[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może nic więcej nie mówili.A może kupiec dodał: “Nie potrafi porządnie pracować.”Chwilowo wszystko to przysłaniał cień sinej chmury i lęk przed burzą.Należało dostać się do domu i ukryć w bezpiecznym miejscu.Biegł co sił.Torebkę z karmelkami ściskał w ręku.Słońce przypiekało mocno jak zwykle przed burzą.Samochód gwałtownie zatrąbił tuż za nim i zepchnął go na skraj drogi niby odrzucony tłumok.Auto nagle zahamowało, ktoś wychylił się z okna i krzyknął:-Nie łaź środkiem drogi, idioto!W głosie tym brzmiało przerażenie i złość.Przez opuszczoną szybę Mattis dostrzegł parę gniewnych oczu.Zupełnie nieznany mężczyzna.- O mały włos a byłbym cię przejechał-- ciągnął dalej zdenerwowany kierowca.- Leżałbyś teraz rozgnieciony na placek, jak można tak chodzić, kretynie!Nieznajomy podniósł szybę, samochód prychnął na Mattisa trującym wyziewem i odjechał.Mattis zachłysnął się i także ruszył naprzód, ale już skrajem drogi.Mattis rozumiał, że kierowca powiedziałby te same słowa każdemu innemu na jego miejscu, to był krzyk przerażenia.Mężczyzna był turystą, nie wiedział, z kim ma do czynienia.Mattis powtarzał sobie to ciągle od nowa, a jednocześnie uprzytamniał sobie, jaki stosunek łączy go z setkami milionów ludzi, którzy nic o nim nie wiedzą.Między nimi a nim istnieje niejako cień życzliwości.Jakże miła jest ta myśl, iż nieskończona liczba żywych istot nie ma najmniejszego pojęcia o tym, że on jest pomylony.Obecnie jednak musiał ścigać się z burzą.Jeśli chodziło o burzę, miał dużo doświadczenia.Czasem wyskakiwała niespodzianie, czasem zaczynała pomrukiwać dużo wcześniej, nim niebezpieczeństwo stawało się groźne.Kiedy indziej trzymała się z daleka, obierała inny kierunek.Na to nie było stałej reguły.Dzisiaj chmura widoczna z dala narastała powoli.Mattis mógł liczyć, że w porę dobiegnie do chaty.Dziewczynki, które zaczepiły go poprzednio, już nie siedziały przy drodze.Natomiast tamtych troje dalej pracowało w polu.“Czy ona daje mi znaki?"“Nie."“Pewno jest zmęczona."“Nie będę o niej myślał, zaraz nadejdzie burza, lepiej o takich rzeczach nie myśleć.Nawet nie mam ochoty.Różnie bywa podczas burzy."Nagle wpadł na znajomego, w każdym razie znajomego na tyle, że rozmawiał z nim, ilekroć go spotkał, i to bez lęku.Mężczyzna podniósł rękę, jakby Mattis był autobusem, który chciał zatrzymać.- Stop! Gdzie tak pędzisz, Mattis?- Przecież widzisz, co za pogoda - odpowiedział Mattis z powagą.- Jaka pogoda?- Zaraz będzie burza, widzisz przecież.A w takich razach najlepiej być w domu.Mężczyzna wiedział, jak się sprawy mają, gdy chodziło o Mattisa i burzę; spojrzał na niebo.- Coś mi się zdaje, że możesz być spokojny.Z tej chmury nie będzie burzy, widzisz, już się rozchodzi.Mattis potrząsnął głową, nie wierzył własnym uszom, znajomy mówił tak tylko po to, żeby go pocieszyć.Rowerzysta w sklepie twierdził, że będzie straszna burza, tamten bez wątpienia był bliższy prawdy.- Spojrzyj, Mattis, mówię prawdę?W tej samej chwili chmura zaczęła się rozpływać, między nią a wzgórzami zajaśniał błękit nieba.Już przestała grozić, nie będzie błyskawic.Niebo robi się cudownie niebieskie i piękne.- Widzisz? To obłoki wróżące pogodę kłębią się dokoła.Mattis odetchnął głęboko, z ulgą.- Chcesz karmelka? - spytał z wdzięcznością.Mężczyzna poszedł swoją drogą, ssąc żółty cukierek.Mattis ruszył dalej, już teraz zwykłym krokiem.“Zrobiło się późno, nie ma celu pytać o pracę” - stwierdził pospiesznie.Co prawda nie miał ochoty wracać teraz do domu i zdawać Hege sprawę z tego, co było.Zaledwie skończył z burzą, już powracały dawne, codzienne wyrzuty sumienia.Doszedł do ścieżki wiodącej do domu.Stąd mógł zobaczyć dwie usychające osiki.Ale nawet na nie nie spojrzał.Nie spojrzał na nie, bo zdarzyło się coś nadzwyczajnego, wobec czego o wszystkim zapomniał.Na środku dróżki stał duży lśniący ptak.Nieznany ptak.Łebek trzymał wysoko podniesiony i patrzył na zbliżającego się Mattisa.“Co to takiego?" - pomyślał zdumiony Mattis.W duszy czuł dziwną pustkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]