[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oprócz niego tłoczyło się tam sześciu innych.Miałem wrażenie, że obecni nie znają się nawzajem, jakby też zostali naprędce przywołani z ulicy.– Jako świadkowie testamentu?– Tak jest.Umierający nazywał się Azuwiusz i pochodził z Larinum.Podczas wizyty w Rzymie nabawił się jakiejś strasznej choroby i teraz leżał zdjęty niemocą, mokry od potu i wstrząsany dreszczami.Choroba dodała mu lat; według słów jego przyjaciela nie miał jeszcze dwudziestu lat, a ja widziałem przed sobą twarz wychudłą i porytą zmarszczkami.Wzywano do niego lekarzy, ale na nic się nie przydali.Młody Azuwiusz bał się, że lada chwila umrze, a ponieważ nie miał spisanego testamentu.był przecież taki młody!.posłał więc swego przyjaciela po tabliczkę woskową i rylec.Nie czytałem treści dokumentu, kiedy go nam pokazano, ale widziałem, że pisany był dwoma różnymi charakterami.Widocznie pierwsze linijki napisał sam, niepewną i drżącą ręką, a przyjaciel za niego dokończył.Prawo wymaga siedmiu świadków, więc dla przyspieszenia sprawy ten starszy po prostu przywoływał kolejnych przechodniów z ulicy.Na naszych oczach biedny chłopiec podpisał testament i odcisnął w wosku swój pierścień.– A potem to samo uczyniliście wy?– Zgadza się.Następnie podziękowano nam i szybko wyekspediowano z pokoju, żeby młody Azuwiusz mógł odpocząć, zanim nadejdzie jego ostatnia chwila.Powiem ci, że kiedy wychodziłem z kamienicy, płakałem już jak fontanna i nie byłem w tym osamotniony.Spacerowałem dalej po Suburze w melancholijnym nastroju, rozmyślając nad losem owego młodzieńca, o jego biednej rodzinie w Larinum i o tym, jak przyjmą smutne wieści.Pamiętam, że mijałem dom publiczny na końcu ulicy, ledwie o sto kroków od pokoju umierającego, i uderzyła mnie ironia tego kontrastu; tu, w czterech ścianach, mieszkała sama przyjemność i spełnienie, gdy tam, niemal o wyciągnięcie ręki, Pluton otwierał usta, by połknąć kończące się życie.Przyszło mi na myśl, że mogłoby się to stać kanwą wspaniałego wiersza.– W ręku prawdziwie wielkiego poety – dokończyłem za niego pospiesznie.– I co, doszły do ciebie wieści o dalszym losie młodzieńca?– Po paru godzinach takiej wędrówki jak we mgle znowu znalazłem się, nie wiedzieć jak, u wylotu tej uliczki, jak gdyby niewidzialna ręka boga prowadziła mnie do celu.Było tuż po południu.Gospodarz domu powiedział mi, że młody Azuwiusz zmarł krótko po naszym odejściu.Ten starszy mężczyzna.nazywał się Oppianikus i również pochodził z Larinum.wezwał go do pokoju, gdzie ze łzami w oczach pokazał mu ciało owinięte w prześcieradła.Później widział Oppianikusa z jeszcze jednym mężczyzną, jak znosili zwłoki schodami i ładowali je na wózek, aby odwieźć do balsamistów za bramą Eskwilińską.– Lucjusz westchnął głęboko.– Całą noc przewracałem się z boku na bok, rozważając kapryśność losu i to, jak Fortuna może odwrócić się plecami nawet do młodego człowieka, który dopiero wchodzi w życie.Kazało mi to pomyśleć o wszystkich dniach, które zmarnowałem, o wszystkich wypełnionych nudą godzinach.Zanim zdążył spłodzić myśl o kolejnym poronionym poemacie, kiwnąłem na Bethesdę, aby dolała nam obu wina.– Smutna historia, Lucjuszu Klaudiuszu, ale wcale nie niezwykła.Życie miasta pełne jest takich dramatów.Obcy ludzie umierają wokół nas każdego dnia, a my trwamy.– Ale w tym właśnie problem! Młody Azuwiusz nie umarł! Widziałem go dziś rano, jak idzie sobie po Via Subura, radosny i szczęśliwy.Och, jeszcze wyglądał trochę blado, ale bez wątpienia był cały i zdrowy.– Może się pomyliłeś?– Niemożliwe.Był razem z tym starszym, Oppianikusem.Zawołałem do nich przez ulicę.Oppianikus mnie zobaczył, takie w każdym razie miałem wrażenie.ale złapał młodszego pod rękę i obaj zniknęli w jakimś sklepie.Ruszyłem za nimi, ale akurat przejeżdżał jakiś wóz i dureń woźnica o mało mnie nie rozjechał.Kiedy w końcu dotarłem do sklepu, już ich nie było.Musieli wyjść na przecznicę z drugiej strony i ślad po nich zaginął.– Lucjusz poprawił się na krześle i pociągnął łyk wina.– Usiadłem w cieniu przy fontannie i usiłowałem zebrać myśli.Potem przypomniałeś mi się ty.To chyba od Cycerona o tobie słyszałem.Ten młody adwokat wykonywał dla mnie jakieś zlecenie w ubiegłym roku.Nie wiem, kto inny mógłby mi pomóc.I co ty na to, Gordianusie? Czy ja oszalałem? Czyżby cienie zmarłych mogły paradować po ulicach w słońcu południa?– Odpowiedź na oba pytania może brzmieć „tak”, Lucjuszu Klaudiuszu, ale nie wyjaśnia to, co tam naprawdę zaszło.Z tego, co mi opowiedziałeś, można sądzić, że chodzi o coś wielce pokrętnego i jak najbardziej ludzkiego.Ale powiedz mi, czemu cię to obchodzi? Nie znasz żadnego z tych ludzi.Co cię interesuje w tej historii?– Jeszcze nie rozumiesz, Gordianusie, po tym wszystkim, co ode mnie usłyszałeś? Spędzam dnie w nudzie, zaglądając przez okna w życie innych ludzi.Teraz zdarzyło się coś, co mnie naprawdę ekscytuje.Sam bym się zajął wyjaśnieniem tej sprawy, tylko że.– Lucjusz jakby się skulił i zmalał.– Nie należę do najodważniejszych.Zerknąłem na jego błyszczącą biżuterię.– Muszę ci zatem powiedzieć, że ja nie należę do najtańszych.– Tak, jak ja do najuboższych.Lucjusz uparł się, że będzie mi towarzyszył, choć ostrzegałem go, że jeśli obawia się nudy, moje wstępne działania mogą się okazać trudne do zniesienia.Przeczesywanie Subury w poszukiwaniu pary nieznajomych z prowincji nie było dla mnie ideałem rozrywki, ale Lucjusz chciał być ze mną na każdym kroku.Pozostało mi tylko wzruszyć ramionami i się zgodzić; jeśli życzył sobie włóczyć się za mną jak psiak, to płacił za ten przywilej wystarczająco dużo.Zacząłem od domu, w którym rzekomo zmarł ów biedaczysko i gdzie Lucjusz świadkował przy sporządzaniu testamentu.Gospodarz kamienicy nie miał do powiedzenia nic ponad to, co już przekazał mojemu klientowi.dopóki nie trąciłem Lucjusza w bok i podpowiedziałem, aby brzęknął sakiewką.Ta muzyka skłoniła naszego rozmówcę do śpiewu.Okazało się, że Oppianikus wynajmował u niego pokój od ponad miesiąca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]