[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Valder nie był pewien, czy cieszyć się z tego strzępka infor­macji, czy też nie.Otwierał on szerokie możliwości spekulacji.Umilkł więc i czekał na polecenia, podczas gdy oficer zastana­wiał się nad czymś.Młody żołnierz z grupy, która znalazła Valdera, podszedł na­gle i zasalutował, sztywno sięgając grzbietem dłoni do ramie­nia, w defiladowym stylu.- Sir - powiedział.- Ten martwy północerz to shatra.Oficer uniósł głowę.-Co?- Zwłoki, które znaleźliśmy przy tym człowieku.To shatra.Nie ma wątpliwości.Ciało jeszcze nie ostygło.Oficer spojrzał na Valdera z zaciekawieniem.- Możesz to wyjaśnić, zwiadowco?Valder z nonszalancką miną wzruszył ramionami.- Śledził mnie.Myślę, że z tego obozu, o którym wspomina­łem.Zabiłem go tuż przed spotkaniem z wami.- Zabiłeś shatrę? - Tak.- W pojedynkę? -Tak?- Jak?- Moim mieczem.Jest zaklęty.- Skinął dłonią w stronę Wirikidora.Oficer podążył wzrokiem za jego gestem, po czym przyjrzał mu się z uwagą.- Co robi.zwiadowca z zaklętym mieczem? - zapytał.- Nie był zaklęty, kiedy go dostałem.Jakieś dwa tygodnie te­mu na bagnach na północy spotkałem maga.Rzucił na miecz kilka zaklęć, żeby pomógł mi wrócić do jednostki.Oficer nie próbował nawet ukryć niedowierzania.Valder zro­zumiał, jak bezsensowna musi się wydawać jego opowieść.Za­nim jednak zdążył coś dodać, oficer podjął decyzję.- No dobrze, twój miecz jest zaklęty.W takim wypadku to już nie mój kłopot.Magowie generała postanowią, co z tobą zrobić.Sierżancie Karn! Razem z waszą sekcją dostarczycie te­go człowieka i jego rzeczy do obozu! Potem odwrócił się i zajął innymi sprawami, Valder już go nie obchodził.Sierżant Karn był czarnowłosym olbrzymem, potężnie zbu­dowanym, wzrostu powyżej sześciu stóp.Jego grupa składała się z pół tuzina młodych żołnierzy, w których Valder domyślił się nowych rekrutów.Mieli nie wytarte jeszcze zielone kilty, ich półpancerze błyszczały, a najstarszy wyglądał najwyżej na osiemnaście lat.Valder pozdrowił ich w nadziei, że nawiąże rozmowę, lecz sierżant szybko przerwał te próby.- Może być szpiegiem - przypomniał swoim ludziom.Po dziesięciu minutach od otrzymania rozkazu Karn zapako­wał broń i rzeczy Valdera do bagażu i poprowadził swój oddział na południe po świeżo wydeptanej ścieżce wśród traw.Ścieżka była z początku najprostszym i najwęższym ze szlaków, zale­dwie linią, po której przeszło kilkunastu ludzi.Reszta ethsharyjskich wojsk poruszała się rozproszona po równinie.Ale oficer dowodzący i jego oddział przesuwali się zwartą grupą, zosta­wiając za sobą szlak.Gdy oddział Karna podążał na południe, mijali ludzi idących na północ: wozy z zapasami, żołnierzy, posłańców, a nawet za­ciekawionych cywili.Wyprzedzali schwytanych północerzy oraz rannych, wycofujących się powoli; ich z kolei wyprzedza­li gońcy.Zanim pokonali milę, ścieżka zmieniła się w drogę, gdzie trawę wydeptano do gołej ziemi.Była to przyjemna ulga dla zmęczonych nóg Valdera, który od tak dawna sam wydepty­wał swoje ścieżki, chociaż ogólnie żaden marsz go nie cieszył.Nie pomagał też fakt, że żołnierz niosący Wirikidora potykał się stale i wpadał na niego.Wkrótce potem minęli dymiące ruiny imperialnej placówki.Valder przyglądał się im zafascynowany, ale inni, wyraźnie nie zainteresowani, kazali mu ruszać.Słońce zaszło już i dzień przygasał, kiedy Karn zarządził po­stój.- No dobrze, chłopcy - powiedział.- Odpoczniemy chwilę i zobaczymy, czy nie podwiezie nas jakiś wracający pusty wóz.Kiedy ludzie na linii zjedzą już kolację, kilka powinno się trafić.- Nie zatrzymamy się na noc? - spytał Valder.Sierżant spojrzał na niego z pogardą.Wyraz jego twarzy był rozpoznawalny nawet w zapadającym zmroku.- Nie, nie zatrzymujemy się na noc.Prowadzimy kampanię, żołnierzu!- Ja nie - zaprotestował Valder.- Od dwóch tygodni idę bo­so, a od trzech miesięcy jestem na nogach i potrzebuję odpo­czynku!- Odpoczniesz na wozie - odparł Karn i odwrócił się.Tak jak przewidział, jadący na południe pusty wóz pojawił się jakieś pół godziny później, gdy Karn popędzał żołnierzy, by z wy­sokich traw robili pochodnie.Valder odmówił pomocy, więc to on pierwszy ujrzał nadjeżdżający, oświetlony pochodniami wóz.Kiedy już wsiedli, dalsza część drogi okazała się niemal przy­jemna; powierzchnia była tak gładka, że nawet pozbawiony re­sorów, zaprzężony w woły wóz nie podskakiwał zanadto.Valder zdołał więc zdrzemnąć się aż do świtu.Do obozu dotarli wczesnym popołudniem.Gdy wjechali na szczyt wzniesienia, na pierwszy rzut oka widok był rzeczywi­ście imponujący.Aż po horyzont ciągnęły się w trzech kierun­kach szeregi ciemnozielonych namiotów, a wśród nich unosiły się setki smug dymu z ognisk.Tu i tam widać było otwartą prze­strzeń.Oczywiście, obóz leżał w wąskim zagłębieniu, więc ho­ryzont nie był zbyt odległy, jednak na Valderze widok ten wy­warł spore wrażenie.Z pewnością obozowisko było o wiele większe niż wszystkie, które dotąd widział.Ocenił, że przeby­wa tu ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi; na jednym z otwartych placów stał spętany smok, na innych pasły się konie lub woły.Valder mógł się przyglądać przez parę minut, gdyż na wznie­sieniu wóz stanął, zatrzymany rutynowo przez wartowników.Przepuścili ich szybko i wóz zjechał po zboczu, mijając zewnętrz­ną linię namiotów.Przy trzecim rzędzie sierżant Karn dał znak woźnicy, który zwolnił i pozwolił pasażerom wysiąść.Potem oddział rozdzielił się; oprócz eskortowania więźnia żołnierze mieli za zadanie przewieźć rozmaite papiery oraz zdo­byczne materiały i dostarczyć je w różne miejsca.Sierżant wy­brał trzech, by odprowadzili Valdera i zanieśli zbiór magicznych - lub potencjalnie magicznych - obiektów do sektora magów.On sam i pozostali odeszli gdzieś indziej.Valdera poprowadzono w głąb obozu na kolejne wzniesienie, za którym zobaczył nie proste linie wojskowych brezentów, lecz krąg jaskrawych namiotów najrozmaitszych kształtów, roz­miarów i kolorów, ustawionych wokół sporego obszaru otwar­tej przestrzeni.Eskorta zatrzymała się przy nakreślonej linii, dziesięć kroków od zewnętrznego brzegu kręgu.Valder również przystanął, choć nie widział ku temu powodu.Czekali tam przez kilka minut i za­czynał się już niecierpliwić, gdy na ich spotkanie wyszła szybkim krokiem kobieta w średnim wieku, okryta błękitną szatą.- Materiały z frontu - wyjaśnili żołnierze, nim zdążyła się odezwać.- Zajmę się tym - odparła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl