[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cała kąpiel, od początku aż pod pełne zadowolenia stroszenie puszystych piórek, trwa blisko dwie godziny.Teraz już naprawdę jestem w niej zakochany.Jest taka delikatna, taka zwinna, tyle potrafi i tak wdzięcznie lata.Chciałbym, żeby fruwała po całym pokoju, ale boję się, że mógłbym ją zranić albo przestraszyć przy wsadzaniu z powrotem do klatki.Bardzo trudno jest czekać.Tego samego popołudnia podaję Ptasi pierwszą porcję specjalnej odżywki.Próbuję przy tym piipnąć pytająco — piiIIP? Do odżywki mam specjalne naczyńko, które wpasowuję między pręty; podstawa naczyńka opiera się na brzegu środkowej żerdzi.Kiedy Ptasia podfruwa do jedzenia, trzymam rękę tak blisko naczyńka, jak się da.Nowy pokarm jest słodki i pachnie anyżkiem.Dałem go tylko parę ziarenek.Ptasia patrzy, że stoję z ręką tuż przy miseczce.Przekrzywia główkę, chcąc przyjrzeć mi się pod różnymi kątami.Zbliża się i zaraz odlatuje.Udaje, że nic jej nie obchodzi, i sfruwa na dół do zwykłego pokarmu.Ale wiem, że jest zaciekawiona.Wreszcie podlatuje i błyskawicznie wykrada z nowej miski jedno ziarenko.Przenosi się z nim na drugi koniec poprzeczki.Zagaduje: kwiiIIP?, a ja staram się odpowiedzieć: kwiiIIP? Wraca po następne ziarenko.Zjada je, patrząc mi prosto w oczy.Wytrzymuję bez ruchu.Ptasia opiera jedną nóżkę na miseczce, żeby ją sobie przytrzymać, i wyjada resztę ziarenek.Między jej łapką a moimi palcami jest odległość jednego cala.Widzę miniaturowe różowe łuski i delikatne żyłki biegnące wzdłuż pazurków, tuż obok moich wielkich, słojowato poznaczonych opuszków palców.Czuję jej zapach: zapach jajek, póki jeszcze są w skorupce, zapewne zapach piór.Nie pamiętam, żeby gołębie tak pachniały.Gołąb pachnie stęchlizną z domieszką zleżałego kurzu; Ptasia roztacza wokół siebie subtelny aromat.Zjadła, zdejmuje nóżkę z naczyńka i ociera dziobek o żerdź — ale się nie odsuwa.Zagaduję: kwiiIIP?, ale ona tylko patrzy na mnie w milczeniu.KwiiIIP? — powtarzam.Ptasia przygląda mi się, niepewna, kim ja właściwie jestem.Patrzy tak z dziesięć sekund — długo jak na ptaka.Potem sfruwa na podłogę klatki i zjada kilka ziarenek piasku.Jestem bardzo szczęśliwy.Następnego dnia w szkole przez cały czas myślę o Ptasi.Na ludzi nie chce mi się nawet patrzeć.Ludzie potrafią być tacy wulgarni, szczególnie dorośli.Bez przerwy charczą, postękują, głośno przełykają ślinę i sapią.Zalatuje od nich nieświeżym mięsem.Poruszają się ociężale, a kiedy staną, są jak przykuci do ziemi.W czasie przerwy obiadowej ćwiczę na bieżni wyskoki z obrotem w powietrzu.Nie jest łatwo coś takiego zrobić.Najłatwiej w biegu.Wyskok z pozycji zatrzymanej jest właściwie niemożliwy.Trzeba wykonać skręt na tyle silnie, żeby zdążyć się obrócić w wyskoku, ale i nie za mocno, żeby wyhamować obrót po wylądowaniu na ziemi.Trzeba odwrócić się do siebie plecami, wisząc w powietrzu.Raz prawie mi się udaje: wybijam się z przysiadu bardzo mocno i wykonuję, powolny obrót.Przez sekundę czuję, że to właśnie to, skok wychodzi mi prawie swobodnie, ale źle ląduję i przewracam się na ziemię.Za bardzo się rozluźniam w wyskoku.Muszę się nauczyć ponaglać ciało myślą.Kiedy po szkole wchodzę do pokoju, Ptasia wita mnie; kwiip.Przerzucamy się kwiipami przez cały czas, jak zmieniam szkolne ubranie na domowe.Muszę jeszcze raz zejść na dół i pozamiatać werandę od podwórka.Gdyby matce raz wpadło do głowy, że poświęcam kanarkowi za dużo czasu, zaczęłoby się to samo, co z gołębiami.Po historii ze zbiornikiem gazu schowałem kostium gołębia za belkę pod sufitem w garażu.Wiem, że matka wciąż jeszcze go szuka, mówi, że go spali — że go spali dla mojego dobra, tak mówi.Nie rozumiem, dlaczego ona uważa, że mam niezdrowy stosunek do ptaków.Wolałaby, żebym całymi dniami uganiał się za dziewczynami w szkole albo trenował, żeby zdobyć tytuł najsilniejszego człowieka świata, jak Al? A może, żebym kradł i rozwalał samochody? To by było zdrowe?Nie chcę żadnych awantur, tylko tyle.Sprzątam werandę jak należy i podlewam kwiaty na parapecie.Zbieram z podwórka jakieś gazety i dwie stare, zardzewiałe puszki.Dzieciaki ciągle wrzucają nam puszki przez płot.Może by przestały, gdyby matka za każdym razem nie wylatywała z miotłą albo ze ścierką.Dalej nie mam pojęcia, gdzie ona trzyma te piłki baseballowe.Uzbierała ich tyle, że muszą być warte majątek.Wracam do pokoju, szykuję porcję przysmaku i cicho zbliżam się do klatki.Rozmawiamy: kwiip-kwiip.Wsłuchuję się, czy Ptasia nie powie mi przypadkiem czegoś nowego, ale nic takiego nie słyszę.Język kanarków jest mi nadal obcy.Nauczyłem się już rozumieć niemal całą mowę gołębi.Gołębie w zasadzie nie rozmawiają, nadają sobie tylko sygnały.Wsuwam miseczkę między pręty przy środkowej żerdzi.Ptasia podfruwa i stoję na przeciwległym końcu poprzeczki.Nagle w jej głosie zachodzi wyraźna zmiana.Jest to nadal kwiip, ale znacznie donośniejszy, jakby ktoś mówił — “Doprawdy?" Coś jak kwirIIPP?, bardziej z głębi krtani.Chwytam brzmienie, ale nie umiem go naśladować; odpowiadam zwykłym kwiiIIp? Po kilku dźwięcznych kwiriIPPach Ptasia zbliża się do mnie wzdłuż poprzeczki, przeskakując z lewa na prawo.Z każdym podskokiem całkowicie zmienia układ ciała względem poprzeczki, cały czas zwracając przy tym główkę w moją stronę.W rezultacie patrzy mi prosto w twarz to lewym, to prawym okiem.W miarę jak się zbliża, uaktywnia wzrokowo to jedno oko, to drugie.Trudno dać temu wiarę, a jeszcze trudniej opisać, ale Ptasia robi to na pozór całkiem bezwiednie.Kiedy dociera do miseczki, opiera na niej nóżkę tak jak ostatnim razem i wydziobuje pierwsze ziarenko.Łuska je, nie uciekając na koniec poprzeczki.Mięśnie skrzydeł i nóg napięte do skoku w każdej chwili, gdybym się poruszył.Tak strasznie chciałbym wsunąć palec między pręty i dotknąć jej nóżki.Czuję się uwięziony w klatce poza jej klatką.Ptasia zjada pokarm do końca, a ja nie cofam ręki od naczyńka, za to powoli zbliżam twarz do klatki, tak że moje oczy patrzą na nią spoza prętów z odległości nie większej niż jedna stopa.Ptasia stoi i przygląda mi się, przekrzywiając główkę z boku na bok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]