[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szyi czuł zimny powiew wichury targającej jego długą, siwą brodą.Przeładował broń i zagłębił się w las.Od mroźnego powietrza łzawiły mu oczy.Zamrugał, żeby je osuszyć.Oczy starego człowieka pomyślał.Dotychczas nigdy nie zastanawiał się nad tym.Przesunął wzrokiem po grubych pniach i uniósł głowę, by przyjrzeć się rozkołysanym wierzchołkom drzew.Wiedział, że jest blisko.Zaciskając zimne palce na lufie karabinu ostrożnie posuwał się naprzód.Dotarł do małej polanki.Spojrzał w dół i wtedy to zobaczył.Na śniegu widniały ślady ludzkich stóp, a człowiek, który je pozostawił, musiał być ogromny.Prowadziły w kierunku domku.Ben szedł wzdłuż nich do miejsca, gdzie przecinały się z jego własnymi.Nagłe zamarł.Za plecami usłyszał kroki.Jestem już stary – pomyślał z żalem.– O wiele za stary.Nie wiadomo, czy to z tego powodu, czy też dlatego, że jego wzrok jeszcze nie całkiem oswoił się z ciemnością, pozwolił się zaskoczyć.A może po prostu przeciwnik był lepszy.Po latach udanych łowów, Ben poczuł się teraz bezradny jak zwierzyna, którą tyle razy potrafił przechytrzyć.Z rezygnacją opuścił broń i odwrócił się.Wiatr zwiał mu włosy z czoła, gdy spojrzał prosto w oczy mężczyźnie w płaszczu.Obcy świdrował go wzrokiem i mierzył mu w głowę z pistoletu.Jego czarne oczy przypominały zwierzęce ślepia.Ben nie poczuł strachu; było już na to za późno.Ale zapłonęła w nim nienawiść do tego człowieka, który przybył, by czynić zło.I choć nie wyrzekł ani słowa, obcy wyczytał wszystko z jego płonących oczu.Pistolet cicho błysnął ogniem.Trzy pociski trafiły Bena w twarz.Upadł plecami na miękki śnieg.Lodowaty wiatr szarpnął jego kurtką, której kołnierz zatrzepotał jak skrzydła kruka, uderzając Bena w policzki.Spod przymkniętych powiek stary człowiek po raz ostatni spojrzał na rozgwieżdżone niebo, które zawsze było jego dachem nad głową.Wielki mężczyzna przez chwilę stał nad nim i przyglądał się zwłokom.Potem schował pistolet, wyciągnął z ukrycia długą walizeczkę i ruszył w kierunku skraju lasu.Wicher przywiał z dołu jakieś odgłosy – obcy słyszał je doskonale.Kierunek wiatru sprzyjał mu – jego nikt nie mógł usłyszeć.Wyjął z kieszeni lornetkę Nikona i przyłożył ją do oczu.Pobliska zatoczka na jeziorze miała nieregularny kształt Manley i jego pies byli sto metrów od brzegu.Pojawiali się, to znów znikali, gdy zasłaniało ich skalne urwisko po prawej stronie, wrzynające się w lód na długości siedemdziesięciu metrów.Po lewej rozciągał się gęsty zagajnik.Wielkie drzewa rosły tam tuż nad wodą.Mężczyzna przyjrzał się dziewczynie.Miałby doskonałą pozycję do strzału, gdyby usadowił się dziesięć metrów za nią.Kryjąc się w mroku, zakradł się nad jezioro.Ciemny strój pozwalał mu pozostać niewidocznym.Zadanie ułatwiała mu również wznosząca się lekko linia brzegowa, zasłaniająca jego sylwetkę.Przykucnął za kępą karłowatych sosen i otworzył walizeczkę.Wewnątrz spoczywał rozłożony na części, zmodyfikowany karabin snajperski Krico.Miał skrócone łożysko z włókna szklanego i odkręcaną lufę ze specjalną osłoną płomienia.Mężczyzna złożył broń i odpiął paski przytrzymujące celownik optyczny.Luneta była ciężka, ale jej dużą wagę usprawiedliwiała szczególna konstrukcja – trzymał w rękach noktowizor Littona działający na zasadzie wykorzystania naturalnego źródła światła.Dzięki niemu w blasku gwiazd widział cel tak wyraźnie jak w dzień.Zamontował teleskop na karabinie i zamknął walizeczkę.Pochylił się nisko, przemknął na brzeg i wydostał się na lód.Gdy znalazł się dziesięć metrów za Sheilą, przyklęknął na jedno kolano.Wiatr dmuchał mu prosto w twarz.Przycisnął kolbę do ramienia i spojrzał przez lunetę na jezioro.Sheila klaskała z zachwytu, podziwiając kolejny popis sprawności Darta.Pies wykonał w powietrzu efektowną paradę bramkarską, wyskakując na wysokość dwóch metrów i broniąc strzał.Gdy opadł na lód, nastawił uszu.Odwrócił łeb w kierunku Sheili i wypuścił z pyska piłkę.Z jego gardła wydobyło się groźne warknięcie, kiedy odsłonił kły i zaczął się skradać w stronę chaty.– Dogrywka! – krzyknęła Sheila, przykładając złożone dłonie do ust.– Tylko na tyle was stać?! Kibice chcą bramek!Za jej plecami potężny mężczyzna obserwował swój cel.Luneta miała czerwony punkt naprowadzający i kropka znajdowała się teraz dokładnie na środku piersi Manleya.Nie odrywając oka od wizjera, morderca odciągnął zamek karabinu i wprowadził do lufy pierwszy z pięciu naboi znajdujących się w magazynku.Wstrzymał oddech i położył palec na spuście.Manley stanął nieruchomo, widząc dziwne zachowanie Darta.Nagle usłyszał huk i coś bzyknęło obok jego twarzy.Pies zaczął ujadać i popędził w stronę Sheili.Biegł przez lód w kierunku brzegu, jednak Manley nie mógł z tej odległości dostrzec, co Dart tam zauważył.Wystrzał niemal zupełnie ogłuszył Sheilę.Zeskoczyła ze stołka i odruchowo zakryła dłońmi uszy.Zobaczyła gnającego przed siebie Darta i odwróciła się.Wiatr szarpnął włosami dziewczyny i kosmyki zasłoniły jej oczy.Dostrzegła jednak ciemną postać klęczącą na lodzie i mierzącą z czegoś.Nagle zrozumiała i wrzasnęła z przerażenia.Pies znalazł się dokładnie na linii strzału.Patrzący przez lunetę mężczyzna naprowadził czerwony punkt na szyję zwierzęcia, które rozjuszone, zbliżało się bardzo szybko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]