[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast tego pomagasz jej odnaleźć innego kochanka! Bogowie, do szpiku kości jest taka sama jak Arienrhod.Obie pragną tego samego kochanka; jedynego, którego pożądała tak bardzo, że znienawidziła siebie.Najwyższe kazirodztwo.Jeśli nie jest to najlepszym dowodem, że są tym samym.jakby nie było mnóstwa innych.- Pochylił się, dotknął krat otaczających jego nogi, zwiesił głowę.Gundhalinu poczuł rosnący mu w gardle wstręt.- Tego się po tobie spodziewałem, że ściągniesz wszystko na swój poziom, zmieszasz to z łajnem.Nie jesteś zdolny do niczego lepszego, nie rozumiesz nawet, iż w ten sposób pogrążasz i niszczysz siebie.- Skąd możesz wiedzieć? - Herne uniósł głowę.- Bo nie potrafisz zrozumieć, dlaczego bardziej mi zależy na pomaganiu Moon niż sobie.Bo nie potrafisz wyczuć, co w niej jest.- Zamknął oczy, patrząc w przeszłość.- Tak, zakochałem się w niej, ale nie było to jej zamiarem.Bierze poprzez dawanie.to cała różnica.Herne wyciągnął w wyzwaniu pudełko sterownika.- Jak myślisz, dlaczego to jej daję?- Z zemsty.Zamiast odpowiedzi Herne znowu spuścił głowę.- Żaden klon nie jest doskonałym odbiciem oryginału.Nawet bliźnięta nie są jednakowe, a rodzą się bez pośrednika.Panowanie nad procesem klonowania nie jest takie precyzyjne, można co najwyżej uzyskać niepełne odtworzenie.- Ułomną kopię - powiedział szorstko Herne.- Tak - Gundhalinu ponownie zacisnął usta.- Czemu jednak zmiany nie miałyby być na lepsze - obojętnie, czy polegałaby na stracie, czy zyskaniu?Herne rozważał tą możliwość.- Czemu nie.- Potarł brodę.- Skoro jesteś taki pewny, że Moon nie jest z nią jednakowa, to dlaczego nie mówisz jej prawdy?Gundhalinu pokręcił głową.- Próbowałem.- Spojrzał na swe przeguby, przesunął po nich nieczułymi palcami.- Jak mogę jej coś takiego powiedzieć?- Niedoszły samobójca - szepnął Herne.Gundhalinu zesztywniał, podniósł się na kolana.Spostrzegł jednak, że Herne go nie podbechtuje.- Czy to przez nią? - Herne zapytał śmiało, lecz bez złośliwości.Naciągał struny jak wytrawny muzyk.- Nie.- Gundhalinu pokręcił głową i ponownie opadł.- Dzięki niej dostrzegłem, że dla niektórych rzeczy warto żyć.- Zdumiał się, że nie uważa za dziwne mówienie tego Bezklasowemu, siedząc na podłodze burdelu.- Nigdy nie sądziłem, że można żyć bez osłony nie naruszonego honoru.A mimo to jestem tutaj - spróbował się roześmiać - nagi wobec wszechświata.To boli, boli jak diabli.ale może tylko dlatego, że teraz wyczuwam wszystko dużo wyraźniej.- I nie wiem jeszcze, czy mi się to podoba.- Przyzwyczaisz się do tego - powiedział gorzko Herne.- Widzisz, nigdy nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić, jak wy, Techy, połykacie truciznę za każdym razem, gdy życie daje wam kopniaka.Po tysiąckroć popełniłbyś samobójstwo, gdybyś żył tak jak ja, po tysiąckroć.- Masz rację.- Gundhalinu wzdrygnął się na myśl o znalezieniu się w stanie Herne'a.- Bogowie, byłby to los gorszy od śmierci.Herne patrzył na niego z lekkim wstrętem, z niezłomną nienawiścią, jaką obdarzał połowę ludzi, aż poczuł, że jego krucha arogancja załamuje się, a wzrok łagodnieje.- Tak.“Lepsza śmierć od hańby" jest przywilejem bogaczy.Tak jak woda życia.- Lecz tak naprawdę nikt nie posiada ani Życia, ani Śmierci.- Przywykłem do myśli, że nic nie jest dla mnie ważniejsze od życia, że nigdy nie zdołam zrozumieć takich mięczaków jak ty, którzy je odrzucają.Przetrwanie, tylko to się liczyło, obojętnie za jaką cenę.- Liczyło? - Gundhalinu oparł głowę o ścianę, zauważył nacisk położony na czas przeszły.Językiem bezwiednie przeszukiwał miejsce po zębie.Tak jak Herne spojrzał na zewnętrzny szkielet otaczający dolną połowę ciała kaleki, zrozumiał, co oznacza taka ułomność, strata wszystkiego, co w oczach byłego Starbucka, w oczach świata, do którego należał, czyniło go mężczyzną.- Nie musisz tu zostać, wiesz o tym.Na Kharemough potrafią zajmować się takimi rzeczami.- Po pięciu latach? - Herne podniósł głos, gotów wysunąć wszystkie argumenty, podać wszystkie odpowiedzi, które musiał stale powtarzać w myślach.- Nikt nie ma tylu pieniędzy.Ja na pewno nie.Nie starcza mi nawet na to, by wyrwać się z tej przeklętej kupy gnoju!- Idź do władz.Nie zostawią żadnego pozaziemca, który nie będzie tego chciał.- No jasne.- Herne wyciągnął spod łóżka butelkę, otworzył ją i pociągnął nie częstując.- Siny, czy masz pojęcie, ile zaległych kar czeka na mnie w domu? I w wielu innych miejscach.Jeśli sądzisz, że zgodzę się do końca życia pocić krwią na jakiejś karnej kolonii, to chyba zwariowałeś.- Pociągnął ponownie, głęboko.- Wygląda na to, że nie masz wielu możliwości, - I pewnie na więcej nie zasługujesz.Niespodziewanie poczuł jednak współczucie.Święci przodkowie - gdybym urodził się w jego ciele, a on w moim.- Przykro mi.- Jasne.- Wytarł usta.- A co z tobą, czy zamierzasz wrócić, by wyrzucili cię z policji i zamknęli w więzieniu? Nie.U licha, pewnie chcesz zwalić wszystko na chorobę.Zbrodnia z namiętności - zrobiłeś to z miłości.Miłość.miłość jest chorobą! - Zadrżała mu ręka zaciśnięta na szyjce butelki.Śmierć za pokochanie sybilli.śmierć za niekochanie.Gundhalinu zakaszlał, odwlekając moment odpowiedzi.Co zamierzam zrobić? Nie wiem.Przyszłość otwierała się przed nim jak nieskończone morze.- Zapytaj mnie jutro.- Spojrzał na drzwi, przez które ktoś wszedł - Persefona i ktoś jeszcze, osłonięty opończą i kapturem.Persefona usunęła się w bok, pozwalając podejść drugiej postaci, ostrożnie odsłoniła jej twarz.- Moon! - Gundhalinu uniósł się na kolana, podciągnął wzdłuż ściany, aż stanął zagapiony.Stała przed nim Moon, lecz delikatnie zmieniona sztuką makijażu - nie była przesadnie, bez smaku wymalowana jak Persefona, lecz zmieniona w jaśniejącą jak macica perłowa piękność, która wyparła z jego pamięci bladą, otwartą twarz prostej, tubylczej dziewczyny.Jej uczesane do góry włosy opinała siatka ze srebrnych nici z nanizanymi złotymi koralikami, oczy nie były w stanie podążyć za jej splotami.Tor ściągnęła płaszcz z ramion Moon, objawiając miodową suknię opływającą jej ciało jak pole falujących na wietrze traw, trzymającą się nie wiadomo na czym, opadającą ze stanika z kremowej koronki migoczącej zmysłowo na tle skóry.Kołnierz z mieniących się paciorków skrywał tajemny znak na gardle.BZ stał z zapartym tchem, patrzył, jak rozjaśnia się pod wpływem jego zachwytu.- BZ, nie.- urwała, uciekła przed jego wzrokiem, uświadamiając go sobie boleśnie.Nadal jednak się rozświetlała.- Pani.- Jak władca gwiazd Starego Imperium ujął jej dłoń, schylił się i dotknął jej na chwilę czołem.Królowa w każdym calu.- Z rozkoszą przed tobą ukląkłbym.- Moon uśmiechnęła się mile, nic nie rozumiejąc - uśmiechem własnym, a nie Arienrhod.- No i co powiesz, Herne? - spytała zadowolona Persefona, trzymając koczowniczą tunikę Moon.- Czy może tak być?- Czy ty to zrobiłaś? - zapytał.Skromnie wzruszyła ramionami.- No.pomógł mi Polluks.Jak na maszynę, ma dobry gust.- Arienrhod nie lubi tego koloru.- Herne postawił butelkę na podłodze.- Ale może być.Na bogów, jeszcze jak może! Proszę podejść, Wasza Wysokość.- Wyciągnął rękę.Gundhalinu skrzywił się, sam chwycił dłoń Moon, poczuł, jak ściska go mocno, patrząc na kalekę.- Nie nazywaj jej tak - przestrzegł go ostro.- Lepiej niech się przyzwyczai.Do licha, nie skrzywdzę cię! Nawet cię nie tknę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]