[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rób, co uważasz za stosowne, Percy - odparł Harry, przewracając kartkę.Podejrzewał, że Percy zapomni wkrótce o zalepieniu szpary pod drzwiami, i miał rację.8Zimą tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego roku, parę miesięcy po tych wydarzeniach, Brutal przyszedł do mnie pewnej nocy, kiedy byliśmy tylko dwaj na służbie.Blok E był pusty, pozostałych strażników przeniesiono tymczasowo w inne miejsce, a Percy odszedł do Briar Ridge.- Coś ci pokażę - oznajmił dziwnym zdławionym głosem, który sprawił, że uważnie mu się przyjrzałem.Na dworze było zimno i zacinał mokry śnieg, a ja przyszedłem dopiero na dyżur i strzepywałem płaszcz przed powieszeniem go na wieszaku.- Czy coś się stało? - zapytałem.- Nie - uspokoił mnie - ale znalazłem kryjówkę, w której chował się Pan Dzwoneczek.Kiedy się po raz pierwszy pojawił, pamiętasz, nim wziął go Delacroix.Chcesz zobaczyć?Oczywiście, że chciałem.Ruszyłem za nim Zieloną Milą do izolatki.Wszystkie rupiecie, które tam trzymaliśmy, stały na korytarzu; Brutal wykorzystał najwyraźniej martwy sezon, żeby zrobić porządki.Drzwi były otwarte i zobaczyłem w środku nasze wiadro ze szczotką.Podłoga, w tym samym niezdrowym limonowym kolorze co Zielona Mila, schła po niedawnym myciu.Pośrodku stała drabinka, którą normalnie trzymaliśmy w szopie, służącej również jako ostatni przystanek dla skazanych na śmierć.Prawie na samej górze zamontowana była na niej niewielka półeczka, podobna do tej, na której robotnik stawia skrzynkę z narzędziami, a malarz wiadro z farbą.Leżała na niej latarka.Brutal dał mi ją do ręki.- Wejdź na drabinę - powiedział.- Jesteś niższy ode mnie i będziesz musiał wdrapać się prawie na samą górę, ale przytrzymam cię za nogi.- Mam łachotki - odparłem, stawiając stopę na pierwszym szczeblu.- Zwłaszcza pod kolanami.- Będę pamiętał.- To dobrze - mruknąłem - bo złamane biodro jest zbyt wysoką ceną za odkrycie miejsca, gdzie skryła się jakaś mysz.- Że co?- Nic takiego.- Moja głowa znajdowała się obok drucianej osłony żarówki pośrodku sufitu i czułem, jak drabina kołysze się lekko pod moim ciężarem.Na dworze zawodził wiatr.- Po prostu mnie nie puszczaj.- Nie bój się, trzymam cię mocno.- Brutal objął mnie za łydki i wspiąłem się szczebel wyżej.Od sufitu dzieliło mnie teraz zaledwie parę cali i w miejscach, gdzie schodziły się belki sufitu, widziałem pajęczyny utkane przez kilka przedsiębiorczych pająków.Oświetliłem je latarką, ale nigdzie nie widziałem niczego, co uzasadniałoby podjęte ryzyko.- Nie - zawołał z dołu Brutal.- Patrzysz za daleko, Paul.Zerknij na lewo, tam, gdzie schodzą się te dwie belki.Widzisz je? Jedna jest trochę poszarzała.- Widzę.- Oświeć latarką spojenie.Zrobiłem, jak kazał, i prawie natychmiast zobaczyłem to, o co mu chodziło.Belki połączone były ze sobą sześcioma kołkami i jeden z nich wypadł, zostawiając czarny okrągły otwór wielkości ćwierćdolarówki.Przyjrzałem mu się, a potem zerknąłem z powątpiewaniem na Brutala.- To była mała mysz - mruknąłem - lecz nie aż tak mała.Człowieku, zastanów się.- Ale tędy właśnie uciekła - upierał się Brutal.- Jestem tego zupełnie pewien.- Nie bardzo rozumiem dlaczego.- Przysuń się bliżej.nie bój się, nie puszczę cię.i powąchaj.Zrobiłem, o co mnie prosił, łapiąc się lewą ręką za belkę i teraz, kiedy miałem się czego chwycić, poczułem się trochę pewniej.Na dworze znowu zajęczał wiatr i z otworu dmuchnęło mi prosto w twarz.Poczułem rześki oddech zimowej nocy na zabitym deskami Południu.a także coś więcej.Zapach mięty.“Niech pan nie pozwoli, żeby coś złego stało się Panu Dzwoneczkowi”, powiedział mi kiedyś drżącym głosem Eduard Delacroix.Pamiętałem jego słowa i pamiętałem dotyk ciepłego ciałka Pana Dzwoneczka, kiedy Francuz dał mi go do ręki: zwykłej myszy, na pewno sprytniejszej od większości przedstawicieli jej gatunku, ale przecież tylko myszy, nie ma co do tego dwóch zdań.“Niech pan nie pozwoli temu draniowi skrzywdzić mojej myszki”, powiedział i obiecałem mu to, tak jak zawsze obiecuję im wszystko na samym końcu, kiedy przejście Zielonej Mili nie jest już dłużej mitem ani hipotezą, lecz czymś, co muszą zrobić naprawdę.Wyślij ten list mojemu bratu, którego nie widziałem od dwudziestu lat.Proszę bardzo.Odmów piętnaście zdrowasiek za moją duszę.Proszę bardzo.Pozwól mi umrzeć pod moim duchowym nazwiskiem i dopilnuj, aby wyryto je na moim grobie.Obiecuję.Dzięki temu wychodzili z celi i zachowywali się spokojnie, dzięki temu docierali zdrowi na umyśle do stojącego na końcu Zielonej Mili krzesła.Nie mogłem oczywiście dotrzymać tych wszystkich obietnic, ale dotrzymałem tej, którą złożyłem Delacroix.Co do samego Francuza, mieliśmy z nim straszną przeprawę.Drań skrzywdził Eduarda Delacroix, bardzo go skrzywdził.Och, wiem oczywiście, za co trafił do nas ten Francuz, ale nikt nie zasłużył sobie na to, co przytrafiło się Eduardowi Delacroix, kiedy wpadł w objęcia Starej Iskrówy.Zapach mięty.I coś jeszcze.Coś, co tkwiło wewnątrz dziury.Trzymając się lewą dłonią belki i nie przejmując dłużej tym, że Brutal łachocze mnie w kolana, wyciągnąłem pióro z kieszonki na piersiach, zdjąłem jedną ręką oprawkę, wsunąłem stalówkę do dziury i coś z niej wygrzebałem.To była niewielka jasnożółta drzazga i widząc ją, ponownie usłyszałem głos Delacroix, tym razem tak wyraźnie, jakby jego duch był razem z nami w tym pomieszczeniu - tym samym, w którym tyle czasu spędził William Wharton.“Hej, chodźcie tutaj! - wołał roześmianym, zdumionym głosem człowieka, który przynajmniej na krótką chwilę zapomniał, gdzie się znajduje i co go wkrótce czeka.- Chodźcie, zobaczcie, co potrafi Pan Dzwoneczek!”.- Chryste - szepnąłem.Miałem wrażenie, że wiatr odebrał mi wszystkie siły.- Znalazłeś jeszcze jedną, prawda? - zapytał Brutal.- Ja znalazłem już cztery.Zszedłem na dół i oświetliłem latarką jego wielką otwartą dłoń.Leżało na niej kilka drzazg przypominających bierki dla elfów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]