[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W przera¿eniu, które mu jêzyk wbi³o dogardzieli, nie chcia³ uznaæ rzeczywistoSci, wlepia³ w ni¹ oczy i nie by³ w stanie uwierzyætemu, co widzia³y.Przypatrywa³ siê rzekomo sennemu widziad³u, wysokim czapkom tychludzi, do których jeden przyczepi³ sobie ogon lisa, drugi skrzyd³o wyrwane zabitemu or³owi,trzeci k³y i paszczê niedxwiedzia, czwarty pazury wilcze.Widzia³, nie wierz¹c oczom, ichbroñ: zakrzywione sztylety, strzelby nabijane srebrem i mosi¹dzem, za pasem w¹skie siekie-ry, pa³ki-bunkosze w rêku.Ogl¹da³ ich koszule czarne, wysmarowane t³uszczem, portki czer-wone, cyfrowane bogato, szerokie pasy, wspania³e cuchy.Wydar³ siê raptem, z tak¹ moc¹, ¿e postronki werznê³y siê w niego a¿ do koSci, a same koScizatrzeszcza³y.Ujrza³ miêdzy tymi ludxmi Helenê, jak j¹ jedni drugim wydrzeæ usi³owali.Ryk,jak nó¿ z ¿elaza, rozdziera³ jego piersi i gard³o, g³owa, siepi¹c siê Slepymi rzuty, trzaska³aw pieñ smereka, a oczy wywraca³y w do³ach.Krzyk Heleny wzywa³ go na pomoc.Zobaczy³,jak j¹ jeden z ch³opów powali³ na ziemiê.Widzia³, jak siê zaciekle, straszliwie, zêbami bro-ni³a, jak rêce zbója zdziera³y z niej suknie, szarpa³y koszulê, a wreszcie to najstraszniejsze,co móg³ zobaczyæ na ziemi.Pocz¹³ ¿reæ kamienie ob³¹kan¹ gêb¹, zanosiæ siê od wSciek³egowrzasku, od bydlêcego ryku, od wycia wariata.Cia³o jego wi³o siê w sznurach, palce wsz-czepi³y w ¿wir skalny.KtoS siad³ mu na plecach i potê¿n¹ d³oni¹ przydusi³ ³eb do ziemi.Nies³ysza³ ju¿ wtedy nic i nie móg³ nic widzieæ.P³aty krwi zaczê³y biæ go w oczy, a ogieñbuchn¹³ w mózgu.Uda³o mu siê dxwign¹æ g³owê.Dojrza³, ¿e Helena z r¹k drugiego zbója,który j¹ wSród chichotu bandy powtórnie obaliæ chcia³ na ziemiê i jak poprzedni, posi¹Sæ,wydar³a siê.Westchn¹³ z ulg¹, gdy pó³naga, skrwawiona, jednym susem skoczy³a przed sie-bie na wystaj¹cy, najwy¿szy brzeg turni, a stamt¹d - w przepaSæ.212Moc szatanaBy³ jasny dzieñ, kiedy siê ockn¹³ z morderczych objêæ snu.Le¿a³ d³ugo bez ruchu, bez zdol-noSci udxwignienia rêki, nogi, powieki.W chwili tej wspomnia³, co siê z nim sta³o.A kiedywszystko przeszed³ mySlami, otwar³ oczy, ¿eby zobaczyæ, gdzie jest, z niedba³oSci¹ takwielk¹, ¿e nie sprawi³aby mu zmartwienia wiadomoSæ o Smierci w³asnej.Ujrza³ doko³a sie-bie jamê skalist¹, czarn¹ i zaciszn¹.Olbrzymia wanta, jak wystaj¹cy okap, zwiesza³a siê nadt¹ doskona³¹ i ciep³¹ koleb¹.Pod g³ow¹ mia³ obfit¹ kêpê naniesionego mchu, na sobie ob-szern¹, zbójeck¹ cuchê.S³oñce Swieci³o, a zielone up³azy ³agodnie zni¿aj¹c siê w dó³ uSmie-cha³y siê dobrotliwie.Gdy dxwign¹³ g³owê i odsun¹³ brunatn¹ cuchê, spostrzeg³, ¿e jest odzia-ny w jakieS cudackie ubranie, w czerwone spodnie obcis³e i wyszywany serdak.Obok pos³a-nia le¿a³ nó¿ koñczysty wygiêty niby turecki jatagan, oprawiony w rêkojeSæ z cisowego drze-wa, z mosiê¿nym okuciem.Tu¿ le¿a³a, cieñszym koñcem podsuniêta ku rêce, jesionowa ma-czuga z bulwami w grubszym koñcu, któr¹ od jednego razu mo¿na by zabiæ konia.Le¿a³ydwa du¿e placki, owczy ser i trocha wina w grubej, brzydkiej butelce.Rafa³ uczu³ na g³owieswej i na ciele banda¿e, a pomacawszy rozezna³, ¿e g³owê ma obmyt¹ i rany jej zawi¹zaneczystymi szmatami.Próbowa³ wstaæ, ale skoro siê z miejsca poruszy³, uczu³ po raz pierwszy, ¿e Heleny nie ma.BoleSæ runê³a na niego, jakby siê zwali³a owa nawis³a ska³a.Le¿a³ pod ni¹ bez protestu, za-bity i rozmia¿d¿ony.D³ugo to trwa³o, tak d³ugo, jak tylko zmys³y mog³y udxwign¹æ.Ale poup³ywie niewiadomego czasu boleSæ zaczê³a przemieniaæ siê i doskonaliæ.Nie zechcia³a byæd³u¿ej nêdznym g³azem, który rozgniata Slepym i g³upim ciê¿arem.Sta³a siê jakoby chytryma pod³ym cz³owiekiem.Wyros³y z jej kamiennego cielska dwa organy: wspomnienie i marze-nie.Tymi dwiema rêkoma ujê³a g³owê zbudzonego z niewiedzy i poczê³a j¹ równo, ³agodnieko³ysaæ.Raz j¹ obraca³a oczyma ku ubieg³emu szczêSciu, drugi raz ku przysz³oSci ton¹cejwe mgle marzeñ.Miêdzy jednym a drugim ruchem, jak mechaniczne wahad³o, wydawa³az ¿elaznych trzewiów swych szczêk suchy, przeraxliwy w zimnej ³agodnoSci, miêkki, doko-nany g³os: Nie ma.Rafa³ le¿a³ zrazu jak przedtem, zwyciê¿aj¹c wszystko si³¹ cia³a, ale ona by³a mocniejsza nadwszelk¹ si³ê.Jej d³uga praca by³a nieskoñczenie wytrwa³a, obrachowana przed wiekami, za-stosowana do wszelkiego oporu w ludzkim gatunku.G³os jej wdziera³ siê do skrytoSci duszyniepostrze¿enie jak ¿¹d³o komara, a dzia³a³ straszliwie jak uderzenie kuli dzia³owej.Nade-sz³a z³a chwila.NieszczêSliwy zerwa³ siê ze swego pos³ania.Wyszed³ z koleby.By³ w jakimSmiejscu nieznanym, w zacisznej dolinie otoczonej lasami.Patrza³ w te miejsca sp³oszonymioczyma.Uczu³ katowskie przeSladowanie, jakiego dopuszcza siê na jego duszy ten obcy wi-dok.I oto nagle rzuci³a siê na niego rozpacz.Zwali³ siê na ziemiê, zacz¹³ rwaæ w³osy, zdzie-raæ banda¿e, targaæ na sobie szmaty, tarzaæ siê po kamieniach.Zacz¹³ krzyczeæ wniebog³o-213sy, byleby nie s³yszeæ cichego szczêku, melodyjnego poszeptu boleSci: Nie ma.Czaszka jegot³uk³a siê o kamienie i bujna krew znowu broczyæ zaczê³a na jasne kwiatuszki hali, którymna s³oñcu tak dobrze by³o wysysaæ przedpo³udniow¹ rosê.G³êboki ból w g³owie, choæ spra-wia³ ulgê zag³uszaj¹c nieszczêScie, opamiêta³ go i wytrzexwi³.Przycich³o zarówno marzeniejak wspomnienie.Wsta³ tedy, zwi¹za³ g³owê szmatami, wzi¹³ w rêkê bunkosz, za pas wetkn¹³nó¿.Z poSpiechem wypi³ wino i zjad³ podp³omyk.To uczyniwszy poszed³ przed siebie z za-miarem szukania miejsca, na które spad³a Helena.Dziwi³ siê, jakim sposobem nie uczyni³tego a¿ do tej chwili.Szed³ wielkimi krokami, rozwalaj¹c po drodze piargi, mia¿d¿¹c m³odesmereki, wbijaj¹c w ziemiê stopami górskie zio³a.By³o po³udnie, gdy wyszed³ z owej doliny.Skoro stan¹³ u jej wylotu, spostrzeg³ natychmiast, ¿e jest w bliskoSci podnó¿a ska³y, na którejspêdzi³ ostatni¹ noc.Rozgarniaj¹c rêkoma ga³êzie Swierków, szed³ do podnó¿a niebotycznejkrzesanicy.Schyla³ siê ku ziemi, ku kwiatom jeszcze w wilgoci pogr¹¿onym.Wszystkie by³y Swie¿e,soczyste, szczêSliwe.Szuka³ na nich Sladów krwi sercem zatwardzia³ym, okrutnym, pe³nymzbójeckiego mêstwa, patrza³ znieczulonymi oczyma.Przebieg³y by³ w chwili tej jak pies,a w³ada³ wszystk¹ si³¹ swych zmys³Ã³w, jak cz³owiek zimny i mê¿ny.Tam jednak, gdzie prze-widywa³, Sladów nie by³o.Dopiero gdy po stokroæ wzd³u¿ i w poprzek obszed³ podnó¿e ska-³y, wci¹¿ oddalaj¹c siê od niej, i stan¹³ u brzegów strumienia, nagle uczu³ uderzenie w serce.W tym miejscu ga³êzie Swierka by³y oddarte od pnia, murawa zdeptana licznymi Sladami stópi umySlnie zatarta surow¹ ziemi¹.Wzniós³ oczy i dojrza³ miejsce: podchmurny ów zr¹b naskale, wystaj¹cy daleko.Pocz¹³ szukaæ wyraxniejszych dowodów i znalaz³ je w zdeptanej ziemi.Czarne, wilgotnezlepki gruntu by³y przesycone tak obficie krwi¹, ¿e uwierzy³.Znik³o ostatnie z³udzenie.Rlepytopór Sci¹³ ostatni sen czuwaj¹cego, czyli nadziejê.Serce poczê³o na nowo szarpaæ siê w pier-siach, jakoby istota osobna, nie nale¿¹ca do cz³owieka, jakoby si³a samoistna, jakoby druganieu¿yta w³adza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]