[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ucieka i dociera akurat do skały Agonii.Teraz świt jest już wyraźny i pozwala widzieć od razu i dobrze.Judasz zauważa złożony płaszcz Jezusa, pozostawiony na skale.Rozpoznaje go.Chce dotknąć.Boi się.Wyciąga rękę i odsuwa.Chce.Nie chce.Jednak ten płaszcz nieodparcie go przyciąga.Jęczy: «Nie! Nie!»A potem mówi:«Tak, na szatana! Tak, chcę go dotknąć.Nie boję się! Nie boję się!»Mówi, że się nie boi, lecz przerażenie sprawia, że szczęka zębami.Odgłos gałązki oliwnej – którą wiatr poruszył ponad jego głową i uderza teraz o sąsiedni pień – sprawia, że Judasz znowu krzyczy.A jednak robi wysiłek i chwyta płaszcz.Śmieje się.To śmiech szaleńca, demona, śmiech histeryczny, łamiący się, ponury, nie kończący się, bo pokonał swój strach.Mówi:«Nie boję się Ciebie, Chrystusie.Już się nie boję.Tak bardzo bałem się Ciebie, bo wierzyłem, że jesteś Bogiem i silnym.Teraz już się Ciebie nie boję, bo Ty nie jesteś Bogiem.Ty jesteś biednym wariatem, słabym.Nie potrafiłeś się bronić.Nie zamieniłeś mnie w popiół ani nie wyczytałeś w moim sercu zdrady.Moje obawy!.Głupie!.Kiedy mówiłeś, nawet wczoraj wieczorem, sądziłem, że wiesz.Ty jednak nic nie wiedziałeś.To mój strach nadawał prorockie znaczenie Twoim zwykłym słowom.Jesteś niczym.Pozwoliłeś się sprzedać, wskazać, ująć, jak mysz w swej dziurze.Twoja moc!.Twoje pochodzenie!.Cha! Cha! Cha! Błazen! Silny jest szatan! Silniejszy od Ciebie! On Cię pokonał.Cha! Cha! Cha! Prorok! Mesjasz! Król Izraela! I Ty zapanowałeś nade mną na trzy lata! Zawsze z lękiem w sercu!.I musiałem kłamać, aby sprytnie Cię zmylić, gdy chciałem rozkoszować się życiem! Ale nawet gdybym kradł i cudzołożył – bez całej przebiegłości, jaką się posługiwałem – Ty i tak nic byś mi nie zrobił.Strachliwy! Wariat! Tchórz! Masz! Masz! Masz! Źle zrobiłem, że nie uczyniłem z Tobą tego, co robię z Twoim płaszczem, aby się zemścić za czas, kiedy trzymałeś mnie jako niewolnika, ze strachu.[To był] strach zajęczy!.Masz! Masz! Masz!»Przy każdym “masz!”, usiłuje ugryźć i rozedrzeć sukno płaszcza.Mnie go w rękach.Kiedy to robi, rozkłada go i wtedy ukazują się plamy, które go moczą.Judasz zatrzymuje się w swoim szale.Patrzy bacznie na plamy.Dotyka.Wącha.To krew.Rozwija cały płaszcz.Dobrze widać odcisk pozostawiony przez dwie zakrwawione ręce, gdy [Jezus] przykładał sukno do twarzy.«Ach!.Krew! Krew! Jego.Nie!»Judasz rzuca płaszcz i rozgląda się wokół siebie.Na skale także – tam, gdzie Jezus opierał się plecami, kiedy pocieszał Go anioł – jest ciemna plama wyschniętej krwi.«Tam!.Tam!.Krew! Krew!.»Spuszcza oczy, żeby na to nie patrzyć, i dostrzega trawę całą zaczerwienioną od krwi, która na nią spadła.Ta wygląda, z powodu rozpuszczającej ją rosy, jakby spadła tu przed chwilą.Jest czerwona i błyszczy w pierwszych promieniach słońca.«Nie! Nie! Nie! Nie chcę widzieć! Nie mogę widzieć tej krwi! Na pomoc!»I podnosi ręce do gardła i traci panowanie, jakby się topił w morzu krwi.«Odejdź! Odejdź! Zostaw mnie! Zostaw! Przeklęty! Ale ta krew to morze! Pokrywa ziemię! Ziemię! Ziemię! I na ziemi nie ma dla mnie miejsca, bo nie mogę patrzeć na krew, która ją okrywa.Jestem Kainem Niewinnego!»Sądzę, że to w tej chwili wstąpiła w jego serce myśl o samobójstwie.Twarz Judasza budzi lęk.Rzuca się ze stoku i biegnie między drzewami oliwnymi, nie wracając drogą, którą przybył.Wygląda, jakby ścigały go dzikie zwierzęta.Powraca do miasta.Owija się płaszczem.Na ile tylko potrafi, usiłuje zakryć swe zranienie i twarz.Idzie do Świątyni.Zdążając w jej stronę, na skrzyżowaniu, znajduje się twarzą w twarz z łotrami wlokącymi Jezusa do Piłata.Nie może się cofnąć, bo tłum biegnący, aby się napatrzeć, napiera mu na plecy.Judasz, przy swoim wysokim wzroście, przewyższa ich mocno i widzi, i spotyka wzrok Chrystusa.Dwa spojrzenia splatają się na chwilę.Potem Chrystus idzie dalej, związany, bity.Judasz pada na wznak, jakby stracił przytomność.Tłum depcze go bezlitośnie, a on nie reaguje.Woli widocznie podeptanie przez wszystkich ludzi niż napotkanie tego wzroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]