[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.taki zapach zanika w ciągu kilku godzin.- Zdaje mi się, że rozumiem, dlaczego nie chciałbyś, aby znalazły cię Aes Sedai.- Ach, lord lngtar miał rację w tym, co powiedział o Aes Sedai, niech Światłość je oświeca.ach.Rand.Kie­dyś w Cairhien przeżyłem spotkanie z jedną z nich, z Brą­zową Ajah, choć, zanim nie pozwoliła mi odejść, przysią­głbym, że to była Czerwona.Przez cały miesiąc trzymała mnie próbując dojść, w jaki sposób potrafię czuć.Koniecz­nie chciała się tego dowiedzieć.Przez cały czas mruczała: "Czy to stare talenty odradzają się, czy powstają nowe?" i patrzyła na mnie tak, jakbym naprawdę używał Jedynej Mocy.W pewnej chwili sam zacząłem w to wierzyć.Lecz przecież nie oszalałem i w istocie nic nie byłem w stanie zrobić.Po prostu czuję zapach.Rand nie mógł w tym momencie nie wspomnieć na sło­wa Moiraine: "Stare bariery słabną.Coś rozpada się i zmie­nia w naszych czasach.Stare rzeczy odradzają się i powsta­ją nowe.Być może za naszego życia zobaczymy koniec wieku".Wstrząsnął nim dreszcz.- A więc, będziemy tropić tych, którzy ukradli Róg, posługując się twoim nosem.Ingtar przytaknął.Hurin uśmiechnął się z dumą i powie­dział:- Tak właśnie zrobimy.ach.Rand.Pewnego razu ścigałem mordercę aż do Cairhien, innym razem przez całą drogę do Maradon, aby doprowadzić ich przed oblicze kró­lewskiej sprawiedliwości.- Jego uśmiech zniknął, teraz wydawał się bardziej zakłopotany.- Ale ta sprawa jest najgorsza.Morderstwo roztacza wstrętny zapach, lecz to.- Nos mu się zmarszczył.- W tę sprawę, zeszłej nocy byli zaangażowani ludzie.Musieli być Sprzymierzeńcami Ciemności, chociaż na podstawie samego zapachu nie da się tego powiedzieć.Będę szedł za zapachem trolloków i Półczłowieka.I czegoś jeszcze gorszego.Jego głos powoli cichł, ginąc wśród grymasów i mam­rotania, Rand jednak słyszał powtarzającą się frazę:- Coś gorszego jeszcze, Światłości ratuj.Dojechali do bram miasta, tuż za murami Hurin uniósł twarz i wciągnął w rozwarte nozdrza powiew wiatru.Pry­chnął z niesmakiem.- Tędy, lordzie Ingtarze.- Wskazał na południe.Ingtar wydawał się zaskoczony.- Nie w kierunku Ugoru?- Nie, lordzie Ingtarze.Ohyda! - Hurin wytarł usta w płaszcz.- Niemal mogę posmakować ich zapach.Po­jechali na południe.- Miała rację tedy Zasiadająca na Tronie Amyrlin ­powiedział wolno Ingtar.- Wielka i mądra kobieta, która zasłużyła na lepsze sługi niż ja.Trzymajmy się więc śladu, Hurin.Rand odwrócił się i spojrzał poprzez bramę na ulicę wio­dącą do wieży, potem na samą wieżę.Miał nadzieję, że Egwene nic się nie stało."Nynaeve zaopiekuje się nią.Być może tak będzie nawet lepiej, jak czyste cięcie, które boli dopiero wówczas, gdy już jest po wszystkim".Podążał za Ingtarem i sztandarem Szarej Sowy, na po­łudnie.Zrywał się wiatr, który pomimo świecącego słońca mrozem wiał w plecy.Zdawało się, że w jego podmuchach słychać śmiech, niewyraźny i kpiący.Woskowy księżyc oświetlał wilgotne, pogrążone w noc­nym mroku ulice Illian, wciąż rozbrzmiewające przeciągają­cymi się obchodami święta.Za kilka dni miało nastąpić oficjalne otwarcie Wielkiego Polowania na Róg, wśród pa­rady i ceremonii, które swą tradycję wywodziły aż z Wieku Legend.Uroczystości na cześć uczestników Polowania zbie­gły się w czasie ze Świętem Teven, z jego słynnymi turnie­jami i nagrodami dla bardów.Nagroda główna,.jak zazwy­czaj, miała przypaść temu, który najlepiej zadeklamuje Wielkie Polowanie na Róg.Tej nocy bardowie śpiewali w rezydencjach i pałacach miasta, gdzie zażywali rozrywki wielcy i potężni, Myśliwi zaś przybywali ze wszystkich stron świata, aby ścigać i zdo­być, jeśli nawet nie sam Róg, to przynajmniej nieśmiertel­ność w pieśni i opowieści.Tej nocy cieszyli się muzyką i tańcem, otoczeni entuzjastami kosztowali lodów, aby ochłodzić czoła rozpalone pierwszym tego roku prawdzi­wym upałem.Karnawał wyległ na ulice i trwał pośród roz­świetlonej księżycową poświatą parnej nocy.Dopóki nie rozpocznie się Polowanie, każdy dzień zmieni się w święto, każda noc rozbrzmi zabawą.Ludzie mijali Bayle'a Domona.Przesuwały się naj­dziwaczniejsze i najbardziej fantazyjne kostiumy, z których wiele raczej odkrywało, niż przykrywało nagość ciał.Krzy­cząc i śpiewając przebiegały kilkuosobwe grupy, które po chwili rozpadały się na chichoczące i trzymające się za ręce pary, by następnie znów przyłączyć się do ochrypłego chóru.Fajerwerki eksplodowały na niebie, złotem i srebrem roz­błyskując na tle czerni.W mieście przebywało obecnie pra­wie tyle samo iluminatorów, co bardów.Domon równie niewiele uwagi poświęcał fajerwerkom, co Polowaniu.Szedł właśnie, aby spotkać się z ludźmi, co do których żywił podejrzenia, że mogą chcieć go zabić.Po Moście Kwiatów przekroczył jeden z licznych w mie­ście kanałów i dostał się do Pachnącej Dzielnicy, w portowej części Illian.Kanał śmierdział zawartością niezliczonych nocników i nawet ślad po kwiatach nie pozostał w pobliżu mostu.Nad dzielnicą unosił się zapach juty i smoły, dobie­gający od doków stoczni.W połączeniu z kwaśnym odorem mułu zatoki tworzył nieznośną zawiesinę w powietrzu tak gęstym od upału, że można by je niemalże pić.Domon od­dychał ciężko.Za każdym razem, gdy powracał z krain pół­nocy, był zaskoczony, pomimo że przecież tutaj się właśnie urodził, upałem wczesnego lata spływającym na Illian.W jednym ręku trzymał grubą pałkę, druga spoczywała na rękojeści krótkiego miecza, który tyle razy już służył mu w walce z rzecznymi zbójcami, wdzierającymi się na po­kłady statków handlowych.Z pewnością niejeden rozbójnik czaił się w mroku tej rozhulanej nocy, podczas której łupy mogły być bogate, a ofiary zazwyczaj miały w sobie spore ilości wina.Był mocno zbudowanym, muskularnym mężczyzną, a prosty płaszcz z pewnością nie czynił go wystarczająco bogatym w oczach zaczajonych pośród mroku łowców złota, żeby chcieli ryzykować spotkanie z jego pałką.Tych kilku, którym rzuciła się w oczy jego sylwetka na tle światła wyle­wającego się przez okna, chyłkiem umknęło w ciemność.Ciemne, długie włosy spływały mu na ramiona, długa broda okalała okrągłą twarz.Na tej twarzy nigdy właściwie nie gościł wyraz łagodności, teraz jednak była tak sroga, jakby jej właściciel postanowił utorować sobie drogę poprzez mur.Miał spotkać się z tutejszymi ludźmi i nie był z tego powodu szczęśliwy.Tłum świętujących zgęstniał nieco, przechodzili obok śpiewając i fałszując, bo wino mieszało im języki.“Róg Valere, na moją starą prababkę! - myślał ponuro Domon.- W tej sprawie ryzykuję moim statkiem.I, skarz mnie Fortuno, moim życiem".Wszedł do gospody.Nad drzwiami widniał rysunek wielkiego, biało pręgowanego borsuka, tańczącego na tyl­nich łapach przed człowiekiem, trzymającym srebrną łopatę.Gospoda nazywała się "Spokój Borsuka", chociaż nawet karczmarka, Nieda Sidoro, nie wiedziała, skąd pochodziła ta nazwa.W Illian zawsze była taka gospoda.Sala ogólna była dobrze oświetlona i cicha, podłogę wy­sypano trocinami, muzyk delikatnie brzdąkał na dwunasto­strunowym instrumencie, grając jedną ze smutnych piose­nek Ludu Morza.Nieda nie zezwalała na żadne awantury w swojej gospodzie, a jej siostrzeniec Bili był wystarczająco silny, aby unieść człowieka jedną ręką [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl