[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tymświecie nie stosowano skręcania i zwijania, więc wszystkie liny i sznury były plecione;wydawały się jednak mocne i wytrzymałe, i Mary wkrótce znalazła dokładnie to, czegopotrzebowała. Co ty robisz? zapytała Atal.Mulefa nie znali pojęcia wspinaczki, więc Mary musiała długo gestykulować i wyjaśniaćw okrężny sposób.Atal była przerażona. Wejść na wyższe części drzew? Muszę widzieć, co się dzieje tłumaczyła Mary. Teraz pomóż mi przygotować linę.Pewnego razu w Kalifornii Mary poznała matematyka, który spędzał każdy weekend, włażącna drzewa.Mary sama trochę wspinała się po skałkach, więc chciwie słuchała, jak opisywałtechniki i sprzęt, i postanowiła tego spróbować przy najbliższej okazji.Oczywiście nigdy się niespodziewała, że będzie włazić na drzewa w innym wszechświecie; wspinaczka solo też jej się nieuśmiechała, ale nie miała wyboru.Mogła jedynie zadbać o maksymalne bezpieczeństwo.Wybrała linę tak długą, że przerzucona przez gałąz wysokiego drzewa sięgała po obustronach do ziemi, i tak mocną, że mogła unieść jej kilkakrotny ciężar.Potem odcięła mnóstwokrótszych kawałków z cieńszego, ale bardzo wytrzymałego sznura i sporządziła uchwyty:nieduże pętle zawiązane węzłem rybackim, dające oparcie stopom i dłoniom, kiedy przywiązałaje do głównej liny.Następnie pojawił się problem, jak przerzucić linę przez gałąz.Po godzinie czy dwócheksperymentowania z cienkim, elastycznym sznurkiem i sprężystą gałęzią powstał łuk;szwajcarski scyzoryk wyciął kilka strzał, pozostawiając trochę liści zamiast lotek, żebyustabilizować je w locie; i wreszcie po całym dniu pracy Mary mogła zaczynać.Lecz słońcezachodziło i bolały ją dłonie, więc zjadła kolację i poszła spać, podczas gdy mulefa dyskutowalio niej bez końca cichymi, melodyjnymi szeptami.Z samego rana wyruszyła, żeby wystrzelić strzałę nad gałęzią.Wokół zebrał się niewielkitłumek obserwatorów zaniepokojonych o jej bezpieczeństwo.Dla stworzeń na kołach wspinaczkabyła czymś tak obcym, że przerażała je sama myśl o tym.Mary rozumiała, co czują.Opanowała zdenerwowanie, przywiązała koniec najcieńszego,najlżejszego sznurka do strzały i wystrzeliła ją z łuku.Straciła pierwszą strzałę, która wbiła się w korę wysoko i nie dała się wyrwać.Straciła drugą,bo chociaż przerzuciła ją nad gałęzią, strzała nie spadła dostatecznie daleko po drugiej stronie,żeby dosięgnąć ziemi, a przy ściąganiu z powrotem zaczepiła o coś i pękła.Długi sznurek spadłprzywiązany do odłamanego kawałka.Mary spróbowała z trzecią, ostatnią strzałą, i tym razemsię udało.Ciągnąc ostrożnie i równo, żeby nie zaczepić i nie przerwać sznurka, przesunęłaprzygotowaną linę nad gałęzią tak, że oba końce sięgały ziemi.Potem przywiązała je dlabezpieczeństwa do masywnego korzenia, grubego jak jej biodra.Powinien wytrzymać,pomyślała.Lepiej, żeby wytrzymał.Oczywiście stojąc na ziemi, nie mogła sprawdzić, na jakiejgałęzi zawiśnie jej ciężar.W przeciwieństwie do wspinaczki po skałach, kiedy przywiązywało sięlinę do haków wbijanych w szczeliny co kilka metrów, więc nigdy nie groził upadek z dużejwysokości, tutaj wchodził w grę jeden bardzo długi kawałek liny i jeden bardzo długi upadek,gdyby coś nie wyszło.Jako dodatkowy środek bezpieczeństwa Mary splotła trzy kawałki linyw uprząż i przymocowała ją do obu końców głównej liny luznym węzłem, który mogła zacisnąćw każdej chwili, gdyby zaczęła się zsuwać.Włożyła stopę w pierwszą pętlę i rozpoczęła wspinaczkę.Dotarła do korony drzewa szybciej, niż się spodziewała.Wspinaczka okazała się prosta, linanie drażniła dłoni i chociaż Mary wolała nie myśleć, jak się dostanie na pierwszą gałąz, odkryła,że głębokie szczeliny w korze dają jej solidne oparcie i poczucie bezpieczeństwa.Zaledwie popiętnastu minutach stała na pierwszym konarze i planowała dalszą trasę.Zabrała ze sobą dwa dodatkowe zwoje liny, bo zamierzała spleść siatkę, żeby zastąpiła haki,kotwy, małpy i inny sprzęt, z którego korzystała przy wspinaczce na skały.Przywiązanie linzabrało jej jeszcze parę minut.Zabezpieczywszy się należycie, wybrała na oko najbardziejobiecującą gałąz, ponownie zwinęła zapasową linę i wyruszyła.Po dziesięciu minutach ostrożnej wspinaczki znalazła się w największej gęstwinie.Mogładotknąć długich liści i przesunąć po nich rękami; znajdowała kolejne kwiaty, białawei absurdalnie maleńkie, każdy otoczony obwódką wielkości monety, która pózniej utworzywielki, twardy jak żelazo strąk nasienny.Dotarła do wygodnego miejsca, gdzie rozwidlały się trzy gałęzie, starannie przywiązała linę,zacieśniła uprząż i odpoczęła.Przez luki w listowiu widziała błękitne morze, czyste i roziskrzone aż po horyzont.Podrugiej stronie za jej prawym ramieniem rozciągała się falująca brązowozłota preria, pokreślonasiatką czarnych dróg.Wiał lekki wietrzyk, który roznosił słaby zapach kwiatów i szeleścił sztywnymi liśćmi.Marywyobraziła sobie jakąś potężną, dobrotliwą moc, która kołysze ją w górze niczym paraolbrzymich dłoni.Leżała w rozwidleniu grubych konarów, czując błogość, jaką przeżyławcześniej tylko raz, i wcale nie wtedy, kiedy złożyła śluby jako zakonnica.Wreszcie skurcz w prawej kostce, opartej niewygodnie o zakrzywiony konar, przywrócił jądo normalnego stanu.Ostrożnie cofnęła nogę i znowu skupiła się na swoim zadaniu, jeszczeoszołomiona po zanurzeniu w otaczającym ją oceanie zadowolenia.Wyjaśniła mulefa, że musiała trzymać płytki żywicy rozsunięte na szerokość dłoni, żebyzobaczyć sarf; natychmiast rozwiązali ten problem, sporządziwszy krótką bambusową tubę, nakońcach której zamocowali bursztynowe płytki niczym w teleskopie.Mary trzymała tę lunetęw kieszeni na piersiach i teraz ją wyjęła.Kiedy przez nią spojrzała, zobaczyła dryfujące złocisteiskierki, sarf, Cienie, Pył Lyry, niczym rozległą chmurę małych robaczków unoszących się nawietrze.Na ogół polatywały bezładnie tu i tam jak kurz w promieniu słońca albo molekuływ szklance wody.Na ogół.Ale im dłużej patrzyła, tym wyrazniej dostrzegała inny rodzaj ruchu.Pod pozoremchaotycznego tańca następował powolny, ale intensywny przepływ cząsteczek od lądu w stronęmorza.No, no, dziwne.Mary zaczepiła uprząż o jedną z zamocowanych lin i popełzła po poziomejgałęzi, oglądając z bliska wszystkie kwiatostany, jakie znalazła.Wkrótce zaczęła rozumieć, cosię dzieje.Patrzyła i patrzyła, aż nabrała całkowitej pewności, po czym rozpoczęła żmudne,powolne, ostrożne schodzenie.Mary zastała mulefa ledwie żywych z niepokoju, lękających się o przyjaciółkę, która znalazłasię tak wysoko nad ziemią.Najbardziej ucieszyła się Atal, która dotykała jej nerwowo trąbą i cicho popiskiwałaz radości, że Mary wróciła cała i zdrowa.Potem szybko zawiozła ją do wioski razem z kilkomainnymi mulefa.Jak tylko wjechali na szczyt wzgórza, w wiosce zawrzało i zanim dotarli do miejscaprzemów, zrobił się straszny ścisk, toteż Mary odgadła, że wielu gości przybyło posłuchać, comiała do powiedzenia.%7łałowała, że nie mogła im przekazać lepszych wiadomości.Stary zalif Sattamax wjechał na kopiec i przywitał ją ciepło, a ona odpowiedziała z całąuprzejmością, jaką mogła wyrazić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]