[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Miałam cały dzień na to, by się przyzwyczaić do nowej sytuacji.A poza tym wiąże mnie złożona przysięga.Jestem zmuszona do myślenia o tobie jako o Valentinie.- Zaśmiała się szelmowsko.- Przysięgałam udawać, że nie jesteś Koronalem, przysięgałam traktować cię jak dotychczas, nazywać Valentinem, nie przejawiać lęku w twojej obecności, zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło.Czyż nie powinniśmy zatem razem sypiać?- Myślę, że tak.- Kocham cię, Valentine.Przyciągnął ją do siebie delikatnie.- Dziękuję ci, że potrafiłaś opanować strach.I ja cię kocham, Carabello.- Lepiej będzie, jak się pośpieszymy.Zalzan Karol nie lubi na nikogo czekać - powiedziała.Rozdział 2Cyrk Nieustający, usytuowany na wschód od miasta na wielkiej, nie zabudowanej przestrzeni, był olbrzymią rotundą, nie wyższą niż dziewięćdziesiąt stóp, w niczym nie przypominającą strzelistych budowli, tak charakterystycznych dla Dulomu.Wewnątrz znajdowała się olbrzymia okrągła arena, otoczona rzędami wznoszących się aż pod sam dach krzeseł.Cyrk mógł pomieścić jednorazowo tysiące, może setki tysięcy widzów.Valentine był wstrząśnięty, kiedy zobaczył, że w porze, która dla niego była środkiem nocy, zajęte były prawie wszystkie miejsca.Patrzenie na publiczność było trudne, gdyż światła rampy świeciły mu prosto w oczy, niemniej dostrzegał swobodnie rozparte w krzesłach postaci.Większość widzów stanowili Ghayrogowie, chociaż w kilku miejscach zauważył także Hjortów i Vroonów, a nawet ludzi.Na Majipoorze nie było ani skrawka przestrzeni zamieszkanego tylko przez jedną rasę, gdyż dekrety rządowe, sięgające najdawniejszych czasów, kiedy Majipoor był zaludniony istotami odmiennymi, zakazywały skupisk jednorasowych z wyjątkiem rezerwatu Metamorfów.Ghayrogowie jednak przepadali za życiem w gromadzie i do tego celu upatrzyli sobie Dulorn i jego okolice, gdzie ich liczba sięgała górnej zakreślonej prawem granicy.Chociaż byli ssakami ciepłokrwistymi, mieli jednak pewne gadzie cechy, które nie wzbudzały do nich miłości innych ras: rozwidlone, migotliwe czerwone języki, szarawą, łuskowatą skórę, grubą i błyszczącą, oraz zimne zielone oczy bez powiek.Czarne, bezładnie poskręcane pasma włosów przywodziły na myśl galaretowate meduzy, a słodki i jednocześnie drażniący zapach ich ciał wcale nie był przyjemny dla nosów innych niż ich własne.Valentine, stojąc na scenie wraz z innymi członkami trupy, nie był w najlepszym nastroju.Zupełnie nie do przyjęcia jest taka pora popisów, pomyślał.Zgodnie ze swoim cyklem biologicznym właśnie znajdował się w stadium niskiej aktywności i chociaż nie chciało mu się spać, nie lubił wstawać o takiej porze.Znów poczuł się przytłoczony ostatnim snem.Odrzucenie przez Panią, brak możliwości porozumienia się z nią, co to wszystko miało znaczyć? Kiedy był żonglerem Valentinem, nie miał poważnych zmartwień: ten sam rytm dni, te same ćwiczenia podnoszące sprawność ręki.A teraz? Teraz, od kiedy zaczęły go prześladować dwuznaczne i niepokojące odkrycia, zmuszony był do posępnych rozmyślań o przeznaczeniu i o wyborze właściwej drogi.Wcale mu się to nie podobało.Już zaczynał odczuwać gorącą tęsknotę za starymi dobrymi czasami sprzed tygodnia, kiedy szczęśliwy włóczył się bez celu po zatłoczonym, ruchliwym Pidruid.Spektakl, który go ściągnął do tego cyrku, upomniał się jednak o swoje prawa.Nie było czasu, by w oślepiającym świetle reflektorów myśleć o czymś innym poza żonglowaniem.A na olbrzymiej arenie działo się jednocześnie bardzo wiele.Magik Vroon był zajęty mieszaniem barwnych świateł wybuchających kłębami zielonego i czerwonego dymu; tuż obok Vroona treser zwierząt stawiał na ogonach kilkanaście grubych węży; grupa tancerzy o groteskowo szczupłych ciałach spryskanych srebrnym proszkiem odblaskowym popisywała się niesamowitymi układami tanecznymi; w różnych punktach sceny kilka małych orkiestr wydobywało z blaszanych i drewnianych instrumentów ostre dźwięki, tak lubiane przez Ghayrogów; jednoręczny akrobata; kobieta-guma; ktoś lewitujący nad głowami innych; trio hutników wyczarowywujących wokół siebie szklane klatki; połykacz węgorzy; gromada szalejących błaznów.reszty Valentine nie był już w stanie ogarnąć wzrokiem.Publiczność, siedząca w rozleniwionych pozach, mogła być spokojna, że zobaczy wszystko, gdyż arena ciągle się obracała dzięki umieszczonej pod nią maszynerii i w ciągu godziny czy dwóch robiła pełen obrót, prezentując kolejno każdą grupę artystów całemu audytorium.Sleet szepnął do Valentine'a:- To wszystko unosi się na zbiorniku rtęci.Za cenę zgromadzonego tu metalu mógłbyś kupić trzy prowincje.Uczestnicząc w tak wielkim spektaklu żonglerzy zaprezentowali kilka najlepszych numerów, a Valentine, pozostawiony sam sobie, zabawiał się podrzucaniem maczug i od czasu do czasu podawał współtowarzyszom noże lub pochodnie.Carabella, tańcząc na toczącej się po scenie srebrzystej kuli półmetrowej średnicy, żonglowała pięcioma małymi kulami rozjarzonymi od środka zielonym światłem.Sleet chodził na szczudłach i gdzieś ponad głowami Skandarów precyzyjnie odmierzanymi, choć pozornie niedbałymi ruchami przerzucał z ręki do ręki trzy olbrzymie czerwono i czarno nakrapiane jajka moleekahenów, które kupił tego wieczora na targu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]