[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choćby był twoim najlepszym przyjacielem, i tak już mu nie pomożesz.Po co tu leziesz?" myślał Fretti, a jednak wdrapał się śladem Martineza po nieczynnej gąsienicy na grzbiet potwora, a potem, wciąż trzymając drążek w ręku przesunął się w kierunku czeluści i z trudem opuścił się do wnętrza.Było ciemno, gorąco i duszno; pokryty potem, z trudem przeciskając się przez plątaninę różnych części, dotarł wreszcie do komory, gdzie w słabym oddalonym świetle dojrzał zarysy metalowych szaf."To chyba centrum energetyczne" - pomyślał.Potknął się o coś miękkiego.Bardziej domyślił się, niż zobaczył ciało Martineza.Schylił się, aby go podnieść.Odrzucił zawadzający drążek.Oślepł nagle od jaskrawego światła.Ogłuszył go przeraźliwy syk.Stojąc przez chwilę nieruchomo, zaszokowany nagłym strachem, myślał urywanymi zdaniami: "Łuk elektryczny! Zrobiłem zwarcie.Dlaczego nie izolował przewodów? Upiekę się tu żywcem."W panice, potykając się, ruszył ku wyjściu.Przed nim biegł jego ostry cień, zdeformowany w niekształtnym wnętrzu potwora.Syk nie ustawał.Fretti odwrócił głowę w kierunku jego źródła.Zmrużył oczy, oślepiony błękitnym ogniem łuku.Wtedy w trupim blasku dostrzegł ciało Martineza.Uczynił krok w tym kierunku, potem dobiegł nagle i, ujmując swojego wroga pod pachy, zaczął go ciągnąć w kierunku wylotu.Wydawało mu się, że nigdy tam nie dojdzie.Dyszał głośno.Nie miał już sił myśleć.Wiedział tylko, że musi ciągnąć to ciało ku wyjściu.Za sobą miał ciągle syk i ostre światło łuku.Tak długo to trwało.Dopiero później, kiedy zwalił się wraz z Martinezem z gąsienicy na ziemię, uświadomił sobie, że wszystko to musiało się dziać w ciągu kilkudziesięciu sekund, najwyżej kilku minut.Potwór nie ruszał się już, ale z jego rozwalonego wnętrza wydostawały się silne błyski.Intuicyjnie wyczuwając niebezpieczeństwo, Fretti pokuśtykał dalej, wlokąc za sobą bezwładnego Martineza.Zapadł już zmrok - jak zawsze pod tą szerokością geograficzną - nagle i bez zmierzchu.Fretti, wyczerpany do ostatka, zatrzymał się i uświadomił sobie ni stąd, ni zowąd, że morze ściemniało.A potem dostrzegł gwałtowny rozbłysk, usłyszał huk wybuchu i zaraz zapadł w ciemność.A jeszcze potem wyszedł księżyc.Oświetlił ciemnogranatowe morze, fale załamujące się srebrną pianą o nieregularną linię plaży, rozrzucone szczątki potworów i dwa ciała nieprzytomnych ludzi.ANDRZEJ CZECHOWSKIPRAWDA O ELEKTRZEByliśmy za miastem i bawiliśmy się w Elektrów.Arne zaczął liczyć, kto z nas będzie Elektrem, gdy nad nami rozległ się gwizd lądującej rakiety.Osiadła na ziemi kilkadziesiąt kroków od nas i chwilę kołysała się na długich, jak u pająka, łapach.- Nie znam takiego typu - powiedział Arne.- To widocznie nowy model.Ja powiedziałem: - Jeszcze nie widziałem takiej wielkiej rakiety.Podeszliśmy trochę bliżej.Rakieta ugięła swoje łapy i dotknęła brzuchem ziemi.Była rzeczywiście dziwaczna.Na jej kadłubie wymalowano czarnym lakierem jakieś znaki.- Dlaczego nikt nie wychodzi ? - zapytałem.- Głupiś - rzekł Arne.- Najpierw rakieta musi ostygnąć.Ale bardzo szybko drzwi w brzuchu rakiety otworzyły się, wyskoczyła z nich długa, rozkładana drabinka i zszedł po niej !ktoś w hełmie i srebrnym skafandrze.Wyglądał zupełnie jak człowiek.Arne też tak uważał.- Bardzo dziwnie wygląda, jak na Elektra.Tymczasem pilot zdjął hełm i zobaczyliśmy, że jest rzeczywiście człowiekiem.Arne aż gwizdnął przez zęby ze zdziwienia.W tej chwili pilot nas zauważył i zaczął machać do nas ręką, żebyśmy podeszli do rakiety.- Może lepiej zwiejemy? - zapytałem.Arne był innego zdania.- Chodźmy - powiedział.- Zwiać zawsze będziemy mogli.Pilot czekał na nas, siedząc na stopniach drabinki.Gdy się zbliżyliśmy, zapytał o nasze imiona.- Ja jestem Roy - powiedziałem.- Ja jestem Arne - powiedział Arne.- A ty jak się nazywasz ?- Tom.Pilot uśmiechnął się szeroko i zapytał:- Co tu robicie, chłopaki ?- Bawimy się w Elektrów - szybko odpowiedział Arne.- Pierwszy raz słyszę - zdziwił się pilot.- Co to takiego "Elektry" ?Arnego aż zatkało.Pilot przyglądał mu się przez chwilę, potem przestał się uśmiechać.- Należy wam się wyjaśnienie, chłopaki - powiedział.- Ja przyleciałem z Ziemi, wcale nie chcę was nabrać.Naprawdę nie wiem, co to jest "Elektr".- Kłamie - szepnął do mnie Arne.- Ziemia? Nie ma takiego miasta.Pilot tymczasem zrobił taką minę, jak gdyby był jeszcze bardziej zdziwiony niż Arne.Wyciągnął z kieszeni kombinezonu papierowy zwitek i błyszczące pudełko.Papier wziął do ust, pstryknął pudełeczkiem i to, co trzymał w ustach zapaliło się.Nie płonęło wcale tak, jak papier; ogieniek ledwie był widoczny, za to dymu było mnóstwo.Arne zakaszlał.- No - rzekł zniecierpliwiony pilot - Ziemia.Planeta w Układzie Solarnym.Bez blagi, możesz mi wierzyć.Powiecie mi teraz o tych "Elektrach" ?- Aha - zrozumiał Arne.- Ty jesteś z innej planety.- Właśnie - rzekł pilot i zaciągnął się gryzącym dymem.Arne odsunął się o kilka kroków i trącił mnie łokciem.- Niech mnie piorun - szepnął - jeżeli ja potrafię mu wytłumaczyć, co to są Elektrzy.To chyba jakiś wariat.- Więc? - zapytał pilot.Popatrzył teraz na mnie, dlatego odezwałem się:- Są różne rodzaje Elektrów.- Jakie?- Policjanci - rzekłem.- Piloci, Myślotrony i Supermyślotrony, Tranzystowie i Lampowie.- Aha.Roboty.Przestraszyłem się.- Tak nie wolno mówić.To bardzo brzydkie słowo.Pilot uśmiechnął się niewyraźnie.- Mniejsza o to.Więc bawiliście się w tych.Elektrów?- Tak - wtrącił się Arne.- To fajna zabawa.Najpierw liczy się, kto ma zostać Elektrem, a potem może on dawać temu drugiemu różne rozkazy, bo rozumiesz, tamten jest człowiekiem.Na przykład ma wejść na wysokie drzewo albo złapać trawlika, albo zerwać światłorośl z jakiegoś klombu i nie dać się złapać dozorcy.Potem ten drugi jest Elektrem i może się zemścić.- Chyba na odwrót? - zapytał pilot.- Ten, co jest Elektrem, musi słuchać człowieka?Arne umilkł i trącił mnie łokciem.- Nie - powiedziałem.- Właśnie tak, jak mówił Arne.Pilot patrzył na nas tak, że poczułem się nieswojo.- Chyba nie chcecie mnie przekonać, chłopaki - powiedział wolno - że u was maszyny mogą wydawać ludziom rozkazy.- Nie maszyny - zaprzeczyłem - tylko Elektrzy.- A co w takim razie robią ludzie?- Różne rzeczy.Pracują w sklepach z magneterią albo w elektrowniach.- Czemu Elektrzy tego nie robią?- Boby się namagnesowali - wyjaśniłem.- Można wywiesić na drzwiach kartkę: "Uwaga, 1000 gaussów", i żaden Elektr nie wejdzie do środka.- Gdzie jeszcze pracują ludzie? - zapytał pilot.- Są u was naukowcy? No tary faceci, którzy zajmują się fizyką, matematyką i tak dalej.Spojrzeliśmy z Arnem po sobie.- Nie - powiedział Arne.- Może nie ma wcale szkół na tej planecie? Umiecie czytać i pisać?Arne obraził się.- Pewnie, że są szkoły - odparł.- Ale teraz mamy wakacje.Pilot zgasił papierowy zwitek i wyjął drugi z kieszeni.Ręce mu się trzęsły, ale nie ze strachu, tylko ze złości.Pomyślałem sobie, że może lepiej by było uciec już teraz, ale nie chciałem tego powiedzieć Arnemu, żeby nie pomyślał, że się boję.Pilot wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem po trawie.- Kto rządzi waszą planetą?- Prezydent - powiedział Arne.- Mam nadzieję, że jest to człowiek? Arne wytrzeszczył oczy.- Więc kto jest prezydentem, do diabła?- Supernadmyślotron - rzekł Arne niepewnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]