[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chwyciłem Samuela i wypchnąłem go przez otwarte drzwi.Ulice płonęły.– Oto twoje męczeństwo, rabbi! – wrzasnąłem.– Przeklinam cię, byś przez całe swoje bytowanie błąkał się pomiędzy tymi, którzy nie mogą zaznać spokoju, dopóki Bóg nie wybaczy ci tego, co mi zrobiłeś, póki ci nie wybaczy, żeś mnie zostawił, sprzedał, żeś pozwolił, bym cię pokochał, i żeś sprzedał mnie niczym złoto!Ze wszystkich stron podbiegli do niego przerażeni ludzie, ludzie zdjęci śmiertelnym strachem.– Samuelu, Samuelu! – wykrzykiwali jego imię.W jednej chwili moje rozgoryczenie prysło, kiedy ujrzałem, jak ich obejmuje i tuli do siebie.– Samuelu! – krzyknąłem.Podbiegłem ku niemu.Siły opuszczały mnie, ale nadal byłem dla niego widzialny.– Weź moją dłoń.Ujmij dłoń mojego ducha, proszę cię, Samuelu, zaprowadź mnie ze sobą w śmierć.Nie odezwał się.Tłum otaczał go, ludzie szlochali i lgnęli do niego, lecz usłyszałem jego ostatnią myśl, kiedy mnie odtrącił i odwrócił ode mnie oczy.– Nie, duchu, ponieważ jeśli umrę z dłonią w twoim uścisku, możesz zabrać mnie do piekła.Przekląłem go.– Nie ma dla nas obu dość łaski i dobroci, Panie! Panie! Przywódco! Nauczycielu! Rabbi!Płomienie otoczyły tłum.Wzniosłem się ponad ogień i dym i poczułem, że przenika mnie zimna noc.I pomknąłem ku sanktuarium mych kości.Uciekłem od dymu, przerażenia, niesprawiedliwości i krzyków niewinnych.Przemierzałem ciemne lasy jak wiedźma lecąca na sabat, frunąłem z rozpostartymi ramionami, a potem ujrzałem dwóch chrześcijan u drzwi małego kościółka z dala od miasta.Skrzynka leżała na ziemi pomiędzy nimi, a ja spocząłem w kościach, pragnąc jedynie śmierci i spokoju.Dowiedziałem się wówczas, że opłakiwali cały Strasburg, Żydów, Samuela, całą tragedię.A także, że zamierzali sprzedać mnie w Egipcie.Nie byli magami, mnie zaś potraktowali jak cenny towar.Nie spałem długo i spokojnie.Wzywano mnie, zabierano w różne miejsca, a ja zabijałem tych, którzy mnie wzywali, i kilku z nich pamiętam, innych zaś nie.Historia świata zapisywała się na pustych i niezliczonych tabliczkach mojego umysłu, kolumna za kolumną.Ale nie myślałem o tym.Spałem.Pewnego razu przywołał mnie mameluk w pięknych jedwabiach.Działo się to w Kairze, a ja posiekałem go na kawałki jego własnym mieczem.Wszyscy mędrcy w pałacu musieli połączyć siły, by sprowadzić mnie z powrotem do kości.Pamiętam te piękne turbany oraz przerażone krzyki.Cóż to za barwne plemię ci muzułmańscy wojownicy, ci dziwni mężczyźni, którzy potrafią całe życie przeżyć bez kobiet, tylko po to, by walczyć i zabijać.Dlaczego nie zniszczyli mnie wtedy? Ze względu na inskrypcje, które przestrzegały ich przed bezpańskim duchem szukającym zemsty.Przypominam sobie Paryż i sprytnego diabolicznego magika w pokoju oświetlonym światłem gazowym.Najbardziej zaciekawiły mnie tapety na ścianach.Na wieszaku spostrzegłem dziwny czarny płaszcz.Życie niemal mnie skusiło.Światło gazowe i maszyny; pojazdy turkoczące na bruku.Ale i tak zabiłem owego tajemniczego mężczyznę i jeszcze raz poszukałem schronienia w kościach.Tak było zawsze.Spałem.Zdaje się, że przypominam sobie zimę w Polsce.Przypominam sobie spór pomiędzy dwoma uczonymi mężczyznami.Ale wszystko to ginie we mgle, jest niewyraźne.Mężczyźni mówili hebrajskim dialektem i wezwali mnie, ale żaden z nich nie zauważył mojej obecności.Byli to dobrzy, łagodni ludzie.Znajdowaliśmy się w zwykłej synagodze, a oni spierali się ze sobą.A potem uznali, że należy schować moje kości w ścianie.Dobrzy ludzie.Spałem dalej.– Kiedy znów ożyłem, a było to pewnego jasnego zimowego dnia przed paroma tygodniami, trzej zabójcy przedzierali się przez tłum na Fifth Avenue, by zabić Esterę Belkin, która wysiadła z czarnej limuzyny i weszła do sklepu – niewinna, piękna, ani przez chwilę nie spodziewająca się śmierci, która już zataczała wokół niej kręgi.Lecz dlaczego się tam znalazłem? Kto mnie wezwał? Wiedziałem tylko, że zabójcy chcą odebrać jej życie, ci ohydni, prymitywni, źli ludzie, oszołomieni narkotykami, głupi i podnieceni przyjemnością zabicia dziewczyny oraz jej niewinności.Musiałem ich powstrzymać.Musiałem.Ale było już za późno.Wiesz, o czym piszą gazety.Kim było to niewinne dziecko? Gdy się jej ukazałem, wymówiła moje imię.Skąd je znała? To nie ona mnie wezwała.Widziała mnie jedynie na tym wąskim skrawku ziemi pomiędzy życiem i śmiercią, na którym widzialne są prawdy, wszędzie indziej pozostające w ukryciu.Zostańmy przy tym zabójstwie.Śmierć kogoś takiego jak Estera zasługuje na więcej słów.A może muszę policzyć moje powroty do świadomości.Może muszę opisać, co znaczy znowu widzieć i oddychać w tak potężnym mieście, którego wieże sięgają wyżej niż tajemnicza góra Meru, pomiędzy tysiącami ludzi, dobrych i złych, i bardzo prostymi słowami opowiedzieć, jak Estera została skazana na śmierć.CZĘŚĆ IIIJAK ODSUNĄĆ CIEMNOŚĆ I SZABLONJak odsunąć ciemnośći szablon, który znosi każdy,od siebie – pod ścianę, tam gdzie kapeluszwynika ze szpiku & ziewnięć -jak utrzymać głowę ponad krzykiem& pochówkiem, gdzie rodzą się szablony -jak szeregi myją swe serca& wyżymają je po to, by znów nasiąkły – ludzieplamiący lustra – ostrzenie kling -język & rzęsy Słodkiej Sprawychwiejny kształt dnia w obszernym cieniu -jak odsunąć ciemność?A może jako kula, w lśniącym stroju lub naga – przeszyćkażdą jednostkę – każdy zegar – wyostrzoną sztukąlub winem – jakwejść w igłę, w materiał -jak przyjąć szablon, który znosi każdy, i nie stracić niczego, kiedy go zedrzesz.Stan Rice, „Piękne jagniątko”, 197514.Pójdź razem ze mną w świadomość – jeśli zechcesz.Satonowie w jasnym świetle zimowego dnia.Zobacz, jak jaśnieją.Tak ich ujrzałem po raz pierwszy.Los zażartował z nich, ponieważ szatan był dla nich synonimem zła, a ich nazwisko brzmiało: Saton.Trzej bracia z Teksasu, wynajęci do zabicia bogatej dziewczyny.I oto idą zatłoczoną aleją, w potokach południowego słońca, popychając się, śmiejąc, podając sobie nawzajem papierosa, brutalni i rozpaleni wizją morderstwa.Jakże lubią przyglądać się sobie w lustrach sklepów, a to przecież Nowy Jork, największe miasto świata.Gdzie udadzą się z pieniędzmi, które dostaną za rozwalenie jej, co w ich rodzimym dialekcie oznacza morderstwo?Nie zamierzają wrócić do Teksasu.Kto wie, jakie zadania zleci im jeszcze „facet”? Ale najpierw muszą dobrze wykonać robotę.Czułem ich prostą nikczemność, niemal tak wyraźnie jak oni sami – Billy Joel Saton na przedzie, z rewolwerem w kieszeni i długim ostrym szpikulcem, okrutnym ostrym szpikulcem z klingą z toczonej stali.Doby Saton zaraz za nim, a Hayden Saton w ogonie, jak mówią, kiedy się z niego naśmiewają, a wszyscy mają te straszne ostrza, długie szpikulce ze stali, och, tak im spieszno, by ją zabić, lecz kim ona jest?Musiał istnieć jakiś powód, dla którego to zobaczyłem, musiała istnieć przyczyna, dla której znalazłem się w Nowym Jorku, wdychając jego wyziewy, jakbym żył, widzialny, wiedząc jedynie to, co zawsze wiedzą duchy.że zostałem wezwany do wykonania jakiegoś zadania, że jeszcze raz moje oczy i umysł otworzyły się na olśniewający i tętniący życiem świat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]