[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mia­łam szczęście, co? - Wzruszyła ramionami.- A jeśli naprawdę szczęście mi sprzyja, to kto wie? Mogę dostać też zmianę popołudniową.- Słuchaj, naprawdę nie chciałem.- Jest tylko potrawka.Bierzesz albo zostawiasz.Trzech klien­tów dziś rano zrobiło jedno i drugie.- Wezmę.Posłuchaj, nie uwierzysz, ale znalazłem na plaży tę książkę.W ręku.- Nie wolno mi rozmawiać z klientami.Może to nie jest naj­lepsza posada w mieście, ale nie chcę przez ciebie jej stracić - burk­nęła Ginger.- Potrawka rybna, tak?- Och.Tak.Przepraszam.Przerzucił kolejne strony.Przed Deccanem zapisywał je Tento, który także trzy razy dziennie wznosił modły, także czasem dostawał ryby i także chodził do toalety, ale albo nie był w tym tak gorliwy jak Deccan, albo nie zawsze uważał, że warto ten fakt odnotowywać.Przed nim modlił się ktoś o imieniu Meggelin.Długi łańcuch ludzi żył na tej plaży, a jeszcze dawniej była ich cała grupa.Dalej notatki sprawiały wrażenie bardziej oficjalnych.Trudno powiedzieć.Wyglą­dały jak zapisane szyfrem: równe linie złożonych obrazków.Ze stukiem wylądowała przed nim miska pierwotnej zupy.- Słuchaj - odezwał się.- O której kończysz.- Nigdy - oznajmiła Ginger.- Myślałem, że może wiesz, gdzie.- Nie.Spojrzał na mulistą powierzchnię.Borgle wyznawał zasadę, że jeśli można coś znaleźć w wodzie, jest to ryba.W cieczy pływało coś fioletowego, co miało przynajmniej dziesięć nóg.Victor zjadł potrawkę mimo wszystko.Kosztowała trzydzieści pensów.Ginger krzątała się za ladą, odwrócona do niego plecami na modłę latarni morskiej: jakkolwiek usiłował zwrócić na siebie jej uwagę, wciąż widział tylko plecy, choć miał wrażenie, że wcale się nie porusza.W końcu wyszedł poszukać jakiejś pracy.Victor nigdy w życiu nie pracował.Według jego opinii, posady to wypadki, jakie spotykają innych.***Bezam Plan ter poprawił żonie zawieszoną na szyi tacę.- W porządku - uznał.- Masz wszystko?- Pukane ziarna trochę zmiękły - poskarżyła się.- I nie ma sposobu, żeby kiełbaski były gorące.- Będzie ciemno, skarbie.Nikt nie zauważy.Pociągnął za pasek i odstąpił.- No dobrze - stwierdził, - Wiesz, co robić.W połowie prze­rwę puszczanie ruchomego obrazka i pokażę planszę „Macie ocho­tę na chłodny, odświeżający napój i trochę pukanych ziaren?”, a ty wtedy wejdziesz tamtymi drzwiami i przespacerujesz się przejściem.- Możesz przy okazji wspomnieć o chłodnych, odświeżających kiełbaskach - zauważyła pani Planter.- I chyba nie powinnaś używać pochodni, żeby wskazywać lu­dziom ich miejsca - dodał Bezam.- Za często coś się przypala.- Inaczej nic nie widzę po ciemku.- Tak, ale wczoraj musiałem oddać krasnoludowi pieniądze.Są strasznie drażliwi na punkcie swoich bród.Wiesz co, skarbie? Dam ci salamandrę w klatce.Od świtu leżą na dachu, więc powin­ny już być gotowe.Były.Drzemały w swoich klatkach, z ciałami wibrującymi lekko od absorbowanego światła.Bezam wybrał sześć najbardziej dojrza­łych, zszedł do pokoju projekcyjnego i wcisnął je do wyświetlające­go pudła.Błonę od Gardła nawinął na szpulę i spojrzał w ciemność.No trudno.Trzeba wyjrzeć, czy ktoś czeka przed drzwiami.Ziewając poczłapał do wejścia.Wyciągnął rękę, odsunął rygiel.Otworzył drzwi na oścież.- Dobrze, dobrze -wymamrotał.-Już zaczynamy.Obudził się w pokoju projekcyjnym.Pani Planter wachlowała go swoim fartuchem.- Co się stało? - wyszeptał, próbując wypchnąć z pamięci wspo­mnienie depczących go stóp.- Mamy pełną salę - odparła.- A przed piwnicą ciągle stoi ko­lejka! Na całą ulicę! To przez te ohydne plakaty.Bezam powstał - chwiejnie, ale stanowczo.- Zamknij się, kobieto, idź do kuchni i puknij jeszcze trochę ziaren - polecił.- A potem wróć tutaj.Pomożesz mi przemalować napisy.Jeśli stoją w kolejce do miejsc po pięć pensów, będą też stać po dziesiątce.Podwinął rękawy i chwycił korbę.W pierwszym rzędzie siedział bibliotekarz z torbą fistaszków na kolanach.Po kilku minutach przestał gryźć, z otwartymi ustami pa­trzył i patrzył na migotliwe obrazki.***- Przytrzymać konia, proszę pana? Proszę pani?- Nie!Do południa Victor zarobił dwupensówkę.Nie dlatego że ludzie nie mieli koni do trzymania, ale jakoś nie chcieli, żeby on je trzymał.W końcu zgarbiony człowieczek, stojący trochę dalej, podszedł do niego, ciągnąc za sobą cztery konie.Victor obserwował go od kil­ku godzin, zdumiony, że ktokolwiek rzuca pomarszczonemu homunkulusowi miły uśmiech, a co dopiero lejce.A jednak jego inte­res kwitł, podczas gdy szerokie bary, przystojny profil i uczciwy, szczery uśmiech Victora okazywały się niepokonanymi przeszkoda­mi w karierze trzymacza koni.- Jesteś tu nowy, co? - odezwał się człowieczek.- Tak - przyznał Victor.- Aha.Od razu zgadłem.Czekasz na wielką szansę w migaw­kach, co? - Uśmiechnął się przyjaźnie.- Nie.Właściwie to już miałem wielką szansę.- Więc co tu robisz? Victor wzruszył ramionami.- Zmarnowałem ją.- Ach, tak.Tak, psze pana, dziękuję uniżenie, niech bogowie mają pana w opiece, natychmiast, psze pana! - zawołał człowieczek, odbierając kolejną uzdę.- Nie potrzebujesz przypadkiem asystenta? - zapytał smętnie Victor.***Bezam Plan ter wpatrywał się w stos monet na stole.Gardło Dibbler przesunął dłonie i stos stał się nieco mniejszy, ale wciąż pozostał największym stosem monet, jaki Bezam Plan ter w życiu widział - to znaczy na jawie.- I ciągle go wyświetlamy, co kwadrans - szepnął.- Musiałem nająć chłopaka, żeby kręcił korbą.Nie wiem, co zrobię z takimi pie­niędzmi.Gardło poklepał go po ramieniu.- Kup większy lokal - poradził.- Myślałem już o tym - wyznał Bezam.- Tak.Coś z takimi eleganckimi kolumnami od frontu.Moja córka Calliope ładnie gra na organach; mogłaby akompaniować.I powinno tam być dużo zło­tej farby i takich skręconych kawałków.Oczy mu się zaszkliły.Idea znalazła kolejny umysł.Sny Holy Woodu.i niech to będzie pałac, tak jak legendarny Rhoxie z Klatchu, albo najwspanialsza ze wszystkich świątyń, z niewolnicami sprzeda­jącymi pukane ziarna i fistaszki, a Bezam Planter będzie chodził z miną właściciela, w czerwonym aksamitnym kubraku ze złotą lamówką.- Tak? - szepnął.Pot wystąpił mu na czoło.- Mówiłem, że wyjeżdżam - powtórzył Gardło.- Trzeba być w ruchu przy ruchomych obrazkach.Sam wiesz.- Pani Planter uważa, że powinniście robić więcej obrazków z tym młodym człowiekiem - oświadczył Bezam.- Całe miasto mó­wi tylko o nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl