[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Idziemy na to miejsce, gdzie wpadliśmy pod lód.Zamarzło z powrotem.Sprawdzamy grubość lodu: ponad trzy cale.Gdyby Ptasiek był wczoraj sam, nie przebiłby się na zewnątrz za skarby świata.Wracając mierzymy krokami odległość od wodospadu do ogniska: wychodzi nam ponad trzy mile.Stamtąd jeszcze mila do Ptaśka domu.Ptasiek nawet kataru nie złapał, ale u mnie kończy się faktycznie zapaleniem płuc.Przez trzy tygodnie muszę siedzieć w domu, nie chodzę do szkoły, chudnę o dziesięć funtów.Ptasiek aż do mojego powrotu nikomu nic nie mówi; dopiero razem wszystko opowiadamy i mamy frajdę, że hej.12Wierzyć się nie chce, jak one szybko rosną.Pod koniec tygodnia mają już otwarte oczka i zaczynają opierać łebki na obrzeżu gniazda.Ptasia teraz o wiele mniej na nich siedzi; przeważnie zajmuje się dostawą pożywienia.Pod koniec drugiego tygodnia obrastają w puch i piórka na grzbiecie.Oczka mają świecące, szeroko rozwarte; kiedy zbliżam się, by na nie popatrzeć, kulą się na dnie gniazda.Na ogonkach sterczą im już mniej więcej półcalowe piórka.Zaczynają powoli przypominać ptaki.Zdaje mi się nawet, że odróżniam samce od samiczek.Moim zdaniem, samce są trzy i jedna samiczka.Ten ciemny to samiec na sto procent, tak samo jak jeden z żółtych.Cętkowany też chyba jest samczykiem.Sądzę tak częściowo po kształcie głowy i wyrazie oczek, ale przede wszystkim po sposobie zachowania się w gnieździe.Wszystkie samce trzymają się z dala od drzwiczek i prętów klatki, za to mały żółty pisklak, którego uważam za samiczkę, boi się o wiele mniej.Przez tę swoją odwagę mało nie przenosi się na tamten świat.Gniazdko jest już solidnie zapaskudzone.Z początku Ptasia wynosiła odchody piskląt w dziobku, ale kiedy małe miały około tygodnia, przyuczyła je wystawiać kuperki poza krawędź gniazda.Ponieważ nie zawsze uda się trafić poza krawędź, całe gniazdo jest z wierzchu pokryte ptasimi odchodami.Robią tak dużo, że codziennie muszę wymieniać papier pod gniazdkiem.Jakoś tak w połowie trzeciego tygodnia ta mała żółta samiczka zaczyna wyłazić na obrzeże gniazda, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i rozejrzeć się po świecie.Już widzę, że będzie z niej taka sama ciekawska jak z Ptasi.Kiedy wypada z gniazda po raz pierwszy, liczy sobie niewiele ponad dwa tygodnie.Co znaczy, że spada na dno klatki z wysokości ośmiokrotnie przekraczającej jej wzrost.Skrzydełka ma jeszcze praktycznie gołe, więc leci w dół jak kamień.To tak, jakbym ja spadł z dachu naszego domu.Waga czy też gęstość są bardzo ważne przy spadaniu.Pisklęta czasami nawet spadają z drzew i nic sobie nie robią.Nie widziałem, jak leci: przypadkiem tylko patrzę do klatki, a tu mała gramoli się i próbuje ustać na podłodze.Alfonso skacze dookoła w kompletnej panice.Daje małej jeść i to wszystko, co może dla niej zrobić.Ptasia zerka w dół ponad krawędzią gniazda.Mała zamarznie, jeśli przesiedzi na zewnątrz całą noc.Nie ma jeszcze dość piór.Sięgam do klatki, podnoszę ją i wsadzam z powrotem do gniazda.Na brzuszku i udach ma właściwie nagą skórę.Łebek też jest jeszcze mizernie opierzony.Mała wtrynia się między rodzeństwo, a ja uznaję przygodę za zakończoną.Następnego dnia przychodzę ze szkoły, a ta znowu na podłodze.Alfonso i Ptasia szaleją z przerażenia.Zdaje się, że mała jest już na dole od dość dawna.Ciałko ma chłodne, kiedy biorę ją do ręki.Przez chwilę ogrzewam ją w dłoni, potem wkładam z powrotem do gniazda z nadzieją, że jakoś to będzie.Ptasia karmi wszystkie dzieci po kolei i kiedy schodzę na kolację, wszystko wydaje się w najlepszym porządku.Wracam na górę — znowu wyleciała.Umieszczam ją w gnieździe po raz kolejny i zastanawiam się, co by tu zrobić.Patrzę, czekam, co będzie.Może Ptasia nabrała do niej niechęci i wyrzuca ją z gniazda, a może Ptasi wydaje się, że skoro mała z własnej woli opuściła gniazdo, nie ma już prawa do niego wrócić? Kto wie, co takiemu kanarkowi chodzi po głowie.Mija może godzina i widzę, że mała gramoli się na obrzeże gniazda.Wychyla się za krawędź i patrzy do awiarium, gdzie fruwa Alfonso.Stoi na tych swoich cherlawych, gołych nożynach i trzepie ledwo opierzonymi kikutkami skrzydeł.Leci do przodu i o mało nie wypada z gniazda.Po jakichś dwóch minutach robi dokładnie to samo i tym razem spada.Jedyne wyjście, to ulokować ją na nowo w gnieździe i mieć pewność, że tam siedzi, gdy będę gasił światło na noc.W następnym tygodniu już wszystkie pisklaki próbują stawać na krawędzi gniazda.Przechodzi to w nowy obyczaj.Widać, że przygotowują się do latania.Ćwiczą skrzydła jak najęte: wspinają się na palce, rozcapierzają nagie kikutki i trzepią nimi w tempie przekraczającym prędkość światła.Ciekawe, czy chociaż trochę je unosi.Próbuję też tak machać rękami, ale nie czuję za grosz unoszenia.Trzeba mieć pióra.Czuję, że gdybym nie musiał -machać do góry, tylko cały czas w dół, wtedy na pewno bym się uniósł.Kiedy skoczyłem ze zbiornika, był to właściwie głównie upadek.Pod koniec trzeciego tygodnia wszystkie już stają na gnieździe, nawet w nocy, a Ptasia już w ogóle nad nimi nie siedzi.Zaczyna znów zbierać kłaczki konopi, więc umieszczam w klatce nowy stelaż pod gniazdko, po przeciwnej stronie.W przerwach między karmieniem Ptasia buduje drugie gniazdo.Alfonso stopniowo przejmuje rolę głównego żywiciela dzieci.Znów rozpoczęli gody i zdaje się, że niedługo Ptasia będzie się niosła po raz drugi.Dwa razy zdarza się, że Ptasia podlatuje do małych i wyszarpuje im miękkie piórka.Czytałem, że samica potrafi czasem oskubać pisklęta do naga, żeby zdobyć puch na nowe gniazdo.Młode mogą wówczas nawet umrzeć, z bólu albo z zimna.To jeszcze jeden wynik tego, że kanarki od lat żyją w klatkach.Ciekawe, czy dzikim ptakom też się to zdarza.Kiedy Ptasia po raz trzeci szykuje się podskubać któreś z piskląt, żeby wymościć nowe gniazdo, Alfonso rzuca się na nią i przegania z klatki do awiarium.Ptasia jeszcze dwukrotnie próbuje podchodów, ale za każdym razem Alfonso przybywa małym na odsiecz.Przez kilka dni z rzędu trzyma wartę tuż przy gnieździe.Jak strasznie łatwo wszystko może się popsuć!Ptasia skończyła wreszcie budowę nowego gniazda.Kiedy je wiła, ja zaśmiewałem się, obserwując pierwsze próby lotu młodych.Ta żółta samiczka spada i spada, jakby ćwiczyła spadanie metodą prób i błędów.Zaczynam podejrzewać, że ona to po prostu lubi.I mnie się to zresztą podoba: skoczyć, ale nie upaść, tylko spadać bezwładnie tak długo, jak się da.Potrafię już skoczyć z wysokości ośmiu stóp i nic sobie nie zrobić.Pierwszy samczyk postanawia wreszcie wyfrunąć z gniazda.To ten żółty.Jest zanadto ostrożny, żeby miał spaść — i chyba za ostrożny, żeby fruwać.Bardzo długo chwieje się na samej krawędzi gniazda.Wyciąga się, trzepie z całej siły skrzydełkami — i nic.Zdaje się, że unosi go mniej więcej tak samo jak mnie, kiedy macham rękami.To tak jak ktoś, kto nie umie pływać i wymachuje w wodzie rękami i nogami jak popadnie.Trzeba poczuć, że powietrze jest gęste i można się na nim oprzeć.To głównie kwestia zaufania.Ten żółty samczyk nie umie obudzić w sobie dość zaufania do powietrza, żeby się odbić.Obserwuję go całymi godzinami, całymi dniami — sam staję się tym ptakiem.Wiem, że czuję i myślę dokładnie to, co on, kiedy już prawie robi decydujący krok, ale cofa się w ostatniej chwili.Teraz już wszystkie pisklęta wyglądają prawie jak normalne kanarki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl