[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nigdyw życiu nie bałem się tak jak wtedy, kiedy na nie patrzyłem i ich słuchałem. Mówicie, że się stąd wyniosły.Dokąd?Staruszkowie wymienili spojrzenia. To było sto lat temu powiedziała Sol. Nie mogą nadal być wśródżyjących.Chciałabym tylko odnalezć ich ślad, nie chcę nikomu zrobić nic złego.Władze nie są moimi przyjaciółmi. Sto lat! żachnął się stary. Tyle lat to ja nie mam! Oczywiście, że nie uśmiechnęła się Sol. Wybaczcie mi.Ile lat mogłomniej więcej upłynąć od czasu, gdy je widzieliście?Namyślał się, zmrużonymi oczami spoglądając w słońce. Hm, to musiało być jakieś sześćdziesiąt lat wstecz.Teraz mam ponad sie-demdziesiąt.Wtedy mogłem mieć dziesięć-dwanaście.Tak, to by się zgadzało. Sześćdziesiąt lat temu? Nadzieja Sol urosła o czterdzieści lat. Możewiecie, w jakim kierunku się udały? zapytała Sol. Słyszałem, jak jedna z nich mówiła coś mojej matce powiedział z wa-haniem. Ale nie wiem. Co to ma za znaczenie? wtrąciła staruszka. Wszystkie już dawnopomarły! Komendant schwytał je już całe wieki temu, chyba to rozumiesz! No tak powiedział mężczyzna po długim namyśle. Ale obiecałemmatce, że nigdy nikomu nie powiem.Sol zajrzała do sakiewki.Zostało jej jeszcze kilka monet od damy, której to-warzyszyła w drodze do Danii.Lepiej nie będzie mogła ich wydać, uznała, mającna myśli nie tylko siebie, ale i parę starych ludzi. Macie, to dla was, po jednej dla każdego.Staruszkowie otworzyli szeroko oczy ze zdziwienia.Drżącymi rękami przyjęlipieniądze.Powiedzieli, że nigdy tak wiele nie posiadali.Natychmiast weszli do chaty, by ukryć monety.Sol słyszała, jak rozmawiająw środku. To bardzo szlachetna pani powiedział staruszek. I taka piękna!Kobieta mówiła cicho, ale nie na tyle, by nie można było jej usłyszeć. Ona jest jedną z nich, czy tego nie widzisz? Od razu to zauważyłam! Kiedyodejdzie, musimy rzucić za nią żelazem! Nie. Staruszek ze zdziwienia aż otworzył usta. To niemożliwe! Jednaz nich! O Panie Jezu!Kiedy wyszedł, w jego oczach widniało przerażenie.63Sol zdecydowała, że będzie z nimi szczera. Tak, jestem jedną z nich uśmiechnęła się przyjaznie. Ale nie maciesię czego obawiać, wprost przeciwnie.Mam dobry środek, który wyleczy twojąnogę, mateczko, i coś na twoje przeziębienie, ojczulku.Czy zechcecie to przyjąć?Po chwili zastanowienia i wymianie spojrzeń podziękowali i przyjęli lekar-stwa.Wyglądali na uradowanych.Nareszcie Sol otrzymała informację, na którą czekała tak długo.Musi wjechać w głąb lądu, daleko w las, aż napotka strumień.Opisali wszyst-ko dokładnie.Jej odjazdowi z Brosarps Backar towarzyszyły długie podziękowania.Wkrót-ce jednak usłyszała za sobą łomot upadającej na ziemię siekiery.Uśmiechnęła siędo siebie gorzko.W ten sposób zwiedzę całą Skanię, pomyślała.Ale to nie szkodzi, najważniej-sze, żebym znalazła to, czego szukam.Nietrudno było jechać według wskazówek staruszków, ale droga okazała siędaleka.Musiała minąć wielki przerażający zamek Vittskovle, przemierzyć sze-rokie pola i ciemne lasy aż do małej wioski położonej daleko od wybrzeża, doTollarp.Miała ją minąć i zagłębić się w wielkie lasy.Sześćdziesiąt lat temu.Musi być szalona, jeżeli sądzi, że ktoś z nich jeszczepozostał.Właściwie tak naprawdę sama w to nie wierzyła, pędziła jednak dalej z dzikimuporem, chcąc do końca poznać gorzką prawdę.Czarownice umówiły się, że zbierać się będą w rozpadlinie zwanej SzczelinąAnsgara o każdej pełni księżyca latem.Niewiele musiało być tych spotkań w cią-gu roku.Na szczęście Sol miała jeszcze sporo czasu.Długo szukała właściwego miej-sca, nie śmiejąc pytać o nie ludzi z wiosek, które mijała.Na zmianę jadąc wierzchem i idąc, szukała czegoś jeszcze: pokrzyku wilczejjagody, zwanego niekiedy belladonną, ziela, którego brakowało jej, by móc udaćsię na Blokksberg.Za każdym razem, gdy jadąc wzdłuż plaży odpoczywała, roz-glądała się za nim.Teraz szukała w lesie, pod drzewami, nie bardzo wiedząc,czego powinna szukać.Hanna nigdy go jej dokładnie nie opisała, mówiła tylko,że bardzo trudno spotkać go w Trondelag.Dlatego Sol takie nadzieje łączyła z po-łudniową Skanią.Zatrzymała się i zapatrzyła w widnokrąg.Mimo że upłynęło czternaście lat odczasu, gdy widziała Hannę po raz ostatni i obraz jej zaczął się już zacierać, więz,która je łączyła, istniała nadal.Więz między dwiema istotami, które się w pełnirozumiały. Hanno szepnęła Sol. Dlaczego zostawiłaś mnie samą? Dlaczego He-ming Zabójca Wójta zgasił twe życie, nie pozwolił nam współdziałać? Jestemtaka samotna na tym świecie, Hanno! Bezgranicznie samotna!Rozdział 6Podczas gdy Sol błądziła po zazielenionych wiosną bukowych lasach, Liv sta-ła przy oknie w kupieckim domu w Oslo i spoglądała na błoto na ulicach.Deszczsiąpił bezlitośnie.Uczucie ściskania w żołądku nie chciało jej opuścić, tak samo jak uczuciezniechęcenia.Poddenerwowana, niespokojna, uderzała palcami o parapet.Gdyby tylko mo-gła czymś się zająć! Wszystko jednak, czego się tknęła, pociągało za sobą jeszczewiększe wyrzuty sumienia.Czy wolno jej się tym zajmować? Czy to przystoiżonie? Czy kiedykolwiek się nauczy właściwego zachowania, ona, przywykła doniesienia pomocy, gdzie tylko było trzeba, wychowana w atmosferze miłości i tro-ski o drugiego człowieka.Przyzwyczajona do myślenia o zadowoleniu innych lu-dzi, do dbania, by wszyscy mogli robić to, co sprawia im przyjemność, co czyniich szczęśliwymi.Tutaj łajano ją, gdy pomagała w nieodpowiednim momencie.Ale który moment był właściwy? Wydawało się, że każdego dnia jest inaczej.Jakże miewają się w domu w Lipowej Alei?Tam chyba też pada deszcz.W takie dni woda ściekała po listkach lip i w aleitworzył się maleńki strumyk.A na dziedzińcu, tuż obok schodów, stała wielkakałuża.Od lat ojciec miał zamiar coś z tym zrobić, ale zapominał, kiedy tylkoprzestawało padać.Pewnie dopiero Are się tym zajmie.Reszta rodzeństwa była w Danii.Niedługo obydwoje wrócą do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]