[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz ku zachodowi zwracały się głównie spojrzenia Arwernów,tam bowiem wznosi się ich święta góra, Puy Dumien, w pośrodku łańcucha innych gór mniej-szych, lecz tak podobnych do niego, jak gdyby to były jego dzieci.W różnych porach dnia, o97południu, wschodzie lub zachodzie słońca Puy Dumien, który dumną głowę kryje aż w ob-łokach, przybierał coraz to inne barwy iż tych różnych wyglądów jego Arwernowie snuliwróżby o pogodzie, ba! nawet o przyszłych losach wojny.Wieczorami wyciągając ku niemuobnażone miecze śpiewali hymny, zwąc go podnóżkiem bogów, ojcem gór, osią świata, iwielkim głosem wzywali pomocy Luga, który mieszka na jego szczycie.W noce pogodnewidać było z daleka świecące tam ognie stosów ofiarnych.Lecz w te dni marcowe miewali-śmy często mglistą pogodę i wówczas Puy Dumien z całym łańcuchem gór swych dzieci skrywał się przed naszym wzrokiem.Gdy zaś wiosna poczęła zwyciężać zimę, przewalały sięczęste burze, ale to burze tak okropne, z takimi straszliwymi ognistymi biczami błyskawic,bezlitośnie siekących niebo, z takimi grzmotami i piorunami, których odgłos potęgowały postokroć echa, zdające się być głosami bogów podziemnych, że chwilami czekało się wprost,czy samo sklepienie nieba nie runie nam na głowy, a góry nie zapadną się w łono ziemi.Nig-dym dotąd nie widział burz podobnych i kto nie słyszał grzmotu w Arwernii, nic nie słyszał.W pięć dni po naszym przybyciu na górę Gergowii ujrzeliśmy już wysuwające się z zaroślinad brzegiem Allieru pół tuzina jakby wężów o łusce stalowej.Były to naturalnie legionyCezara.Ponieważ konnica, jak zwykle, wyprzedzała piechurów, postanowiliśmy więc iść jejnaprzeciw.Natychmiast więc nasza konnica zbiegła w dół na równinę, gdzie nastąpiło starcie,a raczej szereg świetnych pojedynków.Między innymi i ja też skrzyżowałem wówczas po razpierwszy miecz z jezdzcami rzymskimi, iberyjskimi i afrykańskimi.Ci o twarzach barwy brą-zu i dziko błyskających spod białych kapturów czarnych oczach, w szerokich, rozwiewają-cych się z wiatrem białych płaszczach, nalatywali na nas jak huragan, przy czym konie ich wataku chrapały i biły kopytami w powietrzu, stając dęba.Lecz przy bliższym poznaniu Afry-kańczycy okazali się nie tak znów straszni, jakby się to na razie zdawać mogło, i nie dając sięzatrwożyć ich chrapliwymi wrzaskami, potrafiliśmy nie bez powodzenia parować ich ciosy izanurzać miecze w te piersi nie okryte żadną zbroją.Między konnicą rzymską znajdowały siętakże oddziały wojsk sprzymierzonych galijskich.Zauważyliśmy jednak, że te zbliżając siędo nas i przesuwając się prawie tuż przed naszymi mieczami, czyniły zawsze półzwrot i na-stępnie rozpraszały się raptem z głośnymi okrzykami na lewo i prawo, jak gdyby przemocązmuszono je do ucieczki.Najwyrazniej nie mieli chęci do walki z braćmi.Rzymianie rozłożyli się obozem pomiędzy jeziorem a rzeką i natychmiast brzęk łopat że-laznych i motyk o grunt kamienisty dał nam znać, że kopią fosy i sypią szańce.Do wieczoraobóz obronny był gotów i Rzymianie mogli się udać na spoczynek bezpieczni pod osłonąswych szańców.Cezar nie życzył sobie zbliżać się zanadto do nas, pomiędzy swym obozembowiem a górą Gergowii pozostawił dobre dwa tysiące kroków.Nazajutrz o poranku na szań-cach obozu rzymskiego ujrzeliśmy przechadzających się kilku ludzi w płaszczach purpuro-wych i hełmach z pióropuszami, którzy zwróceni w stronę naszego grodu rozglądali się pilniedokoła, robiąc sobie z rąk daszki nad oczami, by lepiej widzieć albo też może, aby osłonićnieco oczy od blasku słońca.Z postawy ich i zachowania się nietrudno było odgadnąć, że sązmieszani.Być może, byli trochę zdziwieni wysokością pozycji naszego miasta, zawieszone-go jak orle gniazdo prawie tuż pod obłokami, a w dodatku zaskoczyło ich mnóstwo wojównaszych, uszykowanych w porządku na zboczu góry.Widok Skały Dębów, Białej Skały iCzarnej, najeżonych naszymi dzidami, także dawał zapewne do myślenia.Powoli obeszli do-koła okopy, przystając co chwila i zdając się naradzać, przy czym ich wielkie pióropuszechwiały się im na głowach przy każdym ruchu. A co, kochaneczku?. mówił śmiejąc się Wergassilaun do Cezara, jak gdyby ten mógłgo usłyszeć. Ten orzech będzie twardszy do zgryzienia niż Avaricum, co? Możesz sobiepościć w okopach, ile ci się podoba nie Eduowie dostarczą ci żywności, to pewna! My zaśtu mamy łączność z najbogatszymi krajami Celtyki i dostaniemy wszystkiego do woli.A mo-że chcesz spróbować szturmu na tysiąc dwieście stóp wysokości?.Ostrożnie, bo ze wzbu-rzonym Allierem za plecami to nie żarty!98Przez cały ten pierwszy dzień Rzymianie nie wychodzili wcale spoza szańców obozu.Na-tomiast noc, która nastąpiła po nim, należała do najniespokojniejszych.Gdyśmy spali w naj-lepsze, zawinięci w karakalle22, z nogami zwróconymi ku ogniskom, nagle straże zatrąbiły natrwogę.Daleko, w dole, w głębi parowu, który dzielił nas od Białej Skały, słychać było od-głosy walki, wołania rozpaczy, okrzyki zwycięstwa.Próżno jednak wypatrywaliśmy oczy wciemność.Wkrótce ukazało się w obozie kilkunastu naszych z Białej Skały z bronią połama-ną.Byli pokryci krwią i błotem, zmieszanymi ze śniegiem, zadyszani wskutek szybkiegowspinania się na górę.Okazało się, że Cezar pod osłoną nocy wdarł się na Białą Skałę, zasko-czył znienacka naszą małą załogę i pozrzucał ją w przepaście.Nazajutrz na wzgórzu tym uj-rzeliśmy drugi obóz rzymski, mniejszy co prawda od pierwszego, lecz już otoczony fosami iszańcami, a zaopatrzony w dwa legiony załogi.Podczas dnia wytknięto nowe linie szańcówod jednego obozu do drugiego na przestrzeni dwóch tysięcy pięciuset kroków.Niebawemujrzeliśmy wyrzucaną w powietrze łopatami ziemię, którą wydobywali niewidzialni dla naspracownicy.Poza tymi szańcami utworzyła się głęboka fosa, za nią druga linia szańców iznowuż fosa.Rzymianie mogli przechodzić tą drogą z dużego obozu do małego i odwrotnie,nie zauważeni przez nas, szańce bowiem usypano tak wysokie, że sięgały szczytów ich heł-mów i nawet odblask broni nie ujawniał ich przed naszym wzrokiem.Było to jak gdyby dłu-gie ramię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]