[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cisza spływała z solidnego drewna.Jednak w przeciwieństwie do ciszy, która ogarnęła pozostałą część miasta, ta cisza była czujna, płytka.Była jak milczenie śpiącego kota, który właśnie otworzył jedno oko.Kiedy nie mógł już znieść jej dłużej, Spelter osunął się na ko­lana i spróbował zajrzeć pod drzwi.W końcu przysunął usta jak najbliżej zakurzonej szczeliny pod najniższym zawiasem.- Hej tam! - szepnął.- Hm.Słyszysz mnie? Był niemal pewien, że w ciemności coś się poruszyło.Spróbował znowu.Każde uderzenie serca przynosiło zmianę nastroju, od przerażenia do nadziei.- Hej! To ja, hm, Spelter.Rozumiesz? Odezwij się, proszę.Być może wielkie, skórzaste stopy skradały się lekko po podło­dze, a może to tylko trzeszczały napięte nerwy Speltera.Spróbował przełknąć ślinę i zaczął znowu.- No dobrze, niech będzie.Ale słuchaj, oni chcą zamknąć Bi­bliotekę.Cisza stała się głośniejsza.Śpiący kot zastrzygł uchem.- Dzieje się coś niedobrego - wyznał kwestor i zatkał sobie usta dłonią, wystraszony ogromem tego, co właśnie powiedział.-Uuk?Był to najlżejszy z dźwięków, niczym czkawka karaluchów.Ośmielony Spelter przysunął wargi bliżej do szczeliny.- Czy masz tam, hm, patrycjusza?- Uuk.- A co z jego pieskiem?-Uuk.- Aha.To dobrze.Spelter wyciągnął się jak długi w spokojnej ciemności nocy i zabębnił palcami po chłodnej podłodze.- Czy nie zechciałbyś, hm, mnie też wpuścić do środka? - zapytał.-Uuk!Spelter skrzywił się w mroku.- A może, hm, mógłbym wejść tylko na chwilę? Powinniśmy omówić pewne ważne sprawy.Jak mężczyzna z mężczyzną.- Iik.- To znaczy z małpą.- Uuk.- A może ty wyjdziesz?- Uuk.Spelter westchnął.- Ta demonstracja lojalności jest godna podziwu, ale przecież umrzesz tam z głodu.- Uuk uuk.- Jakie inne wejście?- Uuk.-Dobrze, niech ci będzie - mruknął Spelter.Po tej wymianie zdań czuł się pewniej.Wszyscy na Uniwersytecie żyli jak we śnie, zaś bibliotekarz nie pragnął od świata niczego prócz miękkich owo­ców, regularnych dostaw kart katalogowychi mniej więcej raz w miesiącu możliwości wskoczenia przez mur do prywatnej mena­żerii patrycjusza*.W jakiś niezwykły sposób dodawało to otuchy.- Czyli nie brakuje ci bananów i tak dalej? - upewnił się jesz­cze po chwili.-Uuk.- Nie wpuszczaj nikogo, dobrze? Hm.Mam wrażenie, że to bardzo ważne.- Uuk.- To dobrze.- Spelter wstał i otrzepał kolana.Potem przytknął jeszcze wargi do dziurki od klucza i dodał: - Nikomu nie ufaj.- Uuk.W Bibliotece nie było całkiem ciemno, gdyż stłoczone rzędami na półkach książki wydzielały delikatne oktarynowe lśnienie, powodowane taumaturgicznym wyciekiem w silnym polu okultystycznym.Było dostatecznie jasno, by dostrzec blokujący drzwi stos regałów.Były patrycjusz został delikatnie umieszczony w słoju na biurku bibliotekarza.Sam bibliotekarz siedział pod blatem, owinięty kocem, trzymając na kolanach Szczekacza.Od czasu do czasu zjadał banana,Spelter tymczasem wlókł się kulejąc pustymi korytarzami Uniwersytetu, zmierzając ku bezpieczeństwu własnej sypialni.Tylko i dzięki temu, że nerwowo wytężał uszy, nasłuchując najlżejszych , drgnień powietrza, na samym progu słyszalności dotarł do niego odgłos szlochu.W tym miejscu nie był to dźwięk zwyczajny.W wyściełanych dywanami korytarzach, wśród kwater starszych magów, można późną nocą usłyszeć rozmaite odgłosy, takie jak chrapanie, ciche brzęczenie szkła, niemelodyjne nucenie, od czasu do czasu pisk i syk nieudanego zaklęcia.Ale odgłos czyjegoś cichego płaczu był tak niezwykły, że Spelter skręcił mimo woli i zaczął się skradać przejściem wiodącym do apartamentu nadrektora.Drzwi stały otworem.Powtarzając sobie, że naprawdę nie powinien, gotów do błyskawicznego odwrotu, Spelter zajrzał do środka.* Nikt nigdy nie miał dość odwagi, by go zapytać, co tam robi.Rincewind wytrzeszczył oczy.- Co to jest? - szepnął.- Myślę, że to jakaś świątynia - stwierdziła Conena.Rincewind stał zadzierając głowę.Tłumy mieszkańców Al Khali krążyły wokół niego niczym ilustracja ludzkich ruchów Browna.Świątynia, pomyślał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl