[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pewnym momencie niedaleko między bukamizobaczył jakąś ludzką postać przemykającą między pniami.373 Na szczęście nie krzyknął natychmiast  Marku! , bo po chwili zorien-tował się, \e to niewielka grupa skradających się mę\czyzn.Sulien znie-ruchomiał, po czym schował się, za pniem zbyt smukłym, by go całkiemukryć, a w wyobrazni zobaczył natychmiastowy szczegółowy raport zwłasnego pojmania, przesłuchania, zastrzelenia - i za chwilę stracił ich zoczu.Nie rozumiał, dlaczego wszyscy przemieszczali się zwartą grupą, za-miast oddzielnie przeczesywać lasy, dlaczego się nie rozglądali, bo gdybytak czujnie obserwowali otoczenie jak on, z pewnością by go dostrzegli.A jednak szli w konkretnym kierunku, z jakąś misją.Czy śledzili Marka?Zaczął się zastanawiać, czy mo\e byli to tropiciele umiejący odnajdywaćludzi po śladach, złamanych gałązkach, ukruszonych liściach, bo słyszał,\e Terranowianie i Afrykanie tak potrafią, a przynajmniej kiedyś potrafi-li.Nie wiedział, co robić.Jeśli zmierzali ku Markowi, to jak ma ich wy-przedzić? Zastanowił się, czy mo\na jakoś odwrócić ich uwagę - wśróddrzew mogliby go bez trudu pomylić z Markiem - i zaprowadzić w prze-ciwną stronę.Ale przypomniał sobie, co Una mu opowiedziała o szpiegugoniącym ją przez zarośla do samochodu, i wiedział, \e znalazł się zbytblisko nich i za daleko od bezpiecznej kryjówki, nie zdą\yłby uciec.Toby się mogło skończyć tylko w jeden sposób, i to niemal natychmiast.Bał się tak\e, \e Delir i Dama na nich wpadną.Ale gdyby wrócił, \e-by ich ostrzec, całkiem straciłby ślad zabójców.Bezwiednie się skradał, wzdrygając się, gdy trzasnęła mu gałązka podstopą.Przecie\ i tak ich nie powstrzymam, przeszło mu przez myśl.Usi-łował kombinować, zaklinać, snuć przypuszczenia, \e to sfuszerują, \etylko go ranią, wtedy mo\na by.I tak jak Wariusz w Rzymie - choć Sulien o tym nie wiedział - nabrałprzekonania, \e skoro mo\e tylko obserwować, to powinien.Zapomniał ourazie do Marka, nie zniósłby widoku, jak chłopak umiera.Enniusz spoglądał w dół przez lornetkę, Ramio trzymał karabin pew-nie oparty na ramieniu, obaj byli całkowicie opanowani.Tylko Tasjuszczuł ściskanie w \ołądku.374 - Coś nie tak - mruknął.Tamci pewnie uznali, \e Marek ukrył się za zakrętem doliny.Zerknęli na niego, bardziej pogardliwie ni\ pytająco, tak jak się spo-dziewał.Odchrząknął, spróbował usunąć z twarzy gniew, dezorientację iprzera\enie.- Powinniśmy go ju\ widzieć.- Trzymasz to do góry nogami? - syknął Ramio.- Czterysta kroków - odpowiedział Tasjusz cicho.- Wprost przednami.Ramio wyrwał mu urządzenie z rąk, wbił w nie wzrok z tępym zdu-mieniem.- Skala jest właściwa? - spytał z powątpiewaniem.Ale Tasjusz nie odpowiedział, bo nagle wszystko zrozumiał.Odebrałprzyrząd i wyszedł zza drzew na sztywną trawę.Na jego widok spłoszyłosię małe stado chudych owiec o wystraszonych oczkach i uciekło panicz-nym truchtem, który z wolna zmienił się w dreptanie.Tasjusz stał i śmiałsię z nich, a w głowie mu się kręciło.Jedna owca uciekła od niego nie-zdarnie, coś wlokąc: długą, cienką, ciernistą gałąz, która zaczepiła się ojej runo, gałąz upstrzoną podartą wełną i ciągnącą się po ziemi.I było cośjeszcze: uwiązany do gałęzi szarawy węzeł skręconego materiału.Tasjuszmiał ochotę rzucić o ziemię ekranem, a jednocześnie czuł coś w rodzajurozbawienia, prawie satysfakcji, która wkrótce zapewne rozpłynie się wautentycznym strachu i niepokoju.Słyszał przekleństwa Enniusza i Ra-mia, gniewnie przedzierających się w ślad za nim.Tym razem nie mogąmieć do niego pretensji.Nie musiał sprawdzać ponownie, by się upewnić, \e to owca była tymporuszającym się światełkiem na ekranie, a nadajnik znajduje się w zwią-zanej koszuli.Una biegła pod górę i czuła ból, jak ostry cierń wbity w bok; w głowiejej tętniło, ale biegła, nawet zwolnienie, by nabrać tchu, mogło się skoń-czyć tragicznie.Przypomniała sobie ten tydzień, kiedy zaplanowała oca-lenie Suliena, tę noc swojej ucieczki.Gdy postanowiła, \e nie pozwoli imgo zabić, \e nie cofnie się przed niczym, wówczas strach o Suliena dawał375 się powstrzymać, mogła choć częściowo nad nim zapanować.W Londy-nie wiedziała, co się stanie i kiedy, tu będzie wiedzieć, \e nie zawiodła,\e Marek \yje, dopóki nie rozlegną się strzały.Ale nie potrafiła dotrzymać kroku Ziye, która znikła jej z oczu; Lalpędziła koło niej, dysząc i wcią\ płacząc - i nagle, tu\ nad obozem, poja-wiła się Ziye, stała nieruchomo, czekając na nie, z Delirem, Damą i Su-lienem.Lal rozpłakała się na ich widok pod wpływem nowego atakuwyrzutów sumienia.Zrozumiała, \e coś się stało, wpadła w przera\eniena widok ich przygnębionych twarzy.- Nie mo\ecie iść dalej - powiedział Dama.- To zbyt niebezpieczne.- Nie, to Pyrra, oni go namierzają, nie rozumiesz - wydyszała Una ispróbowała się przepchnąć między nimi.Sulien chwycił ją łagodnie.- Nie, czekaj.Jak go namierzają?Delir był spokojniejszy i jakby pełen nadziei, ale teraz, gdy dręczył goniepokój, jakby się skurczył, a zmęczenie wyryło bruzdy na jego twarzy.- Sulien uwa\a, \e jeszcze go nie znalezli.Mo\e go jakoś zgubili.- Na pewno nie znalezli - dorzucił Sulien twardo i spróbował wyja-śnić, co widział.W pewnej chwili wydawało mu się, \e widzi podwójnie: z gwałtow-nych, o\ywionych ruchów mę\czyzn na dole zbocza odgadł, \e wydarzy-ło się coś, czego nie oczekiwali, ale było mu w to równie trudno uwierzyćjak w jakąś katastrofę; oczy usiłowały go przekonać, \e wydarzyło się to,czego się bał, usiłowały ujrzeć w kawałku płótna i długiej gałęzi zwłokiMarka.Jeden z mę\czyzn mówił chyba do radiodaldictora.A kiedy się roz-dzielili, ruszył po szorstkim zielonym zboczu, z powrotem między drze-wa, w dolinę, obserwując okolicę przez czarną lornetkę.Dopiero chwilępotem, gdy Ramio znowu zanurzył się w las od zachodniej strony, Sulien,le\ący w bagnie i na ostrych patykach, odwa\ył się drgnąć.Gdy usłyszałtrzaśniecie gałęzi za plecami, omal nie dostał zawału, ale to byli Dama iDelir, starannie przeczesujący las.376 Początkowo nie wspomniał o tamtym kawałku materiału, bo był zbytdaleko, by rozpoznać w nim koszulę, có\ dopiero koszulę Marka.Powie-dział jedynie, \e tamci się rozdzielili.Trudno było mu wyjaśnić, skąd mapewność, i\ byli rozgoryczeni i rozgniewani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl