[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak wiesz, nie za darmo zdobyłem tytuł detektywa roku za lata tysiąc dziewięćset trzydzieści cztery i trzydzieści pięć.Uśmiechnął się.- Tak, zawsze lubiłem ten tekst.I nagle go znienawidziłem - znienawidziłem go jak truciznę.Gdybym tylko zdołał zebrać w sobie tyle sił, żeby rzucić się na niego i go udusić, uczyniłbym to z największą ochotą.On też to zrozumiał.Uśmiech zniknął mu z twarzy.- Nawet o tym nie myśl, Clyde.nie masz najmniejszych szans.- Dlaczego stąd nie wyjdziesz? - wycedziłem przez zęby.- Dlaczego po prostu nie wyjdziesz stąd i gdzieś indziej nie zrobisz tego, co masz zrobić?- Bo nie mogę.Nie mógłbym, nawet gdybym chciał.i nie chcę.- Popatrzył na mnie wzrokiem pełnym gniewu, a zarazem niemej prośby.- Clyde, spróbuj spojrzeć na to z mojego punktu widzenia.- A czy mam jakikolwiek wybór? Czy kiedykolwiek go miałem? Puścił moje pytanie mimo uszu.- To jest świat, w którym nigdy się nie zestarzeję, jest to rok, w którym na osiemnaście miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej stanęły wszystkie zegary, świat, gdzie gazeta ciągle kosztuje trzy centy, gdzie mogę jeść do woli jajka i mięso i nie przejmować się poziomem cholesterolu.- Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz.Energicznie pochylił się w moją stronę.- Oczywiście, że nie masz pojęcia! I o to właśnie chodzi, Clyde! Jest to świat, gdzie naprawdę mogę robić to wszystko, o czym marzyłem jako mały chłopiec.Mogę zostać prywatnym detektywem.Mogę o drugiej nad ranem pędzić szybkim samochodem i strzelać do gangsterów, wiedząc, że oni zginą, a ja nie, a w osiem godzin później obudzić się obok ślicznej chanteuse, gdy za oknem sypialni śpiewać będą mi na drzewach ptaki i świecić słońce.Cudowne, czyste słońce Kalifornii.- Okna mej sypialni wychodzą na zachód - wyjaśniłem.- Już nie - odrzekł spokojnie, a ja poczułem, że bezsilnie zaciskam dłonie na poręczach krzesła.- Czyż nie widzisz, jakie to piękne? Jakie doskonałe? W tym świecie ludzie nie wariują od swędzenia powodowanego głupią, pozbawiającą człowieka wszelkiej godności chorobą zwaną półpaścem.W tym świecie ludzie nie siwieją, najwyżej mogą łysieć.Spojrzał na mnie z powagą.Jego wzrok odbierał mi wszelką nadzieję.Wszelką.- W tym świecie ukochani synowie nie umierają na AIDS, a ukochane żony nie przedawkowują tabletek nasennych.A poza tym to ty zawsze byłeś tutaj obcy, nie ja, bez względu na to, jak się w tym miejscu czułeś.To mój świat, zrodzony z mojej wyobraźni i utrzymywany moim staraniem i ambicjami.Ja ci go tylko na chwilę wypożyczyłem.a teraz domagam się zwrotu.- Zrób dla mnie choć tyle i powiedz, w jaki sposób się tutaj dostałeś.Naprawdę chciałbym to wiedzieć.- To proste.Zniszczyłem ten świat, zaczynając od Demmicków, którzy nie byli niczym więcej niż nędzną imitacją Nicka i Nory Charlesów, a następnie odbudowałem go w swej wyobraźni.Zniszczyłem wszystkich ulubionych bohaterów, a teraz usuwam stare znaki orientacyjne.Wyciągam spod ciebie dywanik, innymi słowy twój kawałek czasu, i choć wcale nie jestem z siebie z tego powodu dumny, to jestem dumny ze swej nieugiętej woli, że jednak to robię.- A co stało się z tobą w twoim własnym świecie? - Ciągle starałem się go zagadywać, lecz teraz to już niczemu nie służyło; robiłem to wyłącznie z nawyku, jak w śnieżny poranek stara dorożkarska szkapa zawsze znajduje drogę do domu.Wzruszył ramionami.- Może nie żyję.A może naprawdę opuściłem swą fizyczną powłokę.łupinę, która pozostała w śnie katatonicznym w ja-kimś zakładzie dla umysłowo chorych.Ale nie sądzę, żeby tak właśnie było.Zbyt mocno czuję się sobą.Nie! Uważam, że prześlizgnąłem się tu w fizycznym kształcie, Clyde.Jestem pewien, że tam, w moim świecie, poszukują zaginionego pisarza.nie mając pojęcia, że zniknął w banku pamięci własnego komputera.Ale tak naprawdę, nic mnie to nie obchodzi.- A ja? Co będzie ze mną?- Clyde, ty również mnie nie obchodzisz.Znów pochylił się nad urządzeniem.- Nie! - krzyknąłem ostro.Uniósł głowę.- Ja.- Usłyszałem, że głos mi drży, chciałem nad nim zapanować, ale nie byłem w stanie.- Proszę, boję się.Proszę, zostaw mnie samego.Wiem, że tamten świat nie jest już moim światem.do licha, ten świat.ale to jedyny świat, który jako tako poznałem.Pozwól mi zostać w tym, co z niego przetrwało.Proszę.- Za późno, Clyde.- Znów wyczułem w jego głosie owo pozbawione litości współczucie.- Zamknij oczy.Zrobię to najszybciej, jak zdołam.Próbowałem skoczyć w jego stronę; próbowałem z wszystkich sił.Ale nie potrafiłem nawet drgnąć.Nie musiałem też wcale zamykać oczu.Całe światło dnia znikneło i w biurze zapadła ciemność jak o północy w worku z węglem.Raczej wyczułem, niż zobaczyłem, że Landry przechyla się; nad biurkiem w moją stronę.Chciałem się cofnąć, ale nie; zdołałem uczynić nawet tego.Mojej dłoni dotknęło coś suchego'".i szeleszczącego.Wrzasnąłem.- Uspokój się, Clyde - dobiegł mnie z ciemności jego głos.Dobiegł nie z przodu, ale ze wszystkich stron.Oczywiście - pomyślałem.- Ostatecznie jestem wyłącznie wytworem jego wyobraźni.- To tylko czek.- Czczek?- Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]