[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On po prostu wierzy, że ludzie są tak naprawdę przyzwoici, że doskonale by się ze sobą zgadzali, gdyby tylko chciało im się postarać.Ta jego wiara jest tak silna, że jaśnieje jak płomień większy niż on sam.Marchewa ma swoje marzenie, a my wszyscy jesteśmy jego elementami, więc to ono kształtuje świat dookoła.A najdziwniejsze, że nikt nie chce go zawieść.To jakby kopnąć największego szczeniaka we wszechświecie.Działa jak magia.- Złoto trochę się ściera - zauważył Cuddy.- Ale to dobry zegarek - dodał szybko.- Miałem nadzieję, że damy mu go dziś wieczorem - powiedział Marchewa.- A potem wszyscy pójdziemy.się napić.- To nie jest dobry pomysł - uznała Angua.- Zostawmy sprawę do jutra - zaproponował Colon.- Będziemy gwardią honorową na jego ślubie.Taka tradycja.Wszyscy podnoszą miecze i tworzą taki niby tunel.- Został nam jeden miecz na wszystkich - przypomniał posępnie Marchewa.Spuścili głowy.- To niesprawiedliwe - odezwała się Angua.- Nie obchodzi mnie, kto ukradł to, co tam ukradli skrytobójcom, ale uważam, że słusznie chciał odkryć, kto zabił pana Młotokuja.I nikogo nie obchodzi Letycja Knibbs.- Ja chciałbym wiedzieć, kto strzelał do mnie - powiedział Detrytus.- Nie mogę zrozumieć, jak ktoś może być takim głupkiem, żeby cokolwiek kraść skrytobójcom - rzekł Marchewa.- To samo mówił kapitan Vimes.Trzeba być kompletnym błaznem, powiedział, żeby pomyśleć o włamaniu do ich gildii.Znowu spuścili głowy.- Takim klaunem albo trefnisiem? - spytał Detrytus.- Detrytus, nie chodziło mu o takiego błazna w czapce z dzwoneczkami - wyjaśnił łagodnie Marchewa.- Chodziło o to, że trzeba być idio.Urwał.Wlepił wzrok w sufit.- Do licha - szepnął.- Czy to aż takie proste?- Co jest takie proste? - zapytała Angua.Ktoś zaczął się dobijać do drzwi.Nie było to uprzejme stukanie, raczej walenie pięściami.Ktoś wyraźnie postanowił, że albo otworzą mu drzwi, albo wejdzie do środka razem z nimi.Do pokoju wpadł strażnik.Miał na sobie tylko połowę pancerza i jedno oko podbite, ale można było w nim rozpoznać Skully’ego Muldoona z dziennej zmiany.Colon pomógł mu wstać.- Biłeś się z kimś, Skully?Skully zauważył Detrytusa i jęknął.- Ci dranie zaatakowali komendę!- Kto?- Oni!Marchewa poklepał go po ramieniu.- To nie jest troll - zapewnił.- To młodszy funkcjonariusz Detrytus.nie salutować! Trolle zaatakowały komendę dziennej roty?- Rzucają brukowcami!- Nie można im ufać - burknął Detrytus.- Komu? - nie zrozumiał Skully.- Trollom.To wredne łobuzy, moim zdaniem - wyjaśnił Detrytus z absolutną pewnością trolla noszącego odznakę.- Trzeba ich stale mieć na oku.- Co się stało z Quirkiem? - spytał Marchewa.- Nie wiem! Musicie coś zrobić!- Odsunęli nas - przypomniał mu Colon.- Oficjalnie.- Nie opowiadaj bzdur!- Aha! - ucieszył się nagle Marchewa.Wyjął z kieszeni ogryzek ołówka i odhaczył coś w czarnej książeczce.- Wciąż ma pan ten domek przy ulicy Łatwej, sierżancie Muldoon?- Co? Co? Tak! A co z nim?- Czy czynsz wynosi ponad ćwierć pensa miesięcznie? Muldoon wlepił w niego jedno działające sprawnie oko.- Pokręciło cię czy co?Marchewa uśmiechnął się promiennie.- Wręcz przeciwnie, sierżancie.Tyle wynosi? Pańskim zdaniem domek wart jest więcej niż ćwierć pensa?- Krasnoludy biegają po ulicach i szukają bójki, a ty pytasz o ceny nieruchomości?- Ćwierć pensa?- Nie bądź durniem! Wart jest co najmniej pięć dolarów miesięcznie!- Aha.- Marchewa znowu zaznaczył coś w książce.- To inflacja, naturalnie.Spodziewam się, że ma pan garnek.Czy posiada pan co najmniej dwa i jedną trzecią akra ziemi i więcej niż połówkę krowy?- Dobrze już, dobrze - mruknął Muldoon.- To jakiś żart, prawda?- Wydaje mi się, że możemy zrezygnować z kwalifikacji majątkowej - stwierdził Marchewa.- Mam tu napisane, że można ją uchylić dla obywatela o odpowiedniej pozycji.I na koniec, czy pańskim zdaniem nastąpiło poważne naruszenie prawa i porządku w mieście?- Przewrócili wózek Gardła Dibblera i zmusili go do zjedzenia dwóch kiełbasek w bułce!- Coś podobnego - zdumiał się Colon.- Bez musztardy!- Myślę, że można to uznać za „tak”.- Marchewa raz jeszcze coś zaznaczył, po czym stanowczo zamknął książkę.- Lepiej chodźmy - powiedział.- Kazali nam.- zaczął Colon.- Zgodnie z Prawami i Przepisami Porządkowymi Miast Ankh i Morpork - wyrecytował Marchewa - dowolni mieszkańcy miasta w okresie poważnego naruszenia prawa i porządku mogą, na żądanie oficjalnego przedstawiciela władz, będącego obywatelem o odpowiedniej pozycji.potem dużo na temat majątku i różnych takich.o, mam: uformować milicję w obronie miasta.- Co to znaczy? - zapytała Angua.- Milicja.- zastanowił się sierżant Colon.- Chwileczkę! Nie możecie tego zrobić! - zaprotestował Muldoon.- To nonsens!- Takie jest prawo.Nie zostało cofnięte.- Nigdy nie mieliśmy milicji! Nigdy nie była potrzebna!- Aż do dzisiaj, jak sądzę.- Posłuchajcie.- Muldoon uspokoił się trochę.- Chodźcie ze mną do pałacu.Jesteście strażnikami.- I będziemy bronić miasta - zapewnił go Marchewa.***Rzeka ludzi sunęła przed komendą nocnej straży.Marchewa zatrzymał jakąś parę - prostym manewrem wyciągnięcia ręki.- Pan Poppley, prawda? - powiedział.-Jak tam interesy w handlu spożywczym? Witam, pani Poppley.- Nie słyszałeś? - spytał zdenerwowany Poppley.- Trolle podpaliły pałac.Podążył wzrokiem za spojrzeniem Marchewy, wzdłuż Broad-Wayu aż do miejsca, gdzie wyrastała przysadzista bryła pałacu.Rozszalałe płomienie jakoś nie jarzyły się w oknach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]