[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjdzie czy nie?- Powinno wyjść - powiedział twardo Andrzej.- Wszystko zależy tylko od nas.- To, co od nas zależy, to robimy.Tam robiliśmy, tu robimy.Pewnie, że tak w ogóle, to grzech narzekać.Życie ciężkie, ale bez porównania.Najważniejsze - że to ty, ty, rozumiesz? A jak przyjedzie jakiś, upuścisz go do wygódki i dobra nasza!.Partyjny? - zapytał nagle.- Komsomołce.Coś pan, Juriju Konstantynowiczu, czarno to wszystko widzi.Eksperyment to Eksperyment.Trudno, błędów jest sporo, ale pewnie inaczej nie można.Każdy na swoim posterunku, każdy tyle, ile może.- A ty na jakim jesteś posterunku?- Śmieciarz - dumnie odpowiedział Andrzej.- Ważny posterunek.A jaką masz specjalizację?- Specjalizację mam bardzo specjalną.Astronom.Powiedział to nieśmiało i popatrzył na Dawydowa spode łba, spodziewając się żartów.Ale Dawydowa strasznie to zainteresowało.- Naprawdę jesteś astronomem? Słuchaj no, bracie, to ty powinieneś wiedzieć, dokąd nas zaniosło.Planeta to czy może gwiazda? U nas, na bagnach znaczy, co wieczór się o to kłócą, biją się nawet, słowo! Nachleją się bimbru i dawaj, co tam komu do łba przyjdzie.Są tacy, co sądzą, że siedzimy jak w akwarium - ale tutaj, na Ziemi.Wielkie takie akwarium, tylko zamiast ryb - ludzie.Jak Boga kocham! A ty jak sądzisz, z naukowego punktu widzenia?Andrzej podrapał się po karku i roześmiał.U niego w mieszkaniu z tego samego powodu też niemal dochodziło do bójek - i to bez żadnego bimbru.A co do akwarium, to tak samo, używając tych samych słów, śmiejąc się i parskając, rozwodził się Izia Katzman.- Jak by ci to, widzisz.- zaczął.- To nie takie proste.Niepojęte.A z naukowego punktu widzenia tylko jedno ci powiem: niemożliwe, żeby to była inna planeta, a tym bardziej gwiazda.Według mnie, wszystko tutaj jest sztuczne i nie ma żadnego związku z astronomią.Dawydow pokiwał głową.- Akwarium - powiedział z przekonaniem.- I słońce takie jak żarówka, i żółta ściana aż do nieba.Słuchaj no, a tą uliczką to do rynku dojadę?- Dojedziesz - powiedział Andrzej.- Adresu nie zapomniałeś?- Nie zapomniałem.Wieczorem będę.Dawydow pogonił konie batem, gwizdnął i wóz, łomocząc, skrył się w uliczce.Andrzej poszedł w stronę domu.A to ci chłop, pomyślał wzruszony.Żołnierz! Eksperymentu nie przyjmuje, od kłopotów ucieka, ale przecież nie ja go będę sądzić.Ranny, gospodarstwo zniszczone, mógł chłop nie wytrzymać?.A i tutaj też mu pewnie za słodko nie jest.A przecież nie on jeden taki, pełno ich tutaj.Na Głównej szarogęsiły się pawiany.Czy Andrzej już się do nich przyzwyczaił, czy może to one jakoś się zmieniły, dość, że teraz nie wydawały mu się tak bezczelne, ani tym bardziej straszne, jak kilka godzin temu.Spokojnie sadowiły się w plamach słońca, trajkotały, iskały się, a gdy przechodzili koło nich ludzie, wyciągały kosmate łapy z czarnymi dłońmi i prosząco mrugały łzawiącymi oczami.Wyglądało to tak, jakby w mieście nagle pojawiła się ogromna masa żebraków.Przed bramą swojego domu Andrzej zobaczył Wana.Ten siedział na słupku, smutny i zgarbiony, opuszczając zmęczone ręce między kolana.- Straciliście kubły? - zapytał nie podnosząc głowy.- Popatrz, co się wyrabia.Andrzej zajrzał do bramy i przeraził się.Nawalili śmieci prawie pod samą żarówkę.Tylko do drzwi stróżówki prowadziła wąziutka ścieżka.- Rany boskie! - wykrzyknął Andrzej i zaczął się krzątać.- Ja zaraz.czekaj no.zaraz polecę.- Nerwowo próbował sobie przypomnieć, jakimi ulicami pędzili wczoraj w nocy i w którym miejscu uciekinierzy wyrzucili kubły.- Nie trzeba - powiedział przygnębiony Wan.- Już tu była komisja.Spisali numery kubłów i obiecali, że wieczorem przywiozą.Wieczorem to pewnie nie przywiozą, ale może chociaż rano, co?- Zrozum, Wan, tam było takie piekło, wstyd powiedzieć.- Wiem.Donald już mi opowiadał, jak to wyglądało.- Donald w domu? - ożywił się Andrzej.- Tak Mówił, żebym nikogo do niego nie wpuszczał.Powiedział, że bolą go zęby.Dałem mu butelkę wódki i poszedł do siebie.- Ach, no tak.- Andrzej znowu spojrzał na sterty śmieci.I nagle, z całych sił, potwornie, histerycznie zapragnął się umyć, zrzucić śmierdzący kombinezon, zapomnieć, że jutro znowu trzeba będzie przerzucać łopatą całe to dobro.Wszystko dookoła zrobiło się lepkie i cuchnące; Andrzej, nic więcej nie mówiąc, rzucił się przez podwórko na schody, na górę.Przeskakując po trzy stopnie i drżąc z niecierpliwości, dopadł swojego mieszkania, spod gumowej wycieraczki wyciągnął klucz i otworzył na oścież drzwi.Pachnący wodą kolońską chłód przyjął go w swoje objęcia.ROZDZIAŁ 3Najpierw się rozebrał.Do naga.Kombinezon i bieliznę zwinął w kłębek, wrzucił wszystko do kosza na brudy.Brud do brudu.Potem, stojąc nago na środku kuchni, rozejrzał się.Przeszedł go, dreszcz obrzydzenia.W kuchni poniewierało się pełno brudnych naczyń.W kątach piętrzyły się talerze pokryte błękitnawym kożuszkiem pleśni, miłosiernie ukrywającej jakieś czarne resztki.Stół był zastawiony mętnymi, wysmarowanymi kieliszkami, szklankami i puszkami po konserwowanych owocach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]