[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem tak naprawdę zrobił to zzupełnie innego powodu: nie chciał ulec pokusie.Layla była piękną, bardzo pociągającąkobietą, a on za długo żył w celibacie.Ale nie, wmówił sobie, że nie wolno naruszaćdelikatnej równowagi, która się między nimi wytworzyła.A może bał się, że Layla uśpijego czujność? Może po prostu chciał zachować dystans, dopóki nie skreśli znakuzapytania, jakim była w jego życiu Elena?Layla prowadziła go przez zatłoczoną komnatę, uśmiechając się, pozdrawiając znajomychi opowiadając mu o zamku.- Podobno zbudował go jeden z ministrów Ludwika XIV.Gmach był tak okazały, ociekałtak wielkim przepychem, że wzbudził zazdrość samego króla, który kazał aresztowaćministra, ukradł mu architekta, ogrodnika i wszystkie meble, po czym w przypływiezawiści poprzysiągł sobie, że nie da się nikomu prześcignąć, i rozpoczął budowę Wersalu.Bryson słuchał, uśmiechał się dwornie, jak krezus stosownie zainteresowany otoczeniem,jednocześnie cały czas omiatał wzrokiem tłum, czujnie wypatrując znajomych twarzy iuciekających w bok spojrzeń.Robił to niezliczoną ilość razy, jednak ta akcja była zupełnieinna i wyjątkowo denerwująca.Nie znał terenu, nie miał szczegółowo opracowanegoplanu i musiał improwizować, polegając na instynkcie.Dokładnie co -jeśli w ogóle cokolwiek - łączyło Jacques'a Arnaulda z Dyrektoriatem?Nasłani na Nicka zabójcy, bracia Sangiovanni, współpracowali z jego człowiekiem,mężczyzną w dwurzędowym garniturze, który załatwiał na Armadzie" interesy zCalacanisem.Paolo i Niccolo byli najemnikami Dyrektoriatu, co sugerowałoby, żeArnauld ma z Dyrektoriatem coś wspólnego.Co więcej, Yance Gifford, agent Wallera po-dający się za niejakiego Jenrette'a, przyleciał na Hiszpańska Armadę" w towarzystwiewysłannika Jacques'a Arnaulda.Były to same poszlaki, lecz gdy zebrał je i odpowiednio poukładał, utworzyły bardzosugestywną mozaikę: Arnauld należał do tajemniczej grupy ludzi, którzy przejęli władzęnad Dyrektoriatem.Bryson potrzebował jedynie dowodu.Mocnego, niepodważalnego dowodu.Ten dowód niewątpliwie gdzieś był, pytanie tylko gdzie?Według Layli Izraelczycy uważali, że firma Arnaulda pierze brudne pieniądze rosyjskiejmafii, kwoty astronomicznej wprost wielkości.Mosad ustalił, że sam Arnauld załatwiasłużbowe telefony właśnie tu, w swoim zamku, jednak liczne próby ich przechwyceniaspaliły na panewce.Jego system łączności był stuprocentowo szczelny i strzeżony przezwyrafinowane systemy kodujące, co z kolei sugerowało, że gdzieś w zamku musi istniećcentrum telekomunikacyjne, wyposażone przynajmniej w tak zwany czarny telefon",urządzenie szyfrujące i rozszyfrowujące rozmowy telefoniczne, faksy i przekazyinternetowe.Przechodząc z komnaty do komnaty, krążąc między gośćmi, zauważył obrazy wiszące naścianach, co podsunęło mu pewien pomysł.W małym pomieszczeniu na piętrze siedziało dwóch mężczyzn w ciemnych garniturach.Półmrok rozświetlała jedynie trupioblada, migotliwa poświata sącząca się z kilkunasturzędów wysokiej rozdzielczości monitorów.Stare, kamienne ściany pokrywał artystycznykolaż z nierdzewnej stali, wypolerowanego chromu, światłowodów i lamp elektro-nopromieniowych.Każdy z monitorów pokazywał fragment jednej z komnat na parterze.Dziesiątki miniaturowych kamer ukrytych przed wzrokiem gości w ścianach, w futrynach iw armaturze przekazywało dokładny obraz tego, co się tam działo.Kamery były tak czułe,że kiedy obsługujący je ludzie robili zbliżenie czyjejś twarzy, twarz ta zajmowała całyekran, dzięki czemu mogli porównać jaz cyfrowymi wizerunkami milionów innych twarzyprzechowywanymi w komputerowej bazie danych, zwanej Siecią.Każda osoba budzącawątpliwości czy podejrzenia była identyfikowana, po czym, w razie potrzeby, dyskretniewypraszana z zamku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]