[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spodziewał się, że lada moment ktoś go zgani za to, że oddalił się z posterunku, spyta o coś albo każe mu się zatrzymać.Gdyby tak się stało, zamierzał wzruszyć ramionami i jakby nigdy nic wrócić na teren patrolowany przez strażnika.Ale wokół zalegała cisza.Wreszcie dotarł do ciemnego podjazdu.Piętnaście metrów dalej z uchylonych drzwi sączyło się światło; jakaś kobieta postawiła na ziemi dwie papierowe torby i właśnie otwierała pojemnik na śmieci.Wasilij podjął decyzję i przyśpieszył kroku.Podszedł do kobiety; była gruba i miała na sobie strój pokojówki.- Przepraszam, ale kapitan kazał mi przekazać wiadomość Herr Werachtenowi.- Coś ty za jeden? - spytała.- Nowy.Daj, pomogę ci - rzekł, podnosząc torby.- Faktycznieś nowy.Inni to by tylko wołali: Helga zanieś, Helga przynieś.A bo to na posyłki jestem, czy co? No, to jaką masz wiadomość? Przekażę staremu.- Niestety, nie mogę ci powiedzieć.Nie znam Herr Werachtena i nie zależy mi na tym, żeby go poznać, ale kazano mi przekazać wiadomość osobiście.- Ech, ci Kommandos! Cuchnące piwem ścierwa! Kupa nicponi i tyle.Ale ty jakoś lepiej wyglądasz od reszty.- Przepraszam, ale kazano mi się pośpieszyć.- Człowiek nie może chwili postać, ciągle tylko szybciej i szybciej.Która to? Dziesiąta? No to stara jest już na górze u siebie, a stary jak zwykle w kaplicy.- A którędy.?- No dobra, wchodź, co mi tam! Mogę cię zaprowadzić.Tak, lepiej wyglądasz i jakiś grzeczniejszy jesteś od innych.Mam nadzieję, że się nie zmienisz!Przeszła długim korytarzem, na końcu którego znajdowały się drzwi prowadzące do ogromnego hallu.Na ścianach, jeden obok drugiego, wisiały obrazy z okresu Renesansu.Specjalnie podświetlone, o żywych, soczystych barwach, ciągnęły się w górę wzdłuż krętych schodów z włoskiego marmuru.Z hallu odchodziły drzwi do kilku jeszcze większych pomieszczeń.Wystarczył rzut oka, aby zorientować się, że Heinrich Kassel ani trochę nie przesadził mówiąc, że dom jest pełen antyków.Niestety Taleniekow nie miał czasu rozejrzeć się dokładniej, bo po chwili pokojówka minęła schody i skręciła w boczny korytarz.Zbliżyli się do ciężkich, mahoniowych drzwi, które zdobiły wyryte w drewnie sceny biblijne.Kobieta nacisnęła klamkę.Zeszli po wyłożonych szkarłatnym dywanem schodach do dużego pomieszczenia o posadzce z tego samego marmuru co schody w głównym hallu i ścianach pokrytych arrasami przedstawiającymi sceny z życia świętych.Na lewo od wejścia stała stara, pięknie rzeźbiona ława kościelna - przykład dawno zapomnianego kunsztu średniowiecznych cieśli.Najwyraźniej służyła do medytacji, bo naprzeciw niej wisiał arras przedstawiający stacje Drogi Krzyżowej.Na końcu pomieszczenia znajdowały się łukowe drzwi, za którymi przypuszczalnie mieściła się kaplica Walthera Werachtena.- Jak chcesz, możesz wejść i staremu przeszkodzić - powiedziała Helga bez entuzjazmu w głosie.- Wina spadnie na szefa Kommandos.Ale na twoim miejscu poczekałabym.Za chwilę ksiądz skończy tę swoją paplaninę.- Ksiądz? -Wasilij nie potrafił ukryć zdumienia.Kapłan w takim domu? Consigliere matarezowców modli się z księdzem?- Ano ksiądz.Jego pieprzona świątobliwość.- Helga odwróciła się i ruszyła w stronę schodów.- Rób, jak chcesz - rzuciła przez ramię.- Ja tam nikomu nie mówię, co ma robić.Taleniekow odczekał aż ciężkie, mahoniowe drzwi na końcu schodów otworzą się i zamkną, następnie podszedł cicho do drzwi kaplicy i przyłożył do nich ucho, próbując zrozumieć słowa pieśni dobywającej się z wewnątrz.Język rosyjski! Śpiewano po rosyjsku!Właściwie nie powinien był się dziwić, skoro w środku znajdował się tylko jeden parafianin, jedyny żyjący syn księcia Andrieja Woroszyna.Dopiero po chwili zrozumiał, że to sam fakt nabożeństwa wprawił go w zdumienie.Położył dłoń na klamce, nacisnął ją i przez wąską szparę w drzwiach zajrzał do kaplicy.Uderzył go w nozdrza słodko-kwaśny zapach kadzideł, a na szarych, betonowych ścianach ujrzał wielkie, ruchome cienie, które rzucały migoczące płomienie dwóch ogromnych świec.Zmrużył oczy, żeby przyzwyczaić wzrok do blasku.W licznych niszach wisiały stare prawosławne ikony, te najbliżej ołtarza przedstawiały postacie świętych z uniesionymi ramionami, wyciągniętymi w stronę złotego krzyża.Przed krzyżem stał ksiądz odziany w białą, zdobioną srebrem i złotem ryzę.Powieki miał opuszczone, ręce skrzyżowane na piersiach; z jego ledwie poruszających się ust wydobywały się słowa pieśni powstałej ponad tysiąc lat temu.A potem Taleniekow dostrzegł starca o siwych, przerzedzonych włosach, które opadały w strąkach na chudą, długą szyję.Walther Werachten leżał wyciągnięty u stóp kapłana, na marmurowych stopniach ołtarza; ręce miał rozpostarte na kształt krzyża, czoło przytknięte do marmurowej posadzki w geście pełnym pokory.Ostatnie wersy prawosławnej litanii Kyrie Eleison ksiądz odśpiewał nieco głośniej.Zaczęła się dalsza część mszy, czy raczej farsy, bo cicha, spokojna wymiana słów między grzesznikiem a kapłanem była szczytem zakłamania i obłudy.Wasilij pomyślał o zbrodniach, jakich dopuścili się matarezowcy i poczuł obrzydzenie.Pchnął drzwi na oścież i wszedł do środka.Ksiądz, zaskoczony, otworzył oczy i z oburzeniem opuścił ręce.Werachten odwrócił się; jego chude ciało zadrżało.Z trudem, niezdarnie, dźwignął się na kolana.- Jak pan śmie przeszkadzać! - zawołał po niemiecku.- Kto panu pozwolił tu wejść!- Pewien historyk z Petersburga, Woroszynie - odparł Taleniekow po rosyjsku.- Czy ta odpowiedź cię zadowala?Z wrażenia Werachten opadł bezsilnie na stopnie przed ołtarzem.Wspierając się na nich rękami, znów podniósł się na kolana, po czym przysunął ręce do twarzy i zasłonił oczy, jakby go piekły albo jakby ktoś usiłował mu je wydrapać.Kapłan ukląkł obok starca, położył dłonie na jego ramionach i przytulił go do siebie.Patrząc gniewnie na Taleniekowa, spytał ostrym tonem:- Kim pan jest? Jakim prawem.- Nie mów mi o prawach, sługo boży! Niedobrze mi się robi na twój widok! Pasożyt!Ksiądz nie obruszył się.Tuląc do siebie białowłosego mężczyznę, wyjaśnił spokojnie:- Wezwano mnie tu wiele lat temu.Tak jak moi poprzednicy, o nic nie proszę i nic nie otrzymuję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]