[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odrzucono ten pomysł jako nieskuteczny.Hanood, który poszedł do yródła pół wieczności wcześniej, wrócił do pokoju, z przesadnądokładnością zamykając za sobą drzwi.Owadzie buczenie umilkło.Tor widziała, jak zwracają się wszystkie głowy, by wysłuchaćwyroku, sama nie mogła nawet skręcić oczu.- No? - zapytał jeden z nie znanych jej mężczyzn.- Kazał oczywiście pozbyć się jej.- Hanood skinął głową w stronę Tor.- Wrzućcie jej ciałodo morza; nikt się nie przejmie, gdy zniknie w tym wszystkim.- Machnął ręką w stronęnieosiągalnej, odgrodzonej ścianą rzeczywistości.- Powiadają Morze nigdy nie zapomina".aleKrwawnik tak.Tor jęknęła, lecz tylko w duchu.- Nie, do cholery, nie wierzę! - Oyarzabal wstał, gotów do sprzeciwu.- Miałem się z niąożenić; miałem ją stąd zabrać.Wie o tym, nie mógł kazać się jej pozbyć!- Kwestionujesz moje rozkazy, Oyarzabalu? - Chrypliwy, bezcielesny głos yródła spłynąłna nich z powietrza; wszyscy bezwiednie spojrzeli w górę.Oyarzabal przygiął się pod ciężarem tych słów, ale nie zrezygnował z walki.- Nie trzeba zabijać Persefony.Nie mogę tu siedzieć i na to pozwalać.- Oczyma niepewnieprzeszukiwał ściany i narożniki sufitu.- Musi być jakieś inne wyjście.- Czyżbyś proponował, bym pozwolił im zabić i ciebie? Wszystko to stało się przecieżprzez twą niedbałość.Mam to zrobić?Oyarzabal sięgnął po broń ukrytą pod połą długiej skórzanej kamizelki.Miał jednakprzeciwko sobie pięciu, a samobójstwo nigdy go nie pociągało.- Nie, panie! Nie, ale.miała przecież zostać moją żoną.Dopilnuję, by nikomu się niewygadała.- Czy myślisz, że Persefona chce nadal za ciebie wyjść, skoro wie już, co tu robisz? - Głosyródła stał się chłodniejszy.- Jest niemoralnym zwierzęciem, niemniej nienawidzi cię za to.Nigdynie mógłbyś jej zaufać.Och, bogowie, och, yródło, pozwól mi mówić! Obiecam mu wszystko! Spływający pożebrach pot swędział ją do szaleństwa.- Ja też nie mógłbym ci więcej ufać, Oyarzabalu, jeśli nie dowiedziesz mi swej lojalności.-Głos umilkł, zdawał się uśmiechać.Tor zatrzęsła się w środku.- Nie jestem jednak zupełnienieczuły na twą troskę.Dlatego daję ci wybór: Persefona może umrzeć albo żyć.Ale tylko wtedy,gdy postarasz się, by nigdy nie mogła zeznawać przeciwko nam.Przeczucie zachmurzyło nagłą nadzieję Oyarzabala.- Co miałbym zrobić? - Odważył się na nią spojrzeć i znów odwrócił wzrok.- Chciałbym, byś uniemożliwił jej mówienie komukolwiek o tym, co wie, obojętnie jakbardzo by ją przekonywali.Myślę, że wystarczy zastrzyk xetydielu.- Do diabła! Mam ją zamienić w żywego trupa? - zaklął Oyarzabal.- Straci cały rozum!Jeden z obecnych roześmiał się.- No to co, będzie głupia i twoja.Od kiedy to kobietom potrzebny jest rozum?Och, Pani, pomóż mi.pomóż mi, pomóż! Tor wróciła do wiary swych przodków,porzucając tysiące nieczułych bogów zdradzieckich pozaziemców.Wolę umrzeć.Wolę umrzeć.- Sam widzisz, Oyarzabalu, ile kłopotów mogą sprawić kobiety, gdy zostawi się im zbytdużo swobody, co na nas ściągnęła głupia babska ciekawość.A pomyśl, co tutejsza Królowaszykuje swojemu światu.- Głos yródła brzmiał jak zgrzytanie pilnika po metalu.- No to wybieraj:śmierć lub wymazanie mózgu.Najpierw dla niej, potem dla siebie.Dłonie Oyarzabala zaciskały się i otwierały, gdy rozglądał się po pokoju i pięciupozostałych twarzach, dostrzegając oczywistą grozbę.- Zgoda! Ale nie chcę, by ją zabito, nie chcę patrzeć na jej śmierć.Wolę, by żyła.Tor jęknęła znowu, poczuła wypływającą z kącika ust strużkę śliny.Zadrgały palce jej nóg -Ruszam się, ruszam! - ale nic więcej.- W takim razie zaopiekuję się panią - odezwał się jeden z grupy techników.Tor rozpoznaław nim C'sunha, biochemika specjalizującego się w narkotykach.Zobaczyła, jak wstaje i podchodzido jednej z zamkniętych szafek, znajdujących się poza zasięgiem jej wzroku.Słyszała, jakprzestawia butelki i przyrządy, póki sycząca chmura w jej głowie nie zagłuszyła wszystkich innychdzwięków.Oyarzabal przestępował z nogi na nogę, trzymał głowę opuszczoną, jakby nie spodziewałsię, iż wszystko potoczy się tak szybko i nieodwołalnie.Tor posyłała mu mordercze spojrzenia.- Panie, czy mam dać jej zastrzyk? - Trzymający strzykawkę biochemik ukazał sięponownie oczom sparaliżowanej.- Tak, zajmij się nią, C'sunh - odparł głos łagodnie.- Sama widzisz, Persefono, nigdy niewygrasz.Zawsze skończy się tym samym.Tor patrzyła na zbliżającego się C'sunha, patrzyła, póki oczu nie przesłoniła jej złotamgiełka; nie oślepiło jej napięcie w głowie.Także Oyarzabal przyglądał się C'sunhowi i jej; wbijałw nich płonący wzrok z rękoma opuszczonymi wzdłuż boków.Przez zamknięte drzwi dobiegło ich ciężkie walenie.Chemik zatrzymał się w połowieruchu, gdy rozległ się stłumiony krzyk:- Otwierać! Policja! - Mężczyzni przy stole zerwali się na nogi, patrzyli ze zdumieniem nasiebie i na sufit.- Sini!- Panie, w kasynie są Sini! Co mamy robić?Nie otrzymali żadnej odpowiedzi, a mózg Tor przeszyło doznanie zbyt wysokie, byodebrała je jako dzwięk.Mężczyzni zasłonili uszy rękami.- Odblokowują zamki! Zróbcie coś, na miłość bogów! Wykończ ją, C'sunh!Chemik ruszył znowu do Tor z twarzą skręconą bólem, w dłoni miał cienką plastykowąrurkę.Oyarzabal podszedł nagle i złapał go za rękę.Inni jednak skoczyli na Oyarzabala, a C'sunhpochylił się nad sparaliżowaną.- Nie! - pisnęła Tor swe ostatnie.Drzwi otworzyły się i zobaczyła płynny błękit; pokój wypełniło kilku policjantów wmundurach.- Stój! - Wszędzie widać było broń, dwa lub trzy pistolety skierowane były w plecy i twarzC'sunha.Powoli wyprostował się znad swej ofiary.- Rzuć to! - polecił mu Siny.Biochemik puścił strzykawkę, Tor wzdrygnęła się, gdywylądowała o centymetry od jej bezbronnej nogi.- Doktor C'sunh, na me życie! - Z bezkształnej ściany błękitnych mundurów Torwyodrębniła komendanta policji.- Jesteś w naszych aktach, odkąd pamiętam - to wielkaprzyjemność spotkać się wreszcie z człowiekiem, a nie danymi.Uśmiechnęła się radośnie i zakułago w kajdanki.Jej ludzie zrobili to samo z Oyarzabalem i pozostałymi.Komendant pochyliła się,zajrzała w twarz Tor, zauważyła upadłą strzykawkę.Uśmiechnęła się znowu.- O, Tor Starhiker.Wydaje mi się, że nie może się pani doczekać, by coś nam powiedzieć.Ja też nie mogę.Hej,Woldantuz! Chodz tutaj i daj zastrzyk tej kobiecie.Właściwy.- Mrugnęła uspokajająco, gdypodszedł do nich i ukląkł jeden z policjantów.Tor ledwo zauważyła parzącą odtrutkę, gdy obok twarzy komendant pojawiła się inna,jeszcze bardziej zaskakująca.Polluks! - Słowo nie wyszło jej z gardła, lecz zaczynała odzyskiwać panowanie nad swoimciałem; czuła, jak opuszczają wpływ narkotyku.- Tor.Wszystko z tobą dobrze?- Co.coś.ty.powiedział? - Zabulgotała, oddychając ciężko.- Tor.Wszystko z tobą dobrze? - powtórzył, równie bezbarwnym głosem co poprzednio.Pochylił się i wyciągnął rękę, gdy spróbowała wstać.Chwyciła ją z wdzięcznością i podciągnęła sięw górę.- Uff.- Dotknęła dłonią twarzy, oszołomiona od ulgi, i oparła się ciężko o robota
[ Pobierz całość w formacie PDF ]