodzimy, kochanie.Jesteś ubrana?Pomimo późnej pory Landon miała szeroko otwarte oczy, była posłuszna i pełna energii.Uwielbiała, kiedy wokół niej było zamieszanie.To wyostrzało jej umysł.Mentalność bramkarza.- Jestem gotowa, mamo.Możemy zabrać Anvila?- Anvil musi zostać z wujkiem Carlem.Naprawdę nie możemy dzisiaj wziąć psa.- Gdzie jedziemy?- Na spotkanie kolejnej przygody, kochanie.Kolejnej przygody.- Wracamy do Luizjany?- Niestety nie.- Muszą zatrzymać moje stare imię, mamo? Czy mam wybrać sobie nowe? - zapytała i usłyszałam w jej głosie podniecenie, ale też coś innego, coś nieoczekiwanego, jakąś obawę.Trzeba było dać jej trochę swobody.- Razem zdecydujemy, ty i ja.Co ty na to?- Ekstra! A co z wujkiem Carlem?No właśnie, pomyślałam, co z wujkiem Carlem?- Muszę sprawdzić coś w garażu z wujkiem.Przypilnujesz Anvila?- Pewnie!BIEG W MIEJSCUNie musiałam się zastanawiać, co teraz zrobić.Następne kilka kroków tego układu choreograficznego miałam starannie zaplanowane, chociaż zdeklarowana przez Carla chęć pomocy w realizacji mojego planu dała mi więcej swobody, niż oczekiwałam.Oczywiście gdyby przed opuszczeniem przez nas domu zjawiła się policja, wszystko by diabli wzięli.Nie przewidziałam wybitych okien i prób wyważenia drzwi.Co stało się potem? Zadzwoniłam do Yellow Cab i zamówiłam taksówkę.Kiedy dyspozytorka zapytała o adres docelowy, powiedziałam, że jadę na lotnisko w Detwer.Kierowca przyj echał pięć minut później.Władowałam worki i lodówkę turystyczną do bagażnika i kazałam Landon usiąść z tyłu.Miałam opuszczoną głowę, kiedy powiedziałam kierowcy, żeby zabrał nas na dworzec autobusowy w Boulder, ten między Canyon i Walnut, niedaleko pasażu Pearl Street.- Myślałem, że jedziemy na lotnisko? - W głosie taksówkarza słychać było oburzenie i rozczarowanie.Jego zarobek skurczył się właśnie o jakieś pięćdziesiąt dolarów.- Nie, powiedziałam dyspozytorce, że jadę na lotnisko autobusem.Musimy się dostać tylko na dworzec autobusowy.- Miałam nadzieję, że ten drobny fortel wprowadzi małe zamieszanie w Służbie Marszali, zanim ustalą, czy wydostałyśmy się z miasta autobusem czy samolotem.- Cholera - burknął pod nosem kierowca i zauważyłam, że Landon przewraca oczami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]