[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Hong miał umysł jak nóż, choć całkiem możliwe, że z zakrzywionym ostrzem.Drzwi się rozsunęły.Gwardzista o poczerwieniałej od biegu twarzy rzucił się na podłogę.- O panie Hong, który wywyższony jest.- Tak, rzeczywiście - przerwał mu z roztargnieniem pan Hong, wykonując trudne zagięcie.- Co się tym razem nie udało?- Panie?- Pytałem, co się tym razem nie udało.- Uhm.zabiliśmy cesarza zgodnie z poleceniem.- Czyim?- Panie! Sam rozkazałeś!- Czyżby? - zdziwił się pan Hong, składając papier wzdłuż.Gwardzista przymknął oczy.Miał wizję - bardzo krótką wizję - swojej przyszłości.Był w niej zaostrzony kij.Mówił dalej:- Nigdzie nie znaleźliśmy więźniów, panie! Słyszeliśmy, że ktoś się zbliża, a potem.potem zobaczyliśmy dwoje ludzi, panie.Ścigamy ich.Ale pozostali zniknęli.- Żadnych sloganów? Żadnych rewolucyjnych ulotek? Żadnych winnych?- Nie, panie.- Rozumiem.Pozostań tutaj.Dłonie pana Honga nie przerywały pracy, on zaś spojrzał na trzecią osobę w komnacie.- Masz mi coś do powiedzenia, Dwa Ogniste Zioła? - zapytał uprzejmie.Przywódca rewolucjonistów zmieszał się trochę.- Czerwona Armia była dość kosztowna - przypomniał pan Hong.- Sam druk ulotek.I nie możesz się skarżyć, że ci nie pomagałem.Otworzyliśmy drzwi cel, zabiliśmy strażników, daliśmy twoim nędznym ludziom miecze i mapę, czyż nie? A teraz trudno mi będzie twierdzić, że zamordowali cesarza, niech pozostanie martwy przez dziesięć tysięcy lat, skoro nie ma po nich nawet śladu.Ludzie zaczną stawiać zbyt wiele pytań, a nie mogę przecież zabić wszystkich.W dodatku, jak się zdaje, mamy też w pałacu jakichś barbarzyńców.- Musiało się zdarzyć coś nieprzewidzianego, panie.- Zioła jak zahipnotyzowany wpatrywał się w dłonie pieszczące papier.- Co za szkoda.Nie lubię, kiedy zdarza się coś nieprzewidzianego.Gwardzisto! Zrehabilituj swą nędzną osobę i wyprowadź go.Będę musiał zrealizować inny plan.- Panie!- Słucham cię, Dwa Ogniste Zioła.- Kiedy ty.kiedy uzgodniliśmy.kiedy zostało uzgodnione, że Czerwona Armia będzie ci oddana, obiecałeś mi rekompensatę.Pan Hong uśmiechnął się.- A tak, przypominam sobie.Powiedziałem, nieprawdaż, że ani słowem, ani na piśmie nie wydam rozkazu, by cię zgładzić.I muszę dotrzymać słowa.Inaczej kim bym się stał?Wykonał ostatnie zagięcie i rozłożył dłonie, stawiając papierową ozdobę na lakierowanym stoliku przed sobą.Zioła i żołnierz spojrzeli na nią.- Gwardzisto.zabierz go stąd - polecił pan Hong.Była to przepięknie skonstruowana figurka człowieka.Zdawało się jednak, że zabrakło papieru na głowę.* * *Wewnętrzny dwór składał się z około osiemdziesięciu mężczyzn, kobiet i eunuchów na różnych etapach niewyspania.Zdumieli się, widząc, kto siedzi na tronie.Orda zdumiała się, widząc dwór.- Kim są te wszystkie toboły z przodu, z gębami jakby się octu napiły? - szepnął Cohen, od niechcenia podrzucając nóż.- Chyba nawet bym ich nie spalił.- To żony poprzednich cesarzy - syknął Sześć Dobroczynnych Wiatrów.- Ale nie musimy się z nimi żenić, co?- Nie wydaje mi się.- A czemu mają takie małe stopy? - pytał dalej Cohen.- Lubię solidne stopy u kobiet.Sześć Dobroczynnych Wiatrów wytłumaczył.Twarz Cohena stwardniała.- Dużo się uczę o tej cywilizacji, nie ma co - stwierdził.- Długie paznokcie, okaleczone stopy i słudzy biegający dookoła bez swoich rodzinnych klejnotów.Ha.- Co się tu dzieje, jeśli wolno spytać? - odezwał się mężczyzna w średnim wieku.- Kim jesteś? Kim są ci starzy eunuchowie?- A kim ty jesteś? - zapytał Cohen.Wydobył miecz.- Chcę wiedzieć, żeby można to było wypisać na twoim nagrobku.- Zastanawiam się, czy pora nie jest właściwa na prezentację - wtrącił Saveloy.Wystąpił naprzód.- To - rzekł - jest Dżyngis Cohen.Odłóż to, Dżyngis.Formalnie rzec biorąc, barbarzyńca.A to jego orda.Zdobyli wasze miasto.A wy.- Barbarzyńscy najeźdźcy? - rzucił z wyższością dworzanin.- Barbarzyńscy najeźdźcy przybywają tysiącami! Wielcy, wrzeszczący mężczyźni na małych konikach!- A nie mówiłem? - wtrącił Truckle.- Ale czy ktoś mnie posłucha?- Nie jedliśmy jeszcze śniadania - zauważył Cohen, znowu podrzucając nóż.- Ha! Wolę raczej zginąć, niż poddać się komuś takiemu!Cohen wzruszył ramionami.- Czemu od razu nie mówiłeś?- Oj! - szepnął Sześć Dobroczynnych Wiatrów.Był to bardzo precyzyjny rzut.- A kim on był właściwie? - spytał Cohen, gdy ciało osunęło się na podłogę.- Ktoś go tu znał?- Dżyngis.- Saveloy westchnął ciężko.- Tyle razy już miałem ci powiedzieć: kiedy ludzie mówią, że wolą zginąć, to niekoniecznie naprawdę wolą zginąć.Nie zawsze.- No to czemu tak mówią?- Bo tak się robi, mniej więcej.- Znów ta cywilizacja?- Obawiam się, że tak.- Może załatwimy to raz na zawsze, dobrze? - Cohen wstał.- Kto woli raczej zginąć, niż mieć mnie za cesarza, ręka w górę.- Jest ktoś? - zachęcił Saveloy.* * *Rincewind biegł kolejnym korytarzem.Czy w tym miejscu w ogóle nie było zewnętrza? Kilka razy już sądził, że znalazł wyjście, ale prowadziło na wewnętrzny dziedziniec gigantycznego budynku, pełen pluskających fontann i wierzb płaczących.W dodatku pałac zaczynał się budzić.Słyszał.czyjeś szybkie kroki za sobą.Ktoś zawołał:- Hej!Rincewind skoczył w najbliższe drzwi.Znalazł się w pomieszczeniu wypełnionym parą.Przepływała wielkimi, kłębiastymi chmurami.Niewyraźnie dostrzegł człowieka popychającego wielkie koło.Przez myśl przemknęły mu słowa „izba tortur”, ale zapach mydła sprawił, że zastąpiło je słowo „pralnia”.Dość blade, lecz niewiarygodnie czyste postacie unosiły głowy znad balii i przyglądały mu się z ledwie śladem zaciekawienia.Nie wyglądały na ludzi mających kontakt z bieżącą sytuacją.Na wpół przebiegł, na wpół przespacerował między bulgoczącymi kotłami.- Tak trzymać.Dobra robota.Tak jest, szur-szur-szur.Niech popatrzę, jak te wyżymaczki wyżymają.To lubię.Czy jest tu inne wyjście? Piękne bąbelki, naprawdę doskonałe bąbelki.Ach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]