[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzieci będą wracad do domu bezpośrednio nad naszymi głowami,a rodzice będą na nich czekad na gankach.Samice są odrobinęwiększe od samców.Ich domy znajdują się wysoko wśród drzew,zwykle wokół głównego pnia albo w rozwidleniu konarów, gdziezaczyna się najgęstsze listowie.- Jak już mówiłem, poinformowaliśmy starszyznę o naszejwizycie i uzyskaliśmy ich zgodę, pod warunkiem że nie będziemywywoływad zamieszania.Ale innym Dameii to się nie podoba.Kiedy zaczną się nudzid tym, że się im przyglądamy, zaczną znikadz widoku.Większośd z nich, tak naprawdę nie odleci ani nie scho-wa się w głównej chacie, ale Dameii na drzewie są w stanie zniknąddosłownie na waszych oczach.Poza tym hodują i tresują latająceliście, takie jak te, które widzieliśmy przy lądowisku, by w raziepotrzeby otoczyły nas gęstą chmurą.- Jeżeli któreś z was zastanawia się, skąd wzięły się tu teścieżki i okop, już wyjaśniam.Pewnie trudno w to uwierzyd, alewłaśnie z takiej sielankowej okolicy wojska federalne poprowa-dziły swój ostatni atak.Sami zobaczycie skalę umocnieo - po-trzebny był cały batalion federalny.- A teraz do góry - pamiętajcie, żadnych rozmów! I patrzcieim na plecy.Zagania ich ręką, przyciskając palec do ust.Potem razem z Córy wspina się niepozorną ścieżką i w koocustają w okopie, na zakręcie, niegdyś stanowiącym punkt dowodze-nia sektorem.Okop jest tu płytki; kładą się w nim, a Kip machado Córy, by rozpoczęła obserwację Dameii; miała mniej okazji odniego, by im się przyjrzed.Córy podkrada się do przodu i rozchylatrawę, podczas gdy on sam odwraca się, by sprawdzid turystów.Doktor Ochter, wolny od bólu, wspina się w dobrym tempie.Zannez rozpaczliwie usiłuje jednocześnie nakręcid swą trupę pod-czas wspinaczki i jak najszybciej wypatrzyd Dameii.Nagle wybu-cha stłumionymi przekleostwami i wściekle wymachuje w kie-runku czegoś wśród krzewów.Kip przygląda się uważnieji spostrzega małego księcia Pao, usłużnie starającego się pomócwiększej i atletycznie zbudowanej Starcem w pokonaniu wąwozu.Komiczne.Córy ogląda się przez ramię i widok ten wywołuje uśmiech najej twarzy.Twarz Zanneza czerwienią dorównuje jego strojowi;książę ignoruje go, dopóki Starcem nie dociera na równy teren.Wtedyodsuwa się na bok i staje się na powrót normalnym chłopcem.Tymczasem Yule pnie się w górę równym tempem, rozglądającsię na wszystkie strony, nawet w kierunku pensjonatu.Taka czuj-nośd dosyd zaskakuje Kipa.Wysoki Vovoka, podążający na samymkoocu, również zaskakuje go, lecz tym razem brakiem zaintereso-wania.Wydaje się interesowad jedynie niebem na wschodzie.Cóż,rzezbiarstwo świetlne jest zapewne całkowicie abstrakcyjne.Córy przywołuje go usilnie do siebie, z ogniem w oczach i ki-wając twierdząco głową.Kip wie, że zobaczyła to, na co miałanadzieję - Dameii na otwartej przestrzeni, na okrągłych gankach,otaczających poszczególne chaty-sypialnie.Na Damiemie nie mazim, więc ich konstrukcja jest charakterystyczna dla tropików.Już prawie czas południowego przylotu dzieci do domu.Ta wioska - jego specjalna wioska - składa się z trzydziestujeden rodzin, mających w sumie około czterdziestu dzieci w wiekuszkolnym.Szkoła oddalona jest o jakieś piętnaście minimów lotu,w kępie starodrzewu, nieopodal innego z rozlicznych jezior, i ob-sługuje kilka okolicznych wiosek.Nauczanie szkolne stało się terazznacznie poważniejszą sprawą, odkąd Galaktyka przybyła na Da-miema; jednym z podstawowych zadao Kipa jest pisanie tekstówdo przepięknych książek Dameii o stronach cienkich niczym bibuła.Kip rozgląda się ostatni raz; wszyscy podopieczni są już na miej-scu i zachowują się przyzwoicie.Nawet Yule pozbył się swego po-gardliwego uśmiechu i nareszcie wygląda na tego, kim zapewne jest,przyzwoitego młodego naukowca.Zannez wycelował w wioskęwszystko, czym dysponuje, podczas gdy czworo jego młodych akto-rów wpatruje się jak urzeczeni.Dobrze; Kip podpełza do szczeliny,jaką przygotowała dla niego Córy, i wygląda na zewnątrz.Rozciągający się przed nim widok spełnia jego oczekiwania;na wszystkich gankach siedzą Dameii, kilku ze złożonymi skrzyd-łami, pozostali z szeroko rozpostartymi, łagodnie wachlując po-wietrze w oczekiwaniu.Pierwsze wrażenie nieodmiennie koncentruje się wokół ichskrzydeł i piękna, jak gdyby olbrzymie kwiaty rozłożyły swe płatkiwśród koron drzew.Dopiero nasyciwszy się tymi szczegółami, okozdolne jest przyswoid jeszcze większe piękno kształtów i ruchówDameii.Spośród wszystkich obcych ras znanych Kipowi, jedynieDameii są niedoścignieni pod każdym względem, według ludzkichstandardów.Za dawnych czasów Kip próbował opisywad ich przyjaciołom,lecz szybko zrezygnował.Jego słowa nie były w stanie oddad sur-realistycznej elegancji kooczyn i skrzydeł, naturalnego sposobu,w jaki płynnie przechodzili od jednej pozy do drugiej, zaskakująci pieszcząc oko serią subtelnych, wizualnych niespodzianek.I byłoto więcej niż tylko piękno dla oka; serce ujmowała ich kruchośd,paradoksalnie połączona z darem podniebnego lotu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]