[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjawszy szlachetnaYennefer, której dziekuje, o nic nie proszac.Zegnam.Plugastwo z dobrej woli opuszczakompanie.Bo plugastwo ma was dosyc.Bywaj, Jaskier.- Ejze, Geralt - zawolal Boholt.- Nie strój fochów niby dzieweczka, nie rób z igly widel.Dodiabla z.- Ludzieeeee!Od strony gardzieli wawozu biegl Kozojed i kilku holopolskich milicjantów wyslanych nazwiady.- Co jest? Czemu on tak sie drze? - uniósl glowe Niszczuka.- Ludzie.Wasze.milosci.- dyszal szewc.- Wykrztusze, czlowieku - powiedzial Gyllenstiern, zaczepiajac kciuki o zloty pas.- Smok! Tam, smok!- Gdzie?- Za wawozem.Na równym.Panie, on.- Do koni! - zakomenderowal Gyllenstiern.- Niszczuka! - wrzasnal Boholt.- Na wóz! Zdzieblarz, na kon i za mna!- W dyrdy, chlopaki! - ryknal Yarpen Zigrin.- W dyrdy, psia mac!- Hej, poczekajcie! - Jaskier zarzucil lutnie na ramie.- Geralt! Wez mnie na konia!- Wskakuj!Wawóz konczyl sie usypiskiem jasnych skal, coraz rzadszych, tworzacych nieregularny krag.Zanimi teren opadal lekko na trawiasta, pagórkowata hale, ze wszystkich stron zamknietawapiennymi scianami, ziejacymi tysiacami otworów.Trzy waskie kaniony, ujscia wyschlychstrumieni, otwieraly sie na hale.Boholt, który pierwszy docwalowal do bariery glazów, zatrzymal nagle konia, stanal wstrzemionach.- O, zaraza - powiedzial.- O, jasna zaraza.To.to nie moze byc!- Co? - spytal Dorregaray podjezdzajac.Obok niego Yennefer, zeskakujac z wozu Rebaczy,oparla sie piersia o skalny blok, wyjrzala, cofnela sie, przetarla oczy.- Co? Co jest? - krzyknal Jaskier, wychylajac sie zza pleców Geralta.- Co jest, Boholt?- Ten smok.jest zloty.Nie dalej niz sto kroków od kamiennej gardzieli wawozu, z którego wyszli, na drodze dowiodacego na pólnoc kanionu, na lagodnie oblym, niewysokim pagórze, siedzialo stworzenie.Siedzialo, wyginajac w regularny luk dluga, smukla szyje, skloniwszy waska glowe nawysklepiona piers, oplatajac ogonem przednie, wyprostowane lapy.Bylo w tym stworzeniu, w pozycji, w jakiej siedzialo, cos pelnego niewyslowionej gracji, coskociego, cos, co zaprzeczalo jego ewidentnie gadziej proweniencji.Niezaprzeczalnie gadziej.Stworzenie bylo bowiem pokryte luska, wyrazna w rysunku, blyszczaca razacym oczy blaskiemjasnego, zóltego zlota.Bo stworzenie siedzace na pagórku bylo zlote - zlote od czubków zarytychw ziemie pazurów po koniec dlugiego ogona, poruszajacego sie leciutko wsród porastajacychpagór ostów.Patrzac na nich wielkimi, zlotymi oczami, stworzenie rozwinelo szerokie, zlociste,nietoperze skrzydla i tak trwalo nieruchome, kazac sie podziwiac.- Zloty smok - szepnal Dorregaray.- To niemozliwe.Zywa legenda!- Nie ma, psia mac, zlotych smoków - stwierdzil Niszczuka i splunal.- Wiem, co mówie.- To co to jest to, co siedzi na pagórku? - spytal rzeczowo Jaskier.- To jakies oszustwo.- Iluzja.- To nie jest iluzja - powiedziala Yennefer.- To zloty smok - rzekl Gyllenstiern.- Najprawdziwszy zloty smok.- Zlote smoki sa tylko w legendach!- Przestancie - wtracil nagle Boholt.- Nie ma sie czym goraczkowac.Byle balwan widzi, ze tozloty smok.A co to, prosze waszmosci, za róznica, zloty, siny, sraczkowaty czy w kratke? Duzynie jest, zalatwimy go raz-dwa.Zdzieblarz, Niszczuka, rozgruzajcie wóz, wyciagajcie sprzet.Tezmi róznica, zloty, niezloty.- Jest róznica, Boholt - powiedzial Zdzieblarz.- I to zasadnicza.To nie jest smok, któregotropimy.Nie ten, podtruty pod Holopolem, który siedzi w jamie, na kruszcu i klejnotach.A ten tusiedzi na rzyci jedynie.To po cholere nam on?- Ten smok jest zloty, Kennet - warknal Yarpen Zigrin.- Widziales kiedy takiego? Nierozumiesz? Za jego skóre wezmiemy wiecej, niz wyciagnelibysmy ze zwyklego skarbca.- I to nie psujac rynku drogich kamieni - dodala Yennefer usmiechajac sie nieladnie.- Yarpen maracje.Umowa obowiazuje nadal.Jest co dzielic, no nie?- Hej, Boholt? - wrzasnal Niszczuka z wozu przebierajac z rumorem w ekwipunku.- Cozakladamy na siebie i na konie? Czym ta zlota gadzina moze ziac, he? Ogniem? Kwasem? Para?- A zaraza jego wie, prosze waszmosci - zafrasowal sie Boholt.- Hej, czarodzieje! Czy legendy ozlotych smokach mówia, jak takiego zabic?- Jak go zabic? A zwyczajnie! - krzyknal nagle Kozojed.- Nie ma co medytowac, dajcie predkojakiego zwierzaka.Napchamy go czyms trujacym i podrzucimy gadu, niech sczeznie.Dorregaray popatrzyl na szewca z ukosa, Boholt splunal, Jaskier odwrócil glowe z grymasemobrzydzenia.Yarpen Zigrin usmiechal sie oblesnie, wziawszy sie pod boki.- Co tak patrzycie? - spytal Kozojed.- Bierzmy sie do roboty, trzeba uradzic, czym napchamyscierwo, zeby gad skapial co rychlej.Musi to byc cos, co jest strasznie jadowite, trujace albozgnile.- Aha - przemówil krasnolud, wciaz z usmiechem.- Cos, co jest jadowite, paskudne i smierdzace.Wiesz co, Kozojed? Wychodzi, ze to ty.- Co?- Gówno.Zjezdzaj stad, cizmopsuju, niech oczy moje na ciebie nie patrza.- Panie Dorregaray - rzekl Boholt podchodzac do czarodzieja.- Okazcie przydatnosc.Przypomnijcie sobie legendy i podania.Co wam wiadomo o zlotych smokach?Czarodziej usmiechnal sie, prostujac sie wyniosle.- Co mi wiadomo o zlotych smokach, pytasz? Malo, ale wystarczajaco wiele.- Sluchamy tedy.- A sluchajcie, i sluchajcie uwaznie.Tam, przed nami, siedzi zloty smok.Zywa legenda, bycmoze ostatnie i jedyne w swoim rodzaju stworzenie, jakie ocalalo przed waszym morderczymszalem.Nie zabija sie legendy.Ja, Dorregaray, nie pozwole wam ruszyc tego smoka.Zrozumiano? Mozecie sie pakowac, troczyc juki i wracac do domów.Geralt byl przekonany, ze wybuchnie wrzawa.Mylil sie.- Mosci czarodzieju - przerwal cisze glos Gyllenstierna.- Baczcie no, co i do kogo mówicie.KrólNiedamir moze kazac wam, Dorregarayowi, troczyc juki i wynosic sie do diabla.Ale nieodwrotnie.Czy to jest jasne?- Nie - rzekl dumnie czarodziej.- Nie jest.Bo ja jestem mistrz Dorregaray i nie bedzie mirozkazywal ktos, kogo królestwo obejmuje obszar widoczny z wysokosci ostrokolu parszywej,brudnej i zasmrodzonej warowni.Czy wiecie, panie Gyllenstiern, ze jesli wypowiem zaklecie iwykonam ruch reka, to zmienicie sie w krowi placek, a wasz nieletni król w cosniewypowiedzianie gorszego? Czy to jest jasne?Gyllenstiern nie zdazyl odpowiedziec, bowiem Boholt, przystapiwszy do Dorregaraya, chwycilgo za ramie i obrócil ku sobie.Niszczuka i Zdzieblarz, milczacy i ponurzy, wysuneli sie zzapleców Boholta.- Sluchajcie no, panie magik - rzekl cicho ogromny Rebacz.- Zanim zaczniecie wykonywac tewasze ruchy reka, posluchajcie.Móglbym dlugo tlumaczyc, prosze waszmosci, co sobie robie ztwoich zakazów, z twoich legend i z twojego glupiego gadania.Ale nie chce mi sie.Niech wiecto starczy ci za moja odpowiedz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]