[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drasnął mnie, a kiedy upadłem, ta cholerna ksią\ka wy-leciała mi z ręki.Właśnie wtedy przyjechała policja, więc tylko ją podniósł i popędził dobramy.- Więc Webb ją ma?- Chyba tak.- Zwięty Jezu na trampolinie!.- Coś jeszcze, Lou? Właśnie zapalamy świeczki na torcie.- Tak.Mario, chyba będę cię potrzebował w Waszyngtonie.Chodzi o wa\niaka bezstopy, ale za to z ksią\ką.213- Chwileczkę, cugino, przecie\ znasz moje zasady, prawda? Zawsze miesiąc przerwymiędzy zleceniami.Ile czasu zajęło mi Manassas? Sześć tygodni, prawda? A w maju, w KeyWest, ile to było? Trzy, prawie cztery tygodnie.Nie wolno mi dzwonić, nie wolno mi wysłaćgłupiej kartki.Nie, Lou, potrzebuję tego miesiąca.Jestem to winien Angie i dzieciom.Niemam zamiaru być ojcem na przychodne.Muszą mieć wzorową rodzinę, rozumiesz?- Zacznij pisać poradniki! - parsknął wściekle Louis i odwiesił z trzaskiem słuchawkępo to tylko, by zaraz złapać aparat, który przewrócił się na biurko; na \ółtawej obudowie po-jawiła się wyrazna rysa.- Najlepszy fachowiec w bran\y, a ma fioła.- mruknął capo supremo, wykręcając ko-lejny numer.Kiedy z drugiej strony ktoś podniósł słuchawkę, gniew natychmiast zniknął z je-go głosu.- Witaj, Frankie.Jak się miewa mój najbli\szy przyjaciel?- A.Cześć, Lou- odpowiedział mu niepewnie delikatny falset z kosztownego aparta-mentu w Greenwich Village.- Mogę zadzwonić do ciebie za dwie minuty? Właśnie odprowa-dzam mamę do taksówki.Zaraz wrócę, zgoda?- Oczywiście.Za dwie minuty.Matka? Dziwka! Il pinguino! Louis podszedł do marmurowego, wyposa\onego w lustrobaru, nad którym unosiły się dwa ró\owe aniołki.Nalawszy niemal pełną szklankę, pociągnąłkilka głębokich, uspokajających łyków.Po chwili zadzwonił wiszący przy barze telefon.- Tak? - powiedział, ostro\nie trzymając w dłoni równie\ delikatną, bo tym razemkryształową, słuchawkę.- To ja, Lou.Ju\ odprowadziłem mamę.- Dobry z ciebie chłopiec, Frankie.Zawsze pamiętaj o mamie.- Oczywiście, Lou.Ty mnie tego nauczyłeś.Powiedziałeś mi, \e urządziłeś swojejmamie najwspanialszy pogrzeb, jaki widziano w East Hartford.- Tak, bo kupiłem cały ten ich pieprzony kościół.- To naprawdę miłe.- A mo\e zajęlibyśmy się czymś rzeczywiście miłym, co? Miałem okropny dzień,Frankie.Wiesz, o czym myślę?- Jasne, Lou.- Mam straszną ochotę.Muszę się odprę\yć.Przyjedz do mnie, Frankie.- Zaraz wsiadam do taksówki, Lou.Prostituto! To będzie ostatnia usługa, jaką odda mu Frankie Du\a Buzka.Znalazłszy się na ulicy, starannie ubrany adwokat ruszył na południe, minął dwie prze-cznice, skręcił na wschód, minął jeszcze jedną i wreszcie dotarł do limuzyny czekającej naniego przed inną, równie wspaniałą rezydencją.Mocno zbudowany kierowca w średnim wie-ku pogrą\ony był w przyjacielskiej pogawędce z umundurowanym portierem, któremu wrę-czył najpierw suty napiwek.Ujrzawszy swojego pracodawcę, podszedł szybko do samochodui otworzył tylne drzwi.Kilka minut pózniej limuzyna sunęła w kolumnie pojazdów zmierza-jących w kierunku mostu.Adwokat rozpiął pasek ze skóry aligatora, nacisnął w dwóch miejscach sprzączkę, wy-dostał spod niej mały, cienki prostokącik i zapiął z powrotem pasek.Uniósłszy prostokącikpod światło, przyglądał się przez chwilę zatopionemu w nim miniaturowemu urządzeniu reje-strującemu, tak nowoczesnemu, \e uchodziło uwagi nawet najbardziej wyrafinowanych czuj-ników, po czym nachylił się w stronę kierowcy.- William.- Tak, sir? - Szofer spojrzał we wsteczne lusterko i ujrzał wyciągniętą rękę swego pra-codawcy.Sięgnął do tyłu.- Zabierz to do domu i przegraj na kasetę, dobrze?214- Tak jest, panie majorze.Adwokat z Park Avenue opadł z powrotem na siedzenie i uśmiechnął się do siebie.Odtej chwili miał Louisa w garści
[ Pobierz całość w formacie PDF ]