[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapalił jedną.Zwiatełko płomykaoświetliło jego twarz.Zmroziło mnie.Osobnik ten nie miał ani nosa, aniust, ani powiek.Właściwie nie miał twarzy, bo ta pokryta była jakby maskączarnej, pooranej bliznami, zżartej przez płomienie skóry.To była tamartwa skóra, której dotknęła Klara. Palę je szepnął, muskając mnie głosem i spojrzeniem zatrutymnienawiścią.Podmuch wiatru zgasił trzymaną przezeń w palcach zapałkę,ciemność znowu okryła jego twarz. Jeszcze się zobaczymy, Danielu.Ja nie zapominam twarzy, a i ty, jaksądzę, będziesz od dziś pamiętał powiedział powoli. Ufam, iż dlatwojego własnego dobra i dobra twojej przyjaciółki Klary podejmieszwłaściwą decyzję i wyjaśnisz tę sprawę z panem Neri, który, między namimówiąc, ma nazwisko paniczykowate.Ja bym mu nie ufał ani na jotę.I powiedziawszy to, odwrócił się i odszedł w kierunku mola, a jegosylwetka spowita w niepohamowany śmiech, rozpływała się w ciemności.578Od strony morza nadciągały coraz bardziej iskrzące chmury.Powinienem był rzucić się biegiem, by uciec przed ulewą, alewypowiedziane przez dziwnego osobnika słowa zaczynały odnosić skutek.Trzęsły mi się ręce i myśli.Spojrzałem w niebo i ujrzałem burzę, którarozlewała się między chmurami niczym plamy czarnej krwi, gasząc światłoksiężyca i rozpościerając płaszcz ciemności nad dachami i fasadami miasta.Spróbowałem przyspieszyć kroku, ale zżerający mnie niepokój paraliżowałmoje ruchy, więc powłóczyłem nogami, choć już czułem doganiającąulewę.Skryłem się pod markizą kiosku z gazetami, by zebrać myśli izdecydować, co robić dalej.Nieopodal gruchnęło, jakby smok ryknął uwejścia do portu, i poczułem, że ziemia drży pod moimi stopami.Delikatnybłysk światła omiótł fasady domów, by po kilku sekundach zniknąć.Wzalewających chodniki kałużach jeszcze przez chwilę odbijało się światłolatarni, które nagle zaczęły migotać, by zgasnąć jedna po drugiej jak świecena wietrze.Na ulicach nie było żywej duszy, a ciemności, jakie nastały,wypełzły wespół z fetorem wydobywającym się ze studzienekkanalizacyjnych.Noc stała się matowa i nieprzenikniona, deszczprzeistoczył się w całun oparów. Taka kobieta każdemu potrafi zawrócićw głowie..Zacząłem biec w górę Ramblas, mając w głowie tylko jedno:Klara.Bernarda powiedziała, że Barceló wyjechał w interesach.Sama miaładzień wolny, a wtedy zazwyczaj nocowała u swej ciotki Reme i kuzynek wAdrian del Besós.Oznaczało to, że Klara jest całkiem sama w tej ogromnejjaskini swego mieszkania na Plaza Real, podczas gdy po mieścieatakowanym przez burzę krąży ów grozny osobnik bez twarzy, Bóg wie codujący.Biegnąc w deszczu w kierunku Plaza Real, nie mogłem pozbyć sięuporczywej myśli, że naraziłem Klarę na niebezpieczeństwo, ofiarowującjej książkę Caraxa.Wbiegłem na plac, przemoczony do szpiku kości.Przyspieszyłem, by schronić się pod arkadami ulicy Fernando.Wydało misię, że widzę zarys cienia pełznącego za moimi plecami.%7łebracy.Bramabyła zamknięta.Odszukałem w moim pęku kluczy komplet, który dostałemod Barceló.Miałem ze sobą klucze od księgarni, od mieszkania na SantaAna oraz od mieszkania Barceló.Jeden z włóczęgów podszedł do mnie,58zaczął szeptem prosić, bym pozwolił mu przenocować na klatceschodowej.Zamknąłem drzwi, nim dokończył zdanie.Klatka schodowa była studnią pełną mroku.Pomruk błyskawicprzeciskał się przez szczeliny w drzwiach i odbijał u stopni schodów.Ruszyłem przed siebie po omacku i potykając się, natrafiłem na pierwszystopień.Chwyciłem się poręczy i zacząłem powoli wchodzić po schodach.Niebawem stopnie zanikły, co oznaczało, że doszedłem na piętro.Wymacałem marmurowe, nieprzyjazne ściany i natrafiłem na kasetonydębowych drzwi i aluminiową klamkę.Znalazłem otwór w zamku iwłożyłem klucz.Gdy drzwi otworzyły się, oślepiła mnie błękitna jasność, apo skórze przepłynął podmuch ciepłego powietrza.Pokój Bernardyznajdował się w głębi mieszkania, tuż przy kuchni.I tam skierowałem swekroki, choć wiedziałem, że jej nie ma.Zastukałem do drzwi i nie słyszącodpowiedzi, pozwoliłem sobie wejść do środka.W skromnym pokoikustało duże łóżko, ciemna szafa ze starym lustrem i komoda, na którejBernarda poustawiała figurki Matki Boskiej, wszelakich świętych i święteobrazki w ilościach przemysłowych.Zamknąłem drzwi, a gdy sięodwróciłem, serce nieomal stanęło mi w piersi na widok tuzinazbliżających się ku mnie błękitnych i bursztynowych oczu.Koty Barcelóznały mnie dobrze i akceptowały moją osobę.Otoczyły mnie, pomiaukując,ale stwierdziwszy, że moje przemoczone ubranie nie wydzielaupragnionego ciepła, rozeszły się obojętne.Pokój Klary znajdował się w drugim końcu mieszkania, obok bibliotekii saloniku muzycznego.Czułem niewidzialne towarzystwo kotów czujnieśledzących moje poczynania.W migotliwym półmroku burzy mieszkanieBarceló jawiło mi się ponure i odstręczające, zupełnie inne od tego, którezacząłem już uważać za swój drugi dom.Dotarłem do części wychodzącejna plac Przede mną wyrosła gęsta i nieprzebyta oranżeria Barceló.Zanurzyłem się w gąszcz liści i gałęzi.Przez chwilę dopadła mnie myśl, żejeśli nieznajomy bez twarzy dostał się do mieszkania, tonajprawdopodobniej krył się właśnie tutaj.I tutaj na mnie czekał.Wydawało mi się nawet, że czuję unoszący się w powietrzu swądspalonego papieru, ale szybko zrozumiałem, że do moich nozdrzy docierajedynie woń tytoniu.Struchlałem W tym domu nikt nie palił, a fajkaBarceló, zawsze zgaszona, pełniła właściwie funkcję atrapy.59Doszedłem do salonu muzycznego, gdy blask błyskawicy przeszyłwstążki dymu unoszące się w powietrzu jak girlandy oparów.Klawiaturapianina rozciągała się w niemożliwie szerokim uśmiechu.Przemierzyłemsalon i doszedłem do drzwi biblioteki.Były zamknięte.Otworzyłem je iprzywitała mnie poświata znad altany zbudowanej wokół osobistejbiblioteki księgarza.Zciany, pokryte pękającymi od książek półkami,tworzyły owalne pomieszczenie, na którego środku stał stół do lektury idwa fotele marszałka polnego.Wiedziałem, że Klara trzyma książkęCaraxa na oszklonej półce stojącej przy jednym z łuków altany.Tam teżudałem się, zachowując ostrożność.Mój plan, czy też jego brak, polegał nazabraniu stąd książki, oddaniu jej tamtemu wariatowi i straceniu ich z oczuraz na zawsze.Poza mną nikt by nie dostrzegł braku książki.Książka Juliana Caraxa czekała na mnie, wysuwając jak zwykle grzbietz głębi półki.Wziąłem ją w dłonie i przycisnąłem do piersi, jakbymobejmował starego przyjaciela, którego miałem zdradzić.Judasz,pomyślałem.Postanowiłem odejść stąd, nie dając Klarze znaku mojejobecności.Zabrałbym książkę i zniknął z jej życia na zawsze.Wyszedłemcicho z biblioteki.Na końcu korytarza dostrzec można było zarys drzwi dopokoju Klary.Wyobraziłem ją sobie, jak leży w łóżku i śpi.Wyobraziłemsobie, jak moje palce muskają jej szyję, wędrują po zapamiętanym, choćnieznanym ciele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]