[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Roześmiał się.- Kto pozwolił ci używać mojego zestawu? - pomyślał ze złością Sam Regan.- Wynoś się z mojego pokoju.I założę się, że używasz też mojego Can-D.- Sam go nam zaproponowałeś - odparł współmieszkaniec jego ciała.- Postanowiłem skorzystać z zaproszenia.- Ja też tu jestem - pomyślał Tod Morris.-1 jeśli chcesz znać moje zdanie.- Nikt cię o to nie pytał - zdenerwował się Norm Schein.- W ogóle nikt cię tu nie prosił.Czemu nie wrócisz babrać się tym swoim nędznym ogródkiem, w którym powinieneś teraz być?- Jestem z Samem - myślał zimno Tod Morris.- Tylko tu mogę to robić.Siła jego woli połączyła się z wolą Sama.Walt ponownie pochylił się nad wyciągniętą dziewczyną.Znów pocałował ją w usta, tym razem z większym uczuciem.Nie otwierając oczu, Pat powiedziała cicho:- To ja, Helen.Też tu jestem.Później dodała:- Mary także.Jednak nie wzięłyśmy twojego Can-D.Zażyłyśmy swój.Objęła go ramionami: trzy mieszkanki ciała Perky Pat zjednoczone w geście przyzwolenia.Zaskoczony Sam Regan zerwał kontakt z Todem Morrisem, poddał się woli Norma Scheina i Walt odsunął się od Perky Pat.Fale oceanu obmywały ich, gdy leżeli wyciągnięci na piasku - dwie postacie kryjące w sobie osobowości sześciu osób.Sześć w dwóch, pomyślał Sam Regan.Znów ta sama zagadka: jak to się dokonuje? To samo stare pytanie.Jednak obchodzi mnie tylko to, myślał, czy użyli mojego Can-D.A założę się, że tak.Nie dbam o to, co mówią.Nie wierzę im.Wstając, Perky Pat powiedziała:- No, widzę, że mogę iść popływać.Nic się nie dzieje.Poszła do wody i z pluskiem oddaliła się od patrzących na nią mieszkańców drugiego ciała.- Przegapiliśmy okazję - pomyślał ze złością Tod Morris.- To moja wina - przyznał Sam.Połączywszy się z To­dem, zdołali wstać.Przeszli kilka kroków w ślad za dziew­czyną i znalazłszy się po kostki w wodzie, zatrzymali się.Sam Regan czuł już, jak narkotyk przestaje działać.Był słaby, wystraszony i pełen obrzydzenia, które razem z tym nastąpiło.Tak cholernie szybko, pomyślał.Wszystko skoń­czone; z powrotem do baraku, do nory, w której wijemy się i pełzamy jak robaki w papierowej torbie kulące się przed światłem.Blade, wymokłe i obrzydliwe.Wzdrygnął się.Ujrzał znowu swoje pomieszczenie, metalowe łóżko, umywalkę, biurko, piec kuchenny.i rozrzucone niczym kupki łachmanów puste ciała nieprzytomnych współtowa­rzyszy: Toda i Helen Morrisów, Norma Scheina i swojej żony Mary.Patrzyli nań pustymi oczyma.Odwrócił głowę z odrazą.Na podłodze między siedzącymi stał zestaw.Sam do­strzegł obie lalki, Pat i Walta, umieszczone na brzegu oceanu, w pobliżu zaparkowanego jaguara.Perky Par miała oczywiście na sobie niemal niewidoczny szwedzki kostium kąpielowy, a obok leżących był maleńki koszyk z wiktua­łami.Przy zestawie dostrzegł brązowy papier, w którym był Can-D.Zużyli wszystko.Nawet teraz widział cienką strużkę lśniącego brązowego syropu sączącego się z kącików głupa­wo rozdziawionych ust.Frań Schein poruszyła się, otworzyła oczy i jęknęła.Spojrzała na niego i westchnęła ze znurzeniem.- Dopadli nas - powiedział.- Zwlekaliśmy za długo.Wstała chwiejnie, zatoczyła się i prawie upadła.W jednej chwili był przy niej, złapał ją i podtrzymał.- Miałeś rację.Trzeba było zrobić to od razu, jeżeli mieliśmy ochotę.Jednak.Pozwoliła, by ją objął przelotnym uściskiem.- Lubię długie wstępy.Spacerowanie po plaży, pokazy­wanie ci kostiumu kąpielowego, który niemal nie istnieje.Uśmiechnęła się.- Założę się, że jeszcze przez kilka minut będą nieprzyto­mni - powiedział Sam.- Tak, masz rację - odparła Frań szeroko otwierając oczy.Wyśliznęła mu się i skoczyła do drzwi.Otworzyła je gwałtownie i zniknęła w korytarzu.- W naszym poko­ju - zawołała do niego.- Pośpiesz się!Ucieszony, ruszył za nią.To wydawało się bardzo zabaw­ne, skręcał się ze śmiechu.Dziewczyna pędziła przed nim rampą w górę na swój poziom baraku.Dogonił ją i pochwy­cił, gdy dobiegli do jej pomieszczenia.Razem wpadli do środka i potoczyli się chichocząc po metalowej podłodze pod przeciwległą ścianę.Mimo wszystko zwyciężyliśmy, pomyślał zręcznie odpina­jąc jej biustonosz, otwierając suwak spódnicy i zdejmując buciki bez sznurowadeł, podobne do pantofli.Wszystko jednocześnie.Jego palce błądziły wszędzie i Frań westchnęła.Tym razem nie ze zmęczenia.- Lepiej zamknę drzwi.Wstał, podszedł szybko do drzwi i zamknął je na zasuwkę.Tymczasem Frań szybko się rozebrała.- Chodź tu - ponaglała go.- Nie stój tak.Pośpiesznie rzuciła rzeczy na podłogę i przycisnęła tę kupkę butami jak przyciskami do papieru.Położył się przy niej, a jej zręczne, chłodne ręce zaczęły go pieścić.W czarnych oczach rozpalił się płomyk, a dotyk jej palców przynosił rozkosz.I to właśnie tu, w tej okropnej dziurze na Marsie.Jednak udało im się jeszcze zrobić to w dawny, jedyny możliwy sposób - dzięki narkotykowi dostarczonemu przez natręt­nych handlarzy.Umożliwił im to Can-D.Wciąż go potrze­bowali.Nie byli wolni, wcale nie chcemy być, pomyślał, gdy kolana Frań objęły jego nagie biodra.Wprost przeciwnie.Przydałoby się nawet jeszcze trochę, myślał, gdy jego dłoń zsuwała się po jej płaskim, dygoczącym brzuchu.4W recepcji Szpitala Weteranów imienia Jamesa Riddle'a w Bazie III na Ganimedzie Leo Bulero uchylił kosztownego, ręcznie modelowanego kapelusza przed dzie­wczyną w wykrochmalonym białym fartuchu i powiedział:- Przyszedłem zobaczyć jednego z pacjentów, pana Eldona Trenta.- Przykro mi, proszę pana.- zaczęła dziewczyna, ale przerwał jej bezceremonialnie.- Powiedz mu, że jest tu Leo Bulero.Rozumiesz? Leo Bulero.Obok jej ręki dostrzegł rejestr, a w nim numer pokoju Eldritcha.Gdy dziewczyna odwróciła się do konsoli, ruszył w głąb korytarza.Do diabła z czekaniem, pomyślał.Przeby­łem miliony kilometrów i mam zamiar zobaczyć tego człowieka czy cokolwiek to jest.Przy drzwiach separatki zatrzymał go żołnierz ONZ uzbrojony w karabin; bardzo młody żołnierz o czystych, zimnych oczach dziewczyny; oczach, które wyraźnie mówiły „nie” - nawet jemu.- W porządku - mruknął Leo.- Rozumiem, o co chodzi.Jednak gdyby ten, który tam leży, wiedział, że tu jestem, kazałby mnie wpuścić.Tuż za nim rozległ się ostry damski głos, na którego dźwięk Leo drgnął gwałtownie.- Jak się pan dowiedział, że mój ojciec tu jest, panie Bulero?Odwrócił się i zobaczył dość krępą kobietę po trzydziestce.Przyglądała mu się badawczo.To Zoe Eldritch, pomyślał.Nie mogę się mylić.Widywa­łem ją dość często w kronikach towarzyskich wideogazet.Zjawił się przedstawiciel ONZ.- Panno Eldritch, jeśli pani chce, możemy usunąć pana Bulero z budynku.To zależy od pani.Uśmiechnął się miło do Leo i ten natychmiast go po­znał.Był to szef sekcji prawnej ONZ, zwierzchnik Neda Larka, Frank Santina.Czarnooki, czujny, wibrujący ener­gią Santina szybko zerknął na Zoe Eldritch, czekając na odpowiedź.- Nie - zdecydowała w końcu Zoe Eldritch.- Przynaj­mniej nie w tej chwili.Nie wcześniej, aż dowiem się, skąd wiedział, że tato jest tutaj.Nie powinien wiedzieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl